czwartek, 16 listopada 2017

Dlaczego mężczyźni molestują i jak tego nie robić?



Po akcji #MeToo nie mamy już wątpliwości, że skala molestowania seksualnego jest ogromna. Wciąż jednak pozostajemy z pytaniami, jak z tym problemem walczyć i dlaczego w ogóle jest on tak powszechny? Jak to się dzieje, że molestują nie tylko przysłowiowi zboczeńcy w ciemnych uliczkach, ale także normalni, kulturalni mężczyźni?

Molestowanie nie jest wyłącznie kwestią indywidualnych patologii, lecz tego jak w naszej kulturze zdefiniowane są relacje między płciami. Aby wydobyć na wierzch pewne niewyrażane już wprost założenia tkwiące głęboko u jej źródeł, przyjrzyjmy się bliżej niektórym fragmentom „Emila” Jana Jakuba Rousseau. W traktacie tym filozof, uważany także za ojca współczesnej pedagogiki, przedstawia swoją wizję reformy wychowania. Dzieci trzeba uczyć samodzielnego myślenia, a nie zmuszać, by wkuwały utarte formułki. Wykształcenie musi odnosić się do praktyki: dziecko musi wiedzieć, do czego przyda mu się zdobyta wiedza i umieć ją zastosować. Prawdziwą rewolucją jak na tamte czasy było też odroczenie nauczania religii do wieku 15 lat, gdy dziecko będzie na tyle duże, aby mogło nie tylko w pełni zrozumieć dogmaty wiary, ale też świadomie przyjąć którąś z religii.

Dziecko? Omawiając tezy Rousseau często zapomina się, że dotyczą one jedynie wychowania chłopca. Dopiero w ostatniej księdze filozof przedstawia swoje zalecenia co do wychowania Zofii, które są całkowicie przeciwne do zasad edukacji Emila. Dziewczynkę należy uczyć posłuszeństwa i stałego oglądania się na opinię innych, a obowiązującą religię należy jej wszczepiać od najmłodszych lat. Natomiast jeśli chodzi o umiejętności, w praktyce przydadzą jej się te, które pozwolą skutecznie kokietować mężczyzn: szycie i ozdabianie sukien, muzyka i taniec, malowanie i sztuka towarzyskiej konwersacji.

Skąd ta różnica? Na pierwszych stronach rozdziału poświęconego wychowaniu Zofii, Rousseau argumentuje, że kobiety z natury różnią się od mężczyzn. Dlaczego jednak ich natura miałaby wykluczać samodzielne myślenie i zdobywanie wiedzy o świecie? Wyjaśnienie znajdziemy w opisie relacji między płciami pełnym tak rażących sprzeczności, że można zachodzić w głowę, jak to się stało, że nie dostrzegł ich umysł mający przecież zasłużenie poczesne miejsce w historii filozofii. Tak to jednak bywa, gdy w grę wchodzą niezwykle silne emocje.

Rousseau stwierdza bowiem, że to kobiety mają władzę nad mężczyznami, chociaż zaledwie kilka stron dalej pisze: "Zaspokojenie najelementarniejszych potrzeb życiowych kobiety, jej stanowisko społeczne zależy od mężczyzny, jego dobrej woli, od tego, czy uzna ją za godną troski i szacunku. Los więc kobiety zawisł całkowicie od naszego zdania, od wagi, jaką przywiązujemy do jej czaru i cnót, od stopnia wartości, który jej przyznamy." Mężczyźni zatem mają nad kobietami pełnię władzy, ale „oto paradoks płci, że silny jest panem jedynie pozornie, naprawdę bowiem zależy od słabszej połowy. I nie jest to bynajmniej wybryk próżnej galanterii ani żaden wielkopański gest wspaniałomyślnego opiekuna, tylko niezmienne prawo natury, która dawszy kobiecie wielką łatwość wywoływania żądz, poskąpiła mężczyźnie środków ich zaspokajania. Tym samym uzależniła nas natura od łaski kobiety i zmusiła nolens volens do ubiegania się o jej względy.”

A zatem panowie tego świata, od których „całkowicie zawisł los kobiet”, są jednak od nich w czymś zależni! Ta zależność boli tym bardziej właśnie dlatego, że stanowi wyłom w ich praktycznie nieograniczonej władzy. Jeśli ta, która pod wszelkimi innymi względami zależy od mężczyzny, może mu jednak czegoś odmówić, może sprawić, że będzie cierpiał męki niezaspokojonego pożądania, rodzi to w nim poczucie zniewolenia i prowadzi do konkluzji, że to kobiety dzierżą pełnię władzy. Konkluzji sprzecznej z faktami, których autor jest zresztą jak najbardziej świadom.

Dlatego dalsza część tekstu służy jako remedium na tę skandaliczną sytuację, że panowie świata są jednak od kogoś zależni. „Całe wychowanie kobiet powinno mieć na względzie mężczyznę i jego potrzeby” – to zdanie najzwięźlej podsumowuje zamysł Rousseau, w którym odwołania do natury przeplatają się z przepisami, jak tę „naturę” od dziecka kształtować. „Każda kobieta pragnie – i powinna zresztą pragnąć – podobać się mężczyźnie”. Powinna, bo taka jest jej „natura”, dlatego uczmy ją od małego, by traktowała sama siebie jak lalkę.

O naturze kobiet dowiadujemy się jednak także bardziej zaskakujących rzeczy. Otóż Rousseau twierdzi, że żądze kobiet są „nieukojone” i gdyby Bóg nie zaszczepił im naturalnego wstydu, zamęczyłyby na śmierć mężczyzn, którzy nie potrafiliby im odmówić. Zatem kobieta zawsze tak naprawdę chce, a jeśli odmawia, to tylko z kokieterii. Gwałty po prostu nie istnieją, tym bardziej, że natura „najsłabszą nawet kobietę zaopatrzyła w siłę pozwalającą jej w dowolnej chwili na okazanie skutecznego oporu.” Sama chciała. Po pierwsze, dlatego, że one zawsze chcą, a po drugie dlatego, że się skutecznie nie obroniła, chociaż mogła. Jeśli dodamy do tej skądinąd dobrze nam znanej ideologii wmawianie dziewczynkom od najmłodszych lat, że celem ich życia jest podobanie się mężczyznom i zaspokajanie ich potrzeb, to szanse, że kobieta będzie w stanie odmówić mężczyźnie, stają się bliskie zeru.

Przypomnijmy, że te oburzające tezy wyszły spod pióra jednego z najbardziej światłych ludzi swojej epoki, który protestował przeciwko nierównościom między ludźmi – to znaczy mężczyznami oczywiście. Tak jaskrawo wyrażone usprawiedliwienie dla gwałtów ma wszakże swoje zalety. Dzisiaj nikt nie ośmieliłby się tego ująć w ten sposób. Czy jednak nasze podejście do relacji między płciami naprawdę tak bardzo się różni od forsowanej przez Rousseau „natury”?

Biorąc pod uwagę, jak często – i ciągle bezskutecznie – trzeba powtarzać, że „nie” znaczy „nie”, wygląda na to, że sama idea, że kobieta mogłaby czegoś mężczyźnie odmówić, wciąż jest dla wielu nie do zaakceptowania. Sposoby usprawiedliwiania gwałtów i molestowania również niespecjalnie się zmieniły. Prowokowała, była w złym miejscu o złej porze i w złym towarzystwie. I czy aby na pewno broniła się wystarczająco mocno, czy może była to tylko kokieteryjna gra? Owszem, teza o nieukojonych żądzach kobiet, które chcą seksu o każdej porze dnia i nocy, brzmi dla naszych uszu groteskowo, ale wciąż uznaje się, że cokolwiek jej zrobiono – sama tego chciała.

Poza tym jeśli ładnie się ubrała, to chyba zrobiła to w celu zwabienia jakiegoś amanta? Wciąż, zgodnie z maksymą Rousseau, zakładamy, że wszelkie działania kobiet mają na celu przypodobanie się mężczyznom. Jeszcze nie tak dawno przecież zdarzali się wykładowcy, którzy bez skrępowania stwierdzali publicznie, że dziewczyny idą na studia wyłącznie w celu znalezienia męża. Obecnie również w mniej lub bardziej zawoalowany sposób przestrzega się je, że jeśli będą zbyt niezależne, wygadane i silne, jeśli będą zbyt dużo zarabiać – nie znajdą chłopaka! A to oczywiście jest celem życiowym każdej kobiety, bez osiągnięcia którego nigdy nie będzie spełniona i szczęśliwa.

Dlatego też dbanie o urodę uznawane jest wciąż za podstawowe zadanie kobiety. Jeśli tego nie robi, spotyka się z pogardą, jest uważana za nienormalną – i po prostu wybrakowaną. Mężczyźnie wystarczy stosowanie elementarnych zasad higieny, ale wygląd i strój kobiet jest stale publicznie oceniany. I tak polityczki, naukowczynie, artystki czy dziennikarki są sprowadzane do ładnych (lub nie) obiektów, a ich kompetencje, które mogłyby podważyć „naturalną” wyższość mężczyzn i ich dobre samopoczucie, zostają w ten sposób bezpiecznie wymazane z pola widzenia.

Założenie, że „naturą” kobiety jest zabieganie o względy mężczyzn i zaspokajanie ich potrzeb, jest także źródłem stereotypu brzydkiej feministki. Oczywiście jest to jeszcze jeden przypadek upupiającego oceniania kobiet przez pryzmat ich urody, ale gdyby spróbować spojrzeć na tę kwestię obiektywnie (o ile jest to w ogóle możliwe w kwestiach estetyki), wśród feministek, podobnie jak w całym społeczeństwie, zdarzają się zarówno kobiety ładne, jak i brzydkie, a najwięcej jest przeciętnych. Niesławna wypowiedź Romana Sklepowicza była ewidentnym kłamstwem, bo w Czarnym Proteście brało udział wiele kobiet, których ewentualne awanse przyjąłby z radością, chociażby dlatego że są od niego znacznie młodsze.

Gdyby tylko miał na to szanse. Właśnie. W przypadku „normalnych kobiet” Sklepowicze tego świata nie muszą zadawać sobie tego pytania. Nie przychodzi im ono nawet do głowy, ponieważ „normalna kobieta” wie, że na zaloty takiego pana należy odpowiedzieć uśmiechem, a jeśli będą bardzo uporczywe – wymknąć się z jego łapsk w dyskretnie przepraszający sposób, który nie naruszy jego poczucia, że tak naprawdę każda kobieta jest dla niego, jeśli tylko w swej łaskawości pozytywnie oceni jej wdzięki. Natomiast feministki to kobiety, które krzyczą, że ich ciała należą do nich i że mają też mózgi. One mogłyby odmówić i to wcale nie troszcząc się przy tym o dobre samopoczucie lowelasa, którego umizgi przecież powinny być dla nich komplementem! Dlatego prewencyjnie należy uznać, że to on sam ich nie chce. Kobieta, która może odmówić, której sensem istnienia nie jest zdobywanie względów mężczyzn, z definicji nie może być ładna. Bo ładną czyni ją jedynie ich uznanie, które ona ostentacyjnie lekceważy.

I w tym momencie dochodzimy do wątku romantycznej gry, która rzekomo ma być uniemożliwiana przez zbytnie poszerzenie definicji molestowania. W dyskusji wywołanej akcją #MeToo pojawiają się urażone pytania, czy w takim razie będzie wolno w ogóle podrywać kobiety, skoro komplement albo propozycja spotkania mogą zostać uznane za molestowanie? Czy przed każdym pocałunkiem trzeba będzie uzyskać zgodę na piśmie? Przedstawione powyżej rozważania pomogą nam sformułować krótki poradnik dla mężczyzn, którzy chcą podrywać nie narażając się na zarzut molestowania.

Po pierwsze, należy w pełni zaakceptować to, że kobieta ma prawo odmówić. Zawsze i wszędzie, każdemu. Nieważne, czy jesteś jej mężem, długoletnim partnerem, czy umówiła się z tobą na randkę i w jakim momencie gry wstępnej obecnie jesteście. W molestowaniu nie chodzi też o to, że robią to nieatrakcyjni starsi panowie. Kobieta może ci odmówić, także jeśli jesteś piękny jak Apollo. Albo bogaty i sławny – nie, w przeciwieństwie do tego, co mówił Donald Trump, to także nie daje prawa do łapania za części intymne. Mężczyźni zawsze starali się w ten czy inny sposób zapewnić sobie pozycję, która da im poczucie, że „mogą mieć każdą”. Życie ze świadomością, że to nigdy nie będzie możliwe, że zawsze może cię spotkać odmowa, nie jest przyjemne. Zwłaszcza jeśli się jest wychowanym w poczuciu, że, jak to ujęła Simone de Beauvoir, ten świat zawsze należał do mężczyzn. Dlatego chociaż wydaje się to tak oczywiste, pełna akceptacja kobiecego „nie” jest sporym wyzwaniem.

Ale to nie wszystko. Po drugie, zanim wykonasz jakąkolwiek czynność o charakterze erotycznym, zanim choćby powiesz komplement, musisz zadać sobie pytanie, czy ta oto kobieta w tej sytuacji miałaby ochotę na coś takiego w twoim wykonaniu. Jak wspominałam, jest to pytanie, którego nigdy nie zadają sobie panowie w typie Romana Sklepowicza, bo gdyby choć przez chwilę się nad tym zastanowili, musieliby uznać, że odpowiedź jest oczywiście negatywna. To też nie jest łatwe zadanie, bo wymaga wyjścia poza leżące głęboko u źródeł naszej kultury przekonanie, że sensem życia kobiety jest zadowalanie mężczyzn. To ich punkt widzenia jest przyjmowany zawsze jako domyślny i to kobiety mają się empatycznie wczuwać w ich potrzeby, dlatego nie jest łatwo odwrócić perspektywę i zapytać samego siebie: czego ona by teraz chciała, a czego zupełnie nie?

Ale oczywiście nawet jeśli zastanowisz się nad tym całkowicie szczerze, nie eliminuje to ryzyka błędnej odpowiedzi. Dlatego po trzecie, musisz być wyczulony na wszelkiego rodzaju negatywne sygnały i jeśli je zauważysz, natychmiast przestać robić to, co robisz. Jeśli sygnały są mocno negatywne, jeśli na przykład jest to okrzyk protestu albo gwałtowny ruch, powinieneś także przeprosić. Nie, to nie ona ma ciebie przepraszać, nawet jeśli poczułeś się bardzo urażony jej reakcją. Bo właśnie naruszyłeś jej granice, jej poczucie cielesnej integralności, a to znacznie poważniejsza sprawa niż twoje nadwyrężone poczucie własnej atrakcyjności.

Można by jednak zapytać, czy taka ciągła samokontrola nie zburzy rozkoszy erotycznych uniesień? Cóż, zależy jak je rozumieć. Jeśli mają one polegać wyłącznie na zaspokajaniu potrzeb jednej strony, to odmowa z pewnością niszczy gładkie odgrywanie scenariusza wymyślonej uprzednio fantazji. Jeśli jednak chcemy wyjść poza perspektywę, w której kobieta zawsze „powinna mieć na względzie mężczyznę i jego potrzeby”, jeśli ma ona być aktywną partnerką, a nie tylko bierną odtwórczynią napisanej dla niej roli, to musi mieć prawo do odmowy. A jeśli erotyka ma być grą między dwiema równymi osobami, opartą przynajmniej na szacunku, jeśli nie na miłości, to wsłuchiwanie się w potrzeby drugiej strony, odbieranie werbalnych i niewerbalnych sygnałów musi być jej integralną częścią. I może jak już uda się przejść do niebezpiecznego świata zawsze możliwej odmowy, taka erotyka okaże się znacznie bardziej ekscytująca?

Zatem: zaakceptować „nie”, patrzeć z perspektywy drugiej strony i stale być wyczulonym na ewentualne pomyłki. Czy to wystarczy? W większości przypadków molestowania te trzy warunki nie są spełnione. Molestujący przyjmują postawę „mnie żadna nie odmówi”, ani przez chwilę nie zastanawiają się, czego ona chce lub nie chce i lekceważą niewerbalne negatywne sygnały lub nawet całkiem głośne protesty. Jest jednak jeszcze jeden czynnik, który trzeba tutaj uwzględnić: władza.

Niedługo po tym, jak hasztag #MeToo rozlał się po mediach społecznościowych, internetowa telewizja ATTN: wyprodukowała filmik, w którym Jane Fonda i Lily Tomlin odgrywają scenki pokazujące, jak na molestowanie reagowałyby kelnerki, gdyby ich utrzymanie nie zależało od napiwków. No właśnie. Gdyby. Fajnie jest obejrzeć dwie charakterne kobiety pokazujące natrętom, gdzie ich miejsce. My też byśmy tak robiły przecież, gdyby nie ryzyko, że będzie nas to słono kosztować. Gdybyśmy nie były finansowo, zawodowo czy emocjonalnie zależne od drani, którzy bez skrupułów tę zależność wykorzystują.

W dyskusjach dotyczących molestowania pojawiają się głosy zdziwionego oburzenia, czemu nie protestowała. Albo sugestie, że jeśli aktorki zgadzały się na awanse Weinsteina, to tak naprawdę są dziwkami robiącymi karierę przez łóżko. Ciekawe, ilu z tych osądzających umiałoby sprzeciwić się własnemu szefowi albo ważnemu znajomemu, który różne ścieżki może otworzyć – albo i pozamykać? Dlaczego nikt nie oskarża o tchórzostwo mężczyzn, którzy o sprawie wiedzieli, ale woleli skwapliwie zbierać laury umożliwiane przez współpracę ze znanym producentem zamiast zaryzykować to, że już nigdy nie będą mieli możliwości zrealizowania swojej wizji artystycznej?

Przeciwstawienie się osobie posiadającej nad nami władzę wymaga ogromnej odwagi – zwłaszcza jeśli wiemy, że stoi za nią grupa konformistów, którzy natychmiast rzucą się na buntowniczkę, by podlizać się ważnej personie. Dlatego dla tych, którzy autentycznie nie chcą molestować, konieczne jest dodanie kolejnego punktu: jeśli osoba, którą podrywasz, jest od ciebie jakkolwiek zależna, weź pod uwagę, że może nie mieć odwagi ci odmówić. Najlepiej w ogóle unikać tego typu relacji, ale jeśli jest to niemożliwe, bo właśnie zakochałeś się w swojej podwładnej, zrób wszystko, żeby wiedziała, że jeśli ci odmówi, nie spotkają ją za to żadne konsekwencje zawodowe.

A co z tymi, którzy jak Weinstein bezpardonowo wykorzystują przewagę płynącą z posiadanej władzy? Kluczowe jest tutaj zachowanie innych osób, ich poczucie odpowiedzialności za to, co dzieje się wokół nich i odwaga, by zareagować. Ale problem molestowania może zostać w pełni zlikwidowany tylko, jeśli kobiety po prostu nie będą zależne od mężczyzn. Społeczeństwo, w którym zniesione zostaną wszelkie relacje władzy, jest utopią, ale możemy starać się do niej jak najbardziej zbliżać. Jeśli kobiety nie będą dyskryminowane na rynku pracy, to nie będą musiały znosić seksualnych nadużyć szefów, będzie im też łatwiej odejść od przemocowych mężów. Jeśli zdanie mężczyzny nie będzie ważyło więcej niż opinia kobiety, prędzej znajdzie ona odwagę, by zaprotestować przeciwko molestowaniu. Jeśli dziewczynki będą uczone, że są wartościowe bez względu na to, czy jakiś mężczyzna uzna je za ładne, nie będą akceptowały naruszania swoich granic, byle tylko mieć chłopaka. Jeśli w końcu chłopcy od małego będą wiedzieli, że kobiety wcale nie istnieją po to, by zaspokajać ich potrzeby, będą umieli zaakceptować ich odmowę.

Można by jednak zauważyć, że przecież nie tylko mężczyźni molestują i nie tylko kobiety są molestowane, a zatem przyczyną molestowania nie może być samo patriarchalne przekonanie, że kobieta nie ma prawa odmówić mężczyźnie. I tak, i nie – ale o tym w następnym odcinku.