czwartek, 13 maja 2021

Dlaczego dobrzy ludzie robią tyle zła?

 


Przyczyny zła są oczywiście złożone i wielorakie. Może to być żądza władzy lub bogactw, konformizm albo też sadystyczna chęć sprawiania innym bólu. Ale bardzo możliwe, że najwięcej zła w historii świata wyrządzili nie ludzie, którzy kompletnie nie liczyli się z moralnymi zasadami, lecz przeciwnie: ci, którzy bardzo chcieli być dobrzy.

Jeśli naprawdę zależy ci, by być dobrą, jesteś w kłopocie, ponieważ życie jest skomplikowane i w nieuchronny sposób stawia nas przed moralnymi dylematami. Jeśli źle wybierzesz, nie będziesz już tak dobra, jak byś chciała! Co gorsza, świat społeczny pełen jest konfliktów oraz sprzecznych interesów i może okazać się, że w danej sytuacji nie ma całkowicie dobrego wyjścia i czyjeś potrzeby będą musiały pozostać niezaspokojone. A przecież mniejsze zło nie jest czymś, co mogłoby zadowolić naprawdę dobrych ludzi!

Rozwiązaniem jest System, który mówi nam, co jest dobre, a co złe, i w ten sposób uwalnia nas od kłopotliwych dylematów oraz ciągłego niepokoju, czy aby na pewno podjęliśmy dobrą decyzję. Zamiast budzącego poczucie winy mniejszego zła, mamy wtedy do dyspozycji – także w sytuacji konfliktu – dobro wskazane przez niepodważalny autorytet. Jednak za jasną kategoryzacją uczynków idzie równie jednoznaczny podział na ludzi dobrych i złych, wiernych i niewiernych. I to jest właśnie pierwszy krok upiornej dialektyki, w której usilne pragnienie dobra niechybnie prowadzi do zła.

System z konieczności musi wyznaczać jakichś Złych. Po pierwsze dlatego, że Systemów jest wiele, a skoro to my mamy patent na dobro, więc ich zasady z definicji muszą być złe, jeśli różnią się od naszych. Po drugie, nasza natura jest ułomna, lecz większość ludzi potrafi zaakceptować to, że nie są idealnie dobrzy i wybaczyć innym ich słabości. W kwestii moralności wystarcza im hasło „żyj i daj żyć innym”: konflikty trzeba jakoś rozwiązywać, na poważniejsze naruszenia reagować, mniejszymi nie zawracać sobie głowy.

Ludzie Dobrzy nie mogą jednak pogodzić się z istnieniem Zła. Zostawienie bliźnich w szponach złych nawyków samo byłoby przecież złe i w ten sposób czyniło Dobrych niedoskonale dobrymi. Stąd pęd, by własną wiarę nieść na krańce świata, a jeśli Źli nie zechcą dobrowolnie przyjąć niesionego im Dobra, użyć silniejszych środków perswazji. Nie może też być pobłażania dla Zła na naszym własnym podwórku! Konieczna jest dyscyplina i w razie konieczności, surowe kary. Do skutku. W służbie Dobru nie może przecież być kompromisów!

Ale kluczowym czynnikiem produkującym Złych jest to, że wskazanie kategorycznych rozwiązań w złożonych, wieloaspektowych sytuacjach zwykle odbywa się czyimś kosztem. Jeśli dane działanie jest kompromisowym mniejszym złem, to fakt, że ktoś musi z czegoś zrezygnować, zostaje uznany jako taki i zapisany w społecznej pamięci, by następnym razem ciężar kompromisu ponosił jednak ktoś inny. Nazwanie takiego rozwiązania jednoznacznie dobrym wymazuje perspektywę osób, które na nim tracą, i uniemożliwia późniejszą korektę tej nierównowagi.

System może wprawdzie indoktrynować te, którym przydziela gorszą pozycję, by uznały to za godne i sprawiedliwe – w ten sposób wiele kobiet internalizuje narzucane im patriarchalne wzorce. Zawsze jednak znajdą się buntowniczki odmawiające ponoszenia kosztów i podważające niektóre zasady albo, co gorsza, samą ideę Systemu, który zawsze jest w stanie wskazać stuprocentowo dobre rozwiązanie. To już stanowi śmiertelne zagrożenie dla opierających na nim swoją tożsamość Dobrych. Dlatego o ile żyjących gdzieś daleko pogan czy zwykłych grzeszników można było jeszcze jakoś tolerować, walka z heretykami lub czarownicami zwykle przybierała wyjątkowo brutalną postać.

Do takiej walki potrzeba sporo twardości. Co jeśli heretykiem okaże się twój przyjaciel, a czarownicą siostra? Twoja wiara, że służysz Dobru, musi być naprawdę niewzruszona, gdyż to, co robisz wraz ze swoimi Dobrymi współtowarzyszami, zaczyna coraz bardziej wyglądać jak zło. Na gruncie Systemu krytyka nie jest jednak łatwo dostępną opcją. Po pierwsze, w tym celu trzeba by przede wszystkim porzucić przekonanie, że daje on absolutnie pewne odpowiedzi i odważyć się bronić sprzecznej z nim tezy. A co jeśli nie masz jednak racji? Wyznawcy Systemu z zasady nie są ludźmi, którzy umieliby radzić sobie z tego rodzaju dylematami. Przyjęli go przecież właśnie po to, by uniknąć katuszy wątpliwości.

Ale nawet jeśli przezwyciężymy lęk, że sprzeciwiając się Systemowi popełniamy niewybaczalne Zło, będziemy musieli zmierzyć się ze współwyznawcami. Wiemy już do czego są zdolni i są to rzeczy tak straszne, że aż skłoniły nas do zwątpienia w dobro Systemu. Wiemy, że jeśli zaprotestujemy, zostaniemy najgorszymi z heretyków – zdrajcami zasługującymi na najwyższy wymiar kary. By mimo wszystko iść tą ścieżką, potrzeba zatem naprawę ogromnej odwagi, dlatego trudno się dziwić, że w większości przypadków Dobrzy postanawiają jednak trwać przy Systemie i dalej osuwają się w coraz gorsze zło.

Psychologia opisuje mechanizm zwany „pułapką utopionych kosztów”: jeśli zainwestowaliśmy czas, energię i zasoby w jakieś przedsięwzięcie, trudno nam z niego zrezygnować i kontynuujemy je nawet, gdy przestajemy nim być zainteresowani i nie przynosi nam już ono żadnych korzyści. Dobrzy ludzie w mackach Systemu są jednak w znacznie gorszej sytuacji. Nie wiem, czy jest na to jakieś fachowe określenie, ale nazwałabym to syndromem dziecka żołnierza. Jeśli każą ci zamordować rodzinę, to nie masz dokąd wracać i twoją jedyną rodziną staje się wojsko, a jedynym sposobem życia: dalsze zabijanie. Jeśli skrzywdziłeś ludzi, których kochasz, lubisz czy szanujesz w imię jakiegoś Dobra, to potem musisz się go trzymać jak pijany płotu. Podważenie zasad, dla których tyle poświęciłeś, sprawiłoby, że kompletnie nie nie byłbyś w stanie spojrzeć w lustro.

Dlatego łatwiej trzymać się bezpiecznych, opartych na niewzruszonym autorytecie faktów: my jesteśmy Dobrzy, oni są Źli. Nawet jeśli cierpią, to zasłużyli. Pomaga tu inny psychologiczny mechanizm zwany „hipotezą sprawiedliwego świata”. Aby uniknąć nieprzyjemnej świadomości, że tu, koło nas, komuś dzieje się krzywda, zwykle uznajemy, że jeśli ktoś oberwał, to z pewnością zasłużył. Prowokowała niepotrzebnie, nie załagodziła w porę, nie współpracowała.

System wzmaga te naturalne tendencje stosując różnego rodzaju techniki szczucia na Złych i przekonując, że zwalczanie wcielonego w nich szatana lub też reakcyjnej zgnilizny jest czystym Dobrem, przed którym absolutnie nie trzeba się wzdragać. Możliwość bezkarnego wyżycia się na jakiejś naznaczonej grupie przyciąga oczywiście różnego rodzaju sadystów, którzy stają się najzagorzalszymi rycerzami Dobra. Spirala przemocy się nakręca i im bardziej patrzymy na ich wyczyny, tym bardziej chcemy się wycofać – i tym bardziej nie możemy. Z każdą kolejną ludzką krzywdą koszty takiej decyzji dramatycznie rosną.

Oprócz sadystów System przyciąga też tych, których kusi rząd dusz, jaki daje władza pouczania innych i wymierzania kar za odstępstwa. W ten sposób powstaje kasta kapłanów, którzy zwykle wywodzą się z uprzywilejowanych grup, lecz funkcja interpretatorów i strażników Dobra dodatkowo wzmacnia ich dominację. I oczywiście daje pełną bezkarność. Któż mógłby ich oskarżyć, skoro to oni wiedzą najlepiej, co jest dobre, a co złe? Bezczelnych śmiałków można oskarżyć o najgorsze Zło, a wierni spragnieni Dobra z zapałem rzucą się na świętokradców. I nawet jeśli niektórzy kapłani z obrzydzeniem i zgrozą będą patrzeć na poczynania swoich towarzyszy, w obawie przed konsekwencjami raczej zamkną oczy i wytłumaczą sobie, że dla ochrony Systemu – wcielonego Dobra – lepiej milczeć, zbrodnie zaś tuszować.

Tego rodzaju mechanizmy powtarzały się wielokrotnie w historii. Jak można ich uniknąć? Czy możemy starać się być dobrzy i nie wpaść w tę przerażającą spiralę zła?

Jak widzieliśmy wyżej, problemy zaczynają się, gdy dobro, do którego dążymy, staje się absolutnym Dobrem niekompatybilnym z jakimikolwiek niedoskonałościami, wątpliwościami lub konfliktami bez idealnego rozwiązania. To właśnie takie binarne myślenie prowadzi do naznaczenia Złych – również absolutnie – i uznania, że za wszelką cenę, bez względu na koszty, należy przywieść ich do Dobra. Naszą podejrzliwość muszą zatem budzić Systemy oferujące jednoznaczne odpowiedzi na wszelkie dylematy, nie uznające szarości, okoliczności łagodzących i mniejszego zła. Czerwona lampka musi się również zapalać, gdy w naszych wspólnotach jakaś grupa zawłaszcza sobie prawo do kategorycznego określania dobra i zła, a podważanie jej wyroków spotyka się z agresją. Gdy fundamentem naszej tożsamości staje się przekonanie, że jesteśmy Dobrzy w przeciwieństwie do jakichś Złych, których należy bezpardonowo zwalczać.

Jeśli nie istnieje zestaw reguł, które wystarczy stosować, by być dobrym, to na czym mielibyśmy opierać nasze etyczne decyzje? Oczywiście zasady nabyte w procesie wychowania bywają użytecznym drogowskazem w codziennym życiu, musimy jednak pamiętać, że czasami mogą zaprowadzić nas na manowce. Jeśli na przykład sytuacja pewnej osoby nie mieści się w założeniach przyjętych jako oczywiste w danym systemie moralnym, jej potrzeby czy możliwości nie zostaną w nim uwzględnione i może to prowadzić do jej krzywdy. Wyczulenie na takie przypadki zyskujemy dzięki umiejętności słuchania innych i wczuwania się ich w położenie. Czy to wystarczy?

Pojęcie radykalnej empatii robi ostatnio sporą karierę, nie wiadomo jednak dokładnie, na czym miałaby ona polegać. Mnie samej udało się znaleźć jedynie ogólniki zalecające dążenie do jak najlepszego zrozumienia sytuacji innych i powstrzymanie się od ocen. Czasami dodaje się jeszcze warunek aktywnego działania na rzecz poprawy położenia osób, w które się wczuwamy. Powstaje tu jednak wiele wątpliwości, które sprawiają, że trudno uznać tak rozumianą empatię za wyłączną podstawę etyki.

Po pierwsze, kto ma się wczuwać w kogo? Czy musi to być wzajemne? Co jeśli nie jest? Bo tak się akurat składa, że żyjemy w kulturze, w której postulat przyjęcia perspektywy innych brzmi nieprzyjemnie znajomo dla pewnych osób. W patriarchacie istnieje przecież wyraźny podział na odbiorców empatii oraz te, których obowiązkiem jest ją dostarczać. Które od dziecka tresuje się, by zawsze troszczyły się o innych porzucając jakże egoistyczne dążenia do zaspokojenia własnych potrzeb.

Po drugie, aby móc z dystansem podejść do osoby, która mnie krzywdzi, i empatycznie zrozumieć problemy, jakie doprowadziły ją do takiego postępowania, muszę przede wszystkim mieć możliwość obrony przed jej przemocą. Wymaganie, by zgwałcona pocieszała gwałciciela, który źle się czuje z tą swoją nową tożsamością, albo żeby maltretowana żona wczuwała się w cierpienia swojego kata, jest nie tylko podłe, ale też… radykalnie patriarchalne. A co jeśli czyjeś postępowanie nie wynika w ogóle z doznanych krzywd, lecz jedynie z przekonania, że wykorzystywanie czyjegoś ciała oraz pracy, w tym emocjonalnej, jest jego przyrodzonym prawem? Co jeśli przemoc bierze się po prostu z poczucia, że się jest istotą wyższą, której zwyczajnie przysługuje prawo do wyżycia się na innych?

Jednostronna empatia nie może zatem w żadnym razie być podstawą etyki. Wręcz przeciwnie: stawianie takiego wymagania wyłącznie jednej grupie jest niezwykle skutecznym sposobem jej dogłębnego zniewolenia. Jeśli opresjonowanym wbije się do głowy obowiązek troski o katów bez względu na koszty, jakie przy tym ponoszą, to szanse, że uda im się kiedykolwiek wyzwolić, są naprawdę marne.

Idea, że aby postępować dobrze, wystarczy po prostu radykalnie wczuć się w innych i zrobić to, czego od nas oczekują, jest bliźniaczo podobna do opisanego wyżej pragnienia absolutnego Dobra. Rolę nieomylnego Systemu przejmują tutaj po prostu wyniesieni na piedestał Inni, których potrzeby musimy niestrudzenie zgłębiać i z pełnym poświęceniem realizować, nie oceniając, czy aby na pewno ich żądania są słuszne.

Na wzajemność i kompromisy w takiej radykalności nie ma miejsca, ponieważ ich budowanie nie może obyć się bez osądów. Jeśli nasza relacja ma być oparta na równości, musimy być w stanie ocenić, kto z nas jest pod jakimś względem uprzywilejowany, pod innym zaś być może dyskryminowany? Kto ma większe zasoby sił, czasu i materialnych środków, dlatego można od niego więcej wymagać, kto zaś potrzebuje pomocy i wsparcia innych? Nie da się tutaj uciec od konfliktów i empatia jest oczywiście użytecznym narzędziem przy ich rozwiązywaniu, jednak nie w jej radykalnej postaci rozumianej jako nakaz całkowitego przyjęcia perspektywy innych. Jeśli bowiem mamy do czynienia ze sprzecznymi żądaniami, nie możemy w pełni zidentyfikować się z obiema stronami sporu. Musimy umieć ocenić, jaki kompromis jest tu możliwy, zadecydować, czyje roszczenia są uzasadnione, a czyje wypływają na przykład z egoizmu, żądzy władzy lub chęci wyżycia się na innych.

Musimy zatem umieć empatyzować także ze złymi. W tym celu nie możemy ich naznaczyć jako absolutnie Złych, nie możemy jednak też bezkrytycznie wczuwać się w ich potrzeby, aby nie wpaść w pułapkę wspierania ich niesprawiedliwych postulatów i działań. Radykalna empatia opiera się na założeniu, że źli nie są tak naprawdę źli, lecz jedynie chorzy lub skrzywdzeni. Jednak nawet w takim przypadku odpowiedzialność za własne czyny (może w jakimś stopniu ograniczona) wciąż pozostaje. Jak piszą badaczki traumy, znaczna część sprawców brutalnych przestępstw była maltretowana w dzieciństwie, lecz przecież nie wszystkie osoby doświadczające traum przerzucają potem swoje cierpienia na innych. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, na ile w danym przypadku możemy obarczyć odpowiedzialnością sprawcę, a na ile otoczenie, które nie udzieliło mu pomocy. Ale radykalne wczucie się w jego traumatyczne przeżycia wymazuje krzywdę jego ofiar.

W ten sposób radykalna empatia zmierza ku naznaczeniu Złych tak samo, jak miało to miejsce w nieomylnym Systemie. Jeśli bowiem totalnie wczujemy się w ludzi, których żądania wchodzą w konflikt z potrzebami innej grupy, to zaczynamy domagać się, by ci drudzy zrezygnowali ze swoich roszczeń. Jak mogą nie chcieć ulżyć cierpieniu pierwszych? Wstrętne egoistki, które nie chcą podjąć trudu radykalnej empatii! Jeśli dodatkowo ci, których perspektywę przyjmujemy, zaczną dopuszczać się przemocy wobec swoich oponentów, a my będziemy to usprawiedliwiać lub nawet empatycznie dołączymy, to uruchamiają się opisane wyżej mechanizmy, które uniemożliwią nam jakiekolwiek współodczuwanie z antagonistami naszych umęczonych beniaminków. Wtedy w służbie Dobru można już wszystko zrobić Złym.

Dlatego prawdziwie radykalna empatia musi być krytyczna i obejmować również złych. Nawet jeśli zgodnie z naszym osądem roszczenia jednej grupy przeważają nad żądaniami drugiej, musimy rozumieć także perspektywę tych, którym każemy z czegoś zrezygnować. Musimy być otwarci na negocjacje, jak daleko te ustępstwa miałyby sięgać. Może ci, którzy teoretycznie mają rację, powinni jednak zredukować swoje wymagania, gdyż są one zbyt dużym obciążeniem dla innych?

Tego rodzaju etyczne rozważania nie dają nam jasnych rozwiązań, ani też satysfakcji z bycia Dobrymi, którzy niezłomnie walczą ze Złem. Ale właśnie dlatego są jedyną drogą, by starać się postępować dobrze – w sposób niedoskonały, czasami się myląc, innym razem akceptując mniejsze zło. Empatia niewątpliwie jest tu niezbędna, jednak samo zrozumienie sytuacji i potrzeb innych nie daje nam jeszcze odpowiedzi na pytanie, jak powinniśmy postąpić. Nie da się zrezygnować z osądu i trzeba przyjąć ryzyko, że może być błędny.

Musimy także umieć empatyzować same ze sobą – co dla niektórych z nas jest w tej kulturze niezwykle trudne. I gdy inni stosują wobec nas przemoc, nie próbować się w nich wczuwać, lecz przede wszystkim zadbać o własne bezpieczeństwo. Niezbędnym elementem etyki opartej na empatii jest zatem także umiejętność czytelnego wyznaczania swoich granic i stawiania oporu, gdy są naruszane.


-----------------------------------

Feministyczną etykę opartą na empatii – nie radykalnej, lecz powiązanej z budowaniem wzajemnego uznania – zaproponowała Diana Tietjens Meyers, a jej koncepcję omawiałam w artykule naukowym kilkanaście lat temu: https://etyka.uw.edu.pl/index.php/etyka/article/view/426/388

Obecnie nieco inaczej, bardziej Heglowsko, ujęłabym kwestie wzajemnego uznania. W sposób bardziej przystępny, bez dużej ilości przypisów przedstawiłam to w zeszłym roku, w artykule na blogu: https://wjadrodyskursu.blogspot.com/2020/10/dialektyka-wadza-panstwo-i-policja.html