czwartek, 19 grudnia 2024

Make męczyznę great again

 

Co pewien czas słyszymy, że feminizm jest już niepotrzebny. Nikt już przecież kobietom niczego nie zabrania, mamy pełną równość, a właściwie to nawet kobiety mają lepiej! 

Spójrzmy na przykład na wybory prezydenckie w USA: już drugi raz w ciągu ponad stu lat od uzyskania przez kobiety prawa głosu jedna z dwóch liczących się partii wystawiła jako swojego kandydata kobietę! Czy to nie przesada? Jak mają się z tym poczuć mężczyźni?!

Tak, problem ten został oczywiście dostrzeżony przez sztab Kamali Harris, dlatego przygotowano specjalny spot reklamowy, w którym na tle obrazów pól i traktorów jakiś twardziel zachęca: „Bądź mężczyzną, głosuj na kobietę!”

Nie na wiele się to jednak zdało. Oliver Hall, który pracując przy kampanii Harris odbył dziesiątki rozmów telefonicznych, pisze, że kwestia płci stale się w nich pojawiała. Wyborcy (w tym także wyborczynie!) twierdzili, że Ameryka nie jest gotowa na prezydentkę, poza tym kobieta po prostu nie byłaby w stanie skutecznie rządzić. Nie, zwyczajnie nie widzą jej w tej roli. Pewna rozmówczyni powiedziała, że nie zagłosuje na Harris, ponieważ jakoś nie widziała, by kobiety budowały wieżowce.

Donald Trump ze swej męskości tłumaczyć się oczywiście nie potrzebował. Przeciwnie: mógł ją do woli podkreślać. Podczas konwencji Republikanów wyszedł na scenę przy dźwiękach piosenki „It’s a Man’s Man’s Man’s World” („To męski, męski, męski świat”), a przywitał go na niej niejaki Dana White, prezes największej na świecie organizacji MMA, znany między innymi z tego, że publicznie spoliczkował swoją żonę. Prezydent elekt, którego o różnego rodzaju napaści seksualne – od gwałtu po wtargnięcie do szatni nastolatek – publicznie oskarżyło co najmniej 26 kobiet, również jest mocnym zawodnikiem w tej sekcji jakże godnych i szlachetnych sztuk walki.

Nie dziwne zatem, że poparło go wielu internetowych twórców narzekających na upadek męskości w dzisiejszych skandalicznie sfeminizowanych czasach. Badacze wskazywali, że seksizm oraz poparcie dla tzw. „tradycyjnych męskich wartości” były czynnikami najsilniej powiązanymi statystycznie z głosowaniem na Trumpa.

Jego zwycięstwo wywołało euforię w manosferze, gdzie furorę zrobiła fraza „twoje ciało, mój wybór” powiązana z nawoływaniem do gwałtów. Co gorsza, hasło to wyszło poza internet: nastoletni chłopcy zaczęli skandować je w twarz koleżankom. Natomiast niejaki Andrew Tate, influencer znany z jadowicie mizoginicznych wypowiedzi, przeciwko któremu toczy się śledztwo w sprawie napaści seksualnych oraz handlu ludźmi, napisał na X: „Widziałem kobietę przechodzącą przez jezdnię, ale nie zdjąłem nogi z gazu. Prawo pierwszeństwa na drodze? Nie macie już żadnych praw.”

Wydaje się zatem, że prawa kobiet faktycznie są już mocno passe. Wiele osób uważa, że wystarczy – trzeba się w końcu zająć prawami mężczyzn! Pomóc im odnaleźć się w świecie, w którym kobieta ma realną szansę zostać prezydentką najpotężniejszego kraju na ziemi. W którym kobiety częściej niż oni mają wyższe wykształcenie i okazuje się, że wielofunkcyjna obsługa żony przestaje im już z automatu przysługiwać. W którym seksualny użytek, jaki zwykli czynić z kobiecych ciał, może czasem nawet zaprowadzić ich do więzienia! Donald Trump z jego dumnie bezkarnym „łapaniem za cipki” był zatem idealnym kandydatem dla tych, którzy marzą, by przywrócić męczyznę do dawnej świetności.

Nie, to nie literówka. Celowo odróżniam męczyznę od mężczyzny. Męczyzna to istota całkowicie zależna od kobiety, która jednak kurczowo trzyma się iluzji własnej absolutnej niezależności. Ową iluzję podtrzymuje męcząc kobiety oraz jednocześnie przyjmując pozę męczeńsko umęczonego, gdy nie wpisują się one idealnie w pisane dla nich scenariusze.

Bo przecież jak się tak przyjrzeć, okazuje się, że cała retoryka męczyzn kręci się wokół kobiet. Choć pilnie słuchają porad internetowych guru, którzy tłumaczą im, że muszą jeść dużo mięsa, żeby mieć wilcze kły i niedźwiedzią muskulaturę, nie ustawiają się wcale w kolejce do walki na gołe klaty z rzeczonymi niedźwiedziami, lecz męczą, by dać im kobietę.

Męczyzna po prostu nie istnieje bez kobiety – dopiero jej posiadanie czyni go w pełni męczyzną. To dlatego incele domagają się, by prawo do własnej kobiety przysługiwało każdemu męczyźnie. Jak pisałam, nie chodzi im jednak bynajmniej o miłość, ani nawet nie o seks, lecz właśnie o posiadanie. Incel po prostu chce być Chadem, czyli wyobrażoną figurą samca alfa, któremu żadna nie odmówi. Chad jak chce, to bierze, a jak jakaś wstrętna zniesławiaczka krzyczy, że nie chciała, to nikt nie ma wątpliwości, że kłamie, bo która mogłaby takiego nie chcieć? Konsekwencje karne może zatem ponieść jedynie ona.

Oczywiście kobieta, którą się tak ot, wedle uznania bierze, nie może być człowiekiem. W komentarzach pod wspomnianym wyżej tekstem pisano mi, że żądanie, by incele traktowali kobiety jak ludzi, jest kompletnie nierealistyczne. Po prostu nie ma takiej opcji! Jak można stawiać im tak nieziemsko wygórowane wymagania?

Nie znaczy to jednak w żadnym wypadku, że zadowoliliby się dmuchaną lalą. Skoro nie stawia oporu, jaka to przyjemność? Nie wykażesz jej, że panem jesteś i twoje potrzeby są wszystkim, a jej niczym. Męczyzną w ten sposób nie zostaniesz! Spoliczkujesz ją, to tylko ręka cię rozboli – żadne męczyństwo nie może w ten sposób się zrealizować.

Prawdziwy męczyzna musi być głową rodziny. To ona jest naturalnym gruntem, na którym bezkarnie – bo z miłością! – może męczyć oraz delektować się własnym męczyństwem. Stadko dzieci jest namacalnym dowodem jego jurności. Plemniki jednak na spodeczku nie zakiełkują, musi więc być w stanie dopilnować, by ta wredna harpia, w której macicę swoje cenne nasionka posiał, nie usuwała ich, lecz przykładnie dbała o ich rozwój, a po narodzinach przez co najmniej kilkanaście lat oporządzała. To właśnie dlatego prawicowcy mogą być skrajnymi indywidualistami w kwestiach gospodarki, lecz pomyślność i dobro rodziny nie schodzą im z ust – w sferze prywatnej dziwnym trafem zmieniają się w radykalnych kolektywistów.

Chociaż Donald Trump lubi fotografować się na tle gromadki własnych dzieci i wnucząt, ten element walki o odnowę męczyństwa był w kampanii przede wszystkim domeną wiceprezydenta elekta. JD Vance grzmiał, że kobiety, które stawiają karierę ponad rodziną czeka czarna rozpacz, zgorzknienie, frustracja i ogólna niedola, a także kpił, że polityczki Demokratów to „bezdzietne kociary”. Jak kobieta, która nie ma dzieci, może być dobrą prezydentką? Oczywiście gdyby miała, zamiast bawić się w politykę, powinna zajmować się nimi, gdy zaś dorosną – wnukami. Taka jest jego zdaniem funkcja „pomenopauzalnej samicy”.

Swój kamyczek dorzucił tutaj również Elon Musk, który zaproponował Taylor Swift, że ją zapłodni, by nie musiała już być taką żałosną kociarą. Jestem przekonana, że serio uważał swoją ofertę za dowód szczerej łaski. Czyż to nie zaszczyt, by móc nosić w sobie, a potem wychowywać nasionko tak potężnego geniusza? Gdyby miała choć odrobinę rozumu, na pewno skorzystałaby z takiej szczodrobliwości!

Męczyzna zna ten świat od podszewki i mówi, jak jest. Widać to wyraźnie w przypadku Donalda Trumpa, którego skąpy zasób wiedzy i ograniczone zdolności wyciągania wniosków nigdy przenigdy nie powstrzymują od wyrażania zdecydowanych opinii na każdy temat.

Nie każdy jednak może być samcem alfa, dlatego męczyzna nie może być w pełni męczyzną bez kobiety, której objaśnia świat, po ojcowsku ją pouczając. Napotkanie bezczelnej zarazy, która wyciąga jakieś własne dyplomy czy argumenty zamiast z pokornym uśmiechem chłonąć jego mądrości, sprawia, że męczyzna po prostu rozpada się na kawałki, a jako pierwszy odpada mu oczywiście penis.

Aby być męczyzną, męczyzna potrzebuje, by świat kobiety kręcił się wokół niego. Jego potrzeby powinny zostać zaspokojone, zanim je wypowie, jego męczyńskie strapienia wysłuchane i zaopiekowane! Męczyzna jest jak nastoletni syn mojej sąsiadki, który najpierw się na nią wydziera i protekcjonalnie poucza („Nic nie rozumiesz, KOBIETO!”), by chwilę potem wołać bezradnie „Mama! Maaama!” Gdy zaś ona w końcu przyjdzie (jak śmiała rozmawiać z kimś przez telefon?), jęczy zdławionym głosem: „Głowa mnie boli…” Paracetamol się przecież sam nie zaaplikuje!

Dlatego nie ma w tym absolutnie nic dziwnego, że gdy męczyźni zaczynają się czuć nieswojo w świecie, w którym kobiety zrzucają odrobinę jarzmo swojej podległości, domagają się od tychże kobiet, by zajęły się ich bólem. Ich poodpadanymi penisami. I one niestety stanowczo za często w poczuciu winy ruszają ratować nieszczęśników!

Nie ma wątpliwości, że żyjemy w czasach intensywnego backlashu, czyli próby odebrania kobietom tego, co wywalczyły sobie w ostatnich latach. Chociaż oczywiście nie była to jedyna przyczyna porażki Kamali Harris, próba cofnięcia zdobyczy feminizmu z pewnością odegrała tu istotną rolę.

Jednak jak starałam się tutaj pokazać, męczyzna jest mocno żenującą istotą. Dlatego zamiast starać się uczynić go „great again”, co może jedynie ową żenującość pogłębić, można by spróbować przekształcić go w mężczyznę.

Mężczyzna zdaje sobie sprawę, że jak wszyscy ludzie nie jest istotą w pełni niezależną. I właśnie dzięki temu nie jest tak żałośnie zależny od kobiety, bo nie musi jej stale męczyć i dominować, by z uporem maniaka trzymać się iluzji własnej niezależności.

Jak każdy człowiek, mężczyzna potrzebuje czasem pomocy i troski, wie jednak, że musi się ona opierać na zasadzie wzajemności. Dlatego umie ją nie tylko brać, ale też dawać i nie oczekuje, by wszystko kręciło się wokół jego potrzeb. Mężczyzna buduje swoje poczucie wartości na własnych osiągnięciach, a nie na dewaluowaniu sukcesów kobiet. Nie musi być zawsze i we wszystkim najmądrzejszy, dlatego inteligentna kobieta nie jest dla niego zagrożeniem. Więcej nawet: potrafi ją wspierać w jej rozwoju! Dlatego mężczyzna ma znacznie większe szanse niż męczyzna, że kobieta będzie chciała budować z nim długoterminową relację.

Mężczyzna rozumie, że seks, miłość czy założenie rodziny to sprawy, do których potrzeba dwojga. Interesują go wyłącznie relacje oparte na obopólnej zgodzie, bo tylko wtedy wie, że jest naprawdę chciany. Gdy jednak okazuje się, że nie jest, potrafi to zaakceptować, nawet jeśli jest mu z tym bardzo smutno.

Dla mężczyzny to oczywiste, że kobieta jest człowiekiem tak samo jak on, co oznacza, że może mieć potrzeby, które wchodzą w konflikt z jego potrzebami. Może podejmować decyzje, które nie będą mu się podobały. Relacja z odrębną osobą bez prób wymuszania i kontroli, wymaga jednak znacznie więcej odwagi, niż wyimaginowane walki z niedźwiedziami. To dlatego męczyźnie tak trudno zostać mężczyzną.