wtorek, 10 sierpnia 2021

Kto ma kochać inceli?



Od jakiegoś czasu – prawdopodobnie dla równowagi po #metoo, gdy kobiety jakże niesmacznie epatowały swoimi traumami – postępowe media coraz częściej zachęcają nas, by pochylić się nad niedolą inceli. Jakby ktosia jeszcze nie wiedziała, to słowo to skrót od involuntary celibate i teoretycznie oznacza po prostu mężczyznę, który nie może znaleźć partnerki. Jednak wokół tego doświadczenia wytworzyła się jadowicie mizoginiczna subkultura internetowa, która zainspirowała już kilka terrorystycznych zamachów na kobiety jako winne męskiej udręki odrzucenia. I to do jej przedstawicieli zazwyczaj odnosi się owo określenie.

W zeszłym roku Dwutygodnik opublikował artykuł Marcelego Szpaka będący recenzją filmu dokumentalnego o incelach, uzupełnioną sprowokowanymi przez ów film wspomnieniami z wczesnych lat 90., gdy nastoletni Szpak odkrywał, że „było źle, jest okropnie, będzie jeszcze gorzej, a jedyne, za czym warto się uganiać, to śmierć i seks. A ten drugi jest dobrem mocno reglamentowanym.” Oczywiście w tekście nie ma nawet śladowo zaznaczonej perspektywy tych, od których oczekuje się, by nieszczęśnikom owo „dobro” dostarczać w sposób niereglamentowany. Niby dlaczego mielibyśmy się zastanawiać, co ma do powiedzenia zasób?

Dziennikarz przekonuje, by incelom „pomóc, obejmując ich empatią i wsparciem.” Ale umówmy się – to nie empatia Marcelego Szpaka jest tym, co mogłoby uśmierzyć ich ból. Przepis na niezbędną nieborakom pomoc zawarty jest w tekście nie wprost, gdy autor pisze: „Nas ratowało to, że […] miejscowe dziewczyny mają wdrukowane w obwody społeczne ratowanie upadłych i znajdowanie racjonalizacji dla ich niedołęstwa.” Szpakowi oczywiście nie przychodzi do głowy, by zastanowić się, jakie koszty musiały ponosić owe heroiczne ratowniczki. I czy aby na pewno ratowani odpłacali się im wdzięcznością i miłością, czy może raczej patriarchalną pogardą oraz przemocą fizyczną, psychiczną i seksualną?

Obowiązkiem feministki jest jednak zadanie takich pytań i uzupełnienie obrazka mężczyzn cierpiących katusze seksualnego postu perspektywą kobiet, od których „naturalnie” oczekuje się zaspokajania ich potrzeb. Tego właśnie brakuje w głośnym ostatnio artykule Patrycji Wieczorkiewicz zatytułowanym „Jak zdradziłam sprawę feministyczną i przeszłam na stronę inceli”. Tytuł adekwatny, gdyż tekst niewątpliwie jest antyfeministyczny. Owszem, zgodziłabym się z autorką, że pogarda dla inceli, jakiej faktycznie pełno w postępowych mediach społecznościowych, może tylko pogłębić ich mizoginię. Dlatego na pewno to, że feministka chce w ogóle z nimi rozmawiać i nie uważa ich za gorszych, jest ważnym krokiem w stronę podważenia ich przekonania, że posiadanie (!) kobiety jest podstawą męskiego człowieczeństwa – oraz związanego z tym traktowania kobiet jak seksualnego zasobu. Jednak bezkrytyczna identyfikacja z cierpieniem jej rozmówców sprawia, że w tekście pojawia się milcząca sugestia, że skoro masz, dziewczyno, środki, by ulżyć tym katuszom, jak możesz być tak okrutna, by odmawiać? To dobrze znany emocjonalny szantaż niszczący kobiecą seksualną podmiotowość, która dopiero co zaczęła się upominać o swoje prawo do odmowy i stawiania granic.

Ale chociaż sądzę, że artykuł jest niezwykle szkodliwy, nie twierdzę bynajmniej, że jego autorka utraciła w ten sposób prawo do nazywania się feministką, a cała jej działalność przeciwko przemocy seksualnej przestaje niniejszym istnieć. Uważam, że tego rodzaju wymazywanie jest zwyczajnie barbarzyńskie, a siostrzeństwo wymaga, by krytyki nie zastępować werbalną przemocą i wykluczeniem z grona postępowych, co jest jedynie wodą na młyn patriarchatu. Tekst Wieczorkiewicz może i powinien być dla nas raczej okazją, by zastanowić się, jak głęboko wciąż mamy „wdrukowane w obwody społeczne ratowanie upadłych”, jak całkowicie ślepe jesteśmy przy tym na potrzeby własne oraz innych kobiet i jak „naturalnie” bagatelizujemy ogromne koszty, jakich ponoszenia domaga się od nas patriarchat.

W artykule uderza brak dziennikarskiego krytycyzmu w stosunku do źródeł. Na podstawie swoich rozmów z polskimi incelami Patrycja Wieczorkiewicz przekonuje nas, że w przeciwieństwie do amerykańskich wcale nie mają oni morderczych zamiarów, a ich mizoginia jest jedynie nieprzyjemnym, lecz niegroźnym, kostiumem skrywającym autentyczne cierpienie. Zastanawiam się, czy dziennikarka faktycznie uważa, że planujący akty fizycznej przemocy, zwierzyliby się jej ze swoich zamiarów? Czy nie bierze pod uwagę, że to, co prezentują jej rozmówcy, może być ugrzecznioną wersją uszytą pod tę dziwną feministkę, co to przyszła ich wypytywać? Wieczorkiewicz zdaje sobie sprawę, że trolle „stanowią większość najpopularniejszych użytkowników na portalach takich jak Wykop, siejąc ferment i manipulując pozostałymi”, nie bierze jednak pod uwagę, że sama może być manipulowana. Skupiając się na postaciach cierpiących przegrywów, nie pyta o serwowaną im ideologię, która wyjaśnia źródło owych cierpień i podaje na tacy rozwiązania. Nie wątpię, że ból samotności jest w przypadku znacznej części jej rozmówców autentycznie dojmujący, przypominam jednak, że równie autentyczne było cierpienie Niemców upokorzonych przegraną w I Wojnie Światowej i zmagających się z kryzysem ekonomicznym, na co lekarstwo zaproponował niejaki Adolf H.

Czyż nie znaczy to właśnie, że powinniśmy zaproponować inne wyjaśnienia i rozwiązania? Oczywiście. Taki właśnie zamiar deklaruje Patrycja Wieczorkiewicz przekonując, że potrzebne jest systemowe podejście do tego problemu. Jednak w jej tekście próżno szukać konkretnych rozwiązań, zasugerowane między wierszami zostają jedynie te z tekstu Szpaka: powinnyśmy się empatycznie poświęcić i ratować. Być może sugestia ta jest niezgodna z intencjami autorki – bądź co bądź podkreśla ona, że ograniczanie kobietom możliwości decydowania o własnym ciele jest niedopuszczalne, co wyklucza proponowane przez inceli systemowe rozwiązania takie jak finansowana przez państwo prostytucja, przymusowa monogamia lub legalizacja gwałtów.

Jak jednak sprawić, by kobiety zaczęły chcieć uprawiać seks z tymi, z którymi nie chcą, nie zmuszając ich do tego czy to brutalną przemocą, czy emocjonalnym szantażem? Tym drugim przesiąknięty jest artykuł, który de facto przekonuje, że to mężczyźni mają gorzej w patriarchacie. Robi to zarówno za pomocą kompletnie nieuzasadnionych stwierdzeń („rozsądna feministka nie powinna kłócić się z faktem, że na mężczyznach ciąży większa presja udowodnienia, że są godni przynależności do swojej płci, a okazywana przez nich słabość rzadziej spotyka się ze zrozumieniem i współczuciem” – serio?), jak i nie wprost, gdy jej opisom męskich udręk brakuje przeciwwagi w postaci analizy, jaka jest w sferze seksualno-romantycznej sytuacja kobiet i z jakimi cierpieniami wiąże się ich patriarchalny ucisk.

Wieczorkiewicz podkreśla ekonomiczne wykluczenie inceli, by przekonać nas, że lewica powinna zająć się ich problemami. W komentarzu na swoim profilu facebookowym, autorka stwierdza, że lekarstwem na ich problemy powinno być „zmniejszenie nierówności społecznych, ucywilizowanie rynku pracy przez walkę ze śmieciowym zatrudnieniem i wyzyskiem, […] tańsze mieszkania na wynajem, by się chłopcy mogli od starych wyprowadzić, […] dentysta w każdej szkole, by nie wpadali w kompleksy przez problemy z zębami, […] walka z bullyingiem w szkole, […] kampanie zachęcające mężczyzn do leczenia się psychiatrycznie, […] upowszechnienie dostępu do psychoterapii”.

To wszystko są z pewnością słuszne cele dla lewicowej polityki, pozostaje jednak pytanie, dlaczego mielibyśmy to wszystko robić właśnie ze względu na inceli, a nie np. kobiety, które dzięki temu mogłyby łatwiej wyprowadzić się od przemocowych partnerów? (W sumie mogłoby to wpędzać nieboraków w incelstwo, więc może tanie mieszkania rzeczywiście powinny być wyłącznie dla „chłopców” potrzebujących niezależności od „starych”?) Ponadto w ten sposób autorka sugeruje nie wprost, że podstawowym kryterium wyboru partnerów dla kobiet są zasoby finansowe i stan uzębienia, co wydaje się jednak sporym przekłamaniem. Owszem, ekonomia jest tu ważna, lecz większa równość mogłaby co najwyżej złagodzić, ale na pewno nie zlikwidować problem. Nie to stanowi jego sedno.

Aby je zbadać, przyjrzymy się na początek sytuacji incelek, zarówno współczesnych, jak i tych sprzed lat a nawet wieków. Następnie przeanalizujemy, czego tak naprawdę chcą incele, do czego posłuży nam Incelopedia, czyli tworzony prawdopodobnie przez samych zainteresowanych internetowy przewodnik po świecie inceli. Na koniec zaś szukając systemowych rozwiązań, zapytamy, na czym polega ten system? Jakie założenia meblują nasz seksualno-romantyczny świat społeczny i kształtują nasze działania w tej sferze?

Małżeńska prostytucja i PRL-owskie incelki

To nie przypadek, że słowo „incel” zostało ukute przez kobietę. Nie, bynajmniej nie chciała w ten sposób pogardliwie naznaczyć facetów, którzy „nie ruchają.” Chodziło jej o nazwanie jej własnej samotności i trudności ze znalezieniem partnera. Jednak jak większość kobiecych wynalazków, ten również został zawłaszczony przez płeć dominującą. Przedstawiciele internetowej subkultury inceli uważają, że słowo to może się odnosić wyłącznie do mężczyzn, ponieważ kobiety bywają samotne wyłącznie na własne życzenie i mogłyby znaleźć partnera, gdyby tylko nie były zbyt wybredne i realistycznie obniżyły oczekiwania.

Historycznie patrząc jednak, to staropanieństwo było powodem do wstydu. Ponieważ tylko mężczyźni mogli się oświadczać, był to znak, że żaden jej nie chciał. Natomiast stary kawaler był sam na mocy własnej autonomicznej decyzji, dlatego jego niechęć do wikłania się w rodzinne obowiązki mogła być co najwyżej uznana za aspołeczne dziwactwo. Jeśli jednak decydował się poświęcić życie sprawom „wyższym” (religii, nauce, sztuce), jego przywiązanie do wolności i dystans do cielesnych chuci budził raczej szacunek.

Ale tym, co spędzało sen z oczu pannom zbliżającym się do wieku, w którym ich szanse na zamążpójście drastycznie malały, nie była wyłącznie społeczna pogarda, lecz przede wszystkim lęk o swój finansowy byt. W patriarchalnym systemie większość kobiet zwyczajnie nie miała możliwości samodzielnego zarobienia na życie i to właśnie dlatego Mary Wollstonecraft, uważana za pierwszą feministkę, nazwała małżeństwo legalną prostytucją, argumentując, że kobiety zmuszone są sprzedawać prawo do seksualnego wykorzystania swoich ciał mężom, by nie zostać bez środków do życia.

Egzemplifikacją jej tez jest postać Charlotte Lucas z „Dumy i uprzedzenia” Jane Austen, która z pewnością czytała Wollstonecraft. Najlepsza przyjaciółka głównej bohaterki wychodzi za mąż za pana Collinsa, który nie dość, że jest kompletnym idiotą z namaszczeniem wygłaszającym najdurniejsze farmazony, to jeszcze posiada żenujący zwyczaj uniżonego nadskakiwania stojącym wyżej w hierarchii społecznej. Charlotte nie jest urodziwa i nie ma posagu, za to ma już 27 lat, dlatego przyjmuje jego oświadczyny wyłącznie po to, by nie być ekonomicznym ciężarem dla rodziny i uniknąć wstydu staropanieństwa.

Tak, ten system został tak zaprojektowany właśnie po to, by nawet najgłupszy i najbrzydszy pan Collins mógł przebierać w zdesperowanych kandydatkach. I chociaż obecnie wiele się pod tym względem zmieniło, wciąż kwestie ekonomiczne utrudniają lub nawet uniemożliwiają kobietom odejście od przemocowych partnerów. Wciąż jesteśmy słabiej opłacane i obarczone lwią częścią pracy opiekuńczej, dlatego po rozwodzie sytuacja finansowa kobiet zwykle drastycznie się pogarsza. To zmusza kobiety do trwania w niesatysfakcjonujących związkach i do tego, by przełykać różnego rodzaju agresję czy upokorzenia, troskliwie łagodząc złe nastroje dominujących ekonomicznie mężów.

Przewińmy jakieś 150 lat do przodu i przenieśmy się do Polski lat 70. zeszłego wieku. Niedawno moje wakacyjne drogi zawiodły mnie do pewnego ośrodka wypoczynkowego, w którym czas zatrzymał się właśnie w tej epoce. Koleżanka znalazła tam na półce dawnej biblioteczki książkę o niezwykle zachęcającym tytule: „Piekło mężczyzn.” Oczywiście musiałam do niej zajrzeć! To wydany w 1977 roku zbiór reportaży i esejów Jerzego Lovella, gdzie znajdujemy artykuł zatytułowany „Dlaczego się nie żenią?” Inspiracją do jego powstania był list kobiety podpisanej jako „Polonistka”, w którym namawia ona dziennikarza do zajęcia się problemem dotykającym ją samą oraz kobiety z jej otoczenia: wykształcone, młode, ładne i zadbane kobiety, „często z mieszkaniem i nabitymi książeczkami PKO,” pozostają samotne, chociaż bardzo by chciały założyć rodzinę.

Lovell postanowił zrobić sondę społeczną i na jego apel w gazecie napłynęło wiele listów potwierdzających, że problem nie dotyczy wyłącznie towarzyskiego kręgu „Polonistki”. Także przewodnicząca Zarządu Wojewódzkiego Ligi Kobiet w Rzeszowie, z którą rozmawiał reporter, potwierdza, że znane jej „kobiety poważne, na stanowiskach, z cenzusem naukowym” mają problem ze znalezieniem męża. To, że wykształcenie kobiet jest tutaj czynnikiem kluczowym, potwierdzają też listy od panów, które zacytuję w całości, gdyż ich pokrewieństwo duchowe z dzisiejszymi incelami jest uderzające.


W innym liście czytamy, że ponieważ nowoczesne kobiety nie chcą poświęcać się trosce o męża, młodzi mężczyźni „pozostają przy matkach. Matka potrafi ich zrozumieć, potrafi cieszyć się ich sukcesami i dzielić ich klęski. Taki już czas, że rolę osiemnasto-, dziewiętnastowiecznej
»muzy« przejęły od żon matki.” Co gorsza, wykształcenie i finansowa niezależność sprawiają, że kobiety coraz głośniej mówią o swoich potrzebach, także seksualnych. W efekcie, jak pisze Lovell na podstawie swoich konsultacji ze specjalistami, rośnie liczba mężczyzn „mających kłopoty z potencją lub znerwicowanych seksualnie; charakterystyczne, że wielu z nich cierpi na kompleks niewydolności na tle przesadnych wyobrażeń o wymaganiach seksualnych współczesnych kobiet […]. Równocześnie wykształca się u nich swoisty antyfeminizm, odruch niechęci, a nawet pogardy wobec kobiet, zwłaszcza młodych.” Obrazuje to list czytelnika z Bytomia:

W rozpoczętej w ten sposób dyskusji możemy również zaobserwować wiele przypadków internalizacji patriarchatu. „Botana” z Wrocławia pisze: „Mężczyźni chcą kochać głupie dziewczyny – proszę bardzo, będę głupia jak but! Wprawiam się ostatnio w świergotaniu i pochlebianiu byle matołom, nie dyskutuję o polityce, w ogóle nie dyskutuję z mężczyznami. To znaczy teoretycznie, bo jednak temperament mnie ponosi, dyskutuję, dowodzę, zbijam argumenty… i nikt się już potem ze mną nie umawia i jestem zła na swój ozór.” Mamy też serię listów od kobiet (!) piszących, że samotne magisterki są same sobie winne. Ich problemem jest to, że „nie posiadają mądrości swoich babek, które były doskonałymi dyplomatkami i umiały po prostu lepiej udawać. […] Umiały cudownie dogadzać męskiej próżności rezygnując z własnej dumy, nie starały się być »mądrzejszymi«.” Natomiast współczesne kobiety zrzucają (tak!) na mężów obowiązki domowe, zbyt szybko mówią im, że nie chcą mieć dzieci, a do tego „przejęły na siebie rolę zdobywców.” Magisterki są „tak rozsądne, że ręce opadają” i kalkulują zamiast „rzucić wszystko […] i pójść za kochanym mężczyzną.” Prawdziwy romantyzm wymaga przecież poświęceń, a nie uwzględniania własnych potrzeb!

Jednak najbardziej poruszył mnie list Lukrecji B. z Kielc, która wprawdzie ma męża, lecz uważa, iż źródło dyskutowanego problemu leży w tym, że jej pokolenie wychowywane było do egoizmu. Jako przykład podaje sytuację we własnym małżeństwie: obecnie nie mogą z mężem dojść do porozumienia, na co wydać uzbierany „mały kapitalik.” On chciałby kupić samochód, żeby tracić mniej czasu na dojazdy do pracy, a także zaimponować kolegom. Ona zaś chce większe mieszkanie, by mieć oddzielny pokój i móc pracować naukowo: „to sprawia mi przyjemność, nie wystarcza mi magisterium.” I ten dylemat – wygoda i towarzyska satysfakcja jednej osoby, kontra możliwość intelektualnego i zawodowego rozwoju drugiej – sama autorka listu przedstawia jako starcie dwóch równorzędnych egoizmów! A ponieważ żadne z nich nie chce się poświęcić, „zaczekamy kilkanaście lat. Będziemy ciułać pieniądze, aż załatwimy obie sprawy jednocześnie.” Odłożenie kariery naukowej o kilkanaście lat z pewnością przecież jej nie zaszkodzi! Jest już i tak wystarczającą egoistką, że w ogóle chciałaby ją mieć i z tego powodu blokuje biednemu mężowi zakup upragnionego samochodu.

Jak widzimy zatem, problem nie polega na tym, że, jak twierdzą incele, kobiety są biologicznie uwarunkowane, by preferować mężczyzn o wyższym niż własny statusie społecznym. Przeciwnie: to mężczyźni czują, że kobieta równie lub bardziej od nich wykształcona, posiadająca wysoką pozycję zawodową lub finansową zagraża ich męskości. Małżeństwo w patriarchacie to relacja, w której mężczyzna z definicji musi górować. Nie tylko pod względem fizycznym, ale też intelektualnym i ekonomicznym. Chociaż obecnie teoretycznie istnieje większa akceptacja dla sytuacji, w których to kobieta ma pod jakimś względem przewagę, wciąż uznawane jest to za problem, z którym mężczyźni muszą sobie jakoś – lepiej lub gorzej – radzić. Dlatego też kobiety często czują się z tego powodu winne, tym bardziej jeśli mąż czy partner posuwa się do werbalnej, psychicznej, a czasem nawet fizycznej lub seksualnej przemocy, próbując sobie w ten sposób powetować doznany dyshonor. Mężczyzna, który nie stara się zaimponować kobiecie, z którą się spotyka, nie musi jej kompulsywnie wykazywać, że jest lepszy i mądrzejszy, wciąż jest niestety rzadkością.

To pozwala nam zarysować systemowe przyczyny samotności kobiet. Po pierwsze, są one odrzucane przez mężczyzn, którzy nie mogą znieść, że są od nich pod jakimś względem lepsze. Często też same nie decydują się na wejście w relację, w której ich rozwój będzie blokowany, a partner będzie starał się zredukować je do roli kury domowej skrzyżowanej z opisaną wyżej matko-muzą, dla której sensem życia jest wspieranie kariery swojego wybranka. Piętno staropanieństwa jest współcześnie dużo słabsze i nawet jeśli samotność boli, coraz więcej kobiet uznaje, że przyjmowanie na siebie takiego ciężaru byłoby znacznie gorsze. Dlatego jeśli nie mogą znaleźć mężczyzny, z którym mogłyby stworzyć prawdziwie równą relację, wolą być singielkami.

To oczywiście nie jedyna przyczyna samotności kobiet. Znaczna część z nas pada przecież ofiarą różnego rodzaju przemocy w związkach lub też wszechobecnej przemocy seksualnej. Z takim bagażem trudno jest zaufać mężczyźnie i jakkolwiek ciężko byłoby żyć samej, te, którym udało się wyrwać z toksycznego związku, trzy razy się zastanowią, zanim wejdą w kolejny. Inną przyczyną jest to, że w patriarchacie kobiety uznawane są za atrakcyjne znacznie krócej niż mężczyźni, co oczywiście wiąże się z tym, że wraz z wiekiem mają zwykle więcej władzy i doświadczenia. Dlatego porzucona przez męża dojrzała kobieta będzie miała spory problem, by zbudować nowy związek, zwłaszcza jeśli jej były, leczący kryzys wieku średniego w ramionach znacznie młodszej kobiety, zostawił na jej głowie wychowanie dzieci.

Większość z nas potrzebuje bliskiej osoby, z którą łączyłyby nas romantyczne i seksualne więzi. Jednak w patriarchacie dla kobiet, które chciałyby budować takie relacje z mężczyznami, wiąże się to z wyzyskiem ich pracy opiekuńczej, z koniecznością porzucenia własnych ambicji i przyjęcia podległej pozycji, by ukochany mógł się czuć „męsko,” a także często z przemocą psychiczną, ekonomiczną, seksualną lub fizyczną. Nigdy dość przypominania, że w jej wyniku giną w Polsce statystycznie trzy kobiety tygodniowo. I to jest jedna z przyczyn, dla których nie słyszymy o naglącej potrzebie systemowego zajęcia się problemem seksualnego niespełnienia kobiet: mają one na głowie znacznie poważniejsze problemy, a samotność, jakkolwiek trudna do zniesienia, bywa w porównaniu z nimi wybawieniem. Drugą przyczyną jest oczywiście to, że, wbrew tezom Patrycji Wieczorkiewicz, to mężczyźni mają w patriarchalnym systemie status męczenników, zaś kobiece problemy wywołują znacznie mniej współczucia, o ile w ogóle zostaną dostrzeżone. Zanim jednak przejdziemy do dalszych systemowych analiz, zastanówmy się, czego tak naprawdę chcą incele i jakie koszty musiałaby ponieść kobieta, która chciałaby się poświęcić i swoją miłością ratować jednego z nich przed samotnością i potencjalnie wypływającą z niej morderczą frustracją.

Czego chcą incele?

Jak zaznaczyłam na wstępie, słowo „incel” jest wieloznaczne i ten konkretny samotny mężczyzna nie musi wcale podzielać ideologii propagowanej na incelskich forach. Jednak gdy je odwiedza, obecne tam mizoginiczne treści zaczynają kształtować jego stosunek do kobiet, nawet jeśli świadomie nie podpisałby się pod nimi. Trzeba wziąć pod uwagę, że rozmówcy Patrycji Wieczorkiewicz mogli nie być z nią do końca szczerzy. Można ponadto przypuszczać, że incele, którzy w ogóle zdecydowali się rozmawiać z feministką, raczej nie są reprezentatywni dla tej grupy. Ale nawet jeśli ten czy inny autentycznie marzy „o szarej myszce, która pokocha go bezinteresownie,” jak ujmuje to dziennikarka, wpływ incelskiej subkultury najprawdopodobniej doprowadziłby do tego, że „szara myszka,” która zdecydowałaby się wejść w taką relację, gorzko by tego pożałowała.

Obfitych zasobów umożliwiających zapoznanie się ze światem inceli dostarcza Incelopedia. Fizyczny wygląd jest w tym świecie fundamentem społecznej hierarchii, a do jego oceny służy skala od 1 do 10 – polecam zapoznanie się ze szczegółowymi opisami decyli. Jak piszą badacze incelskich forów, jedną z ulubionych rozrywek ich użytkowników jest zamieszczanie zdjęć kobiet i bezlitosne wyszydzanie wszelkich wad ich urody, zwłaszcza nadwagi. Dlatego jeśli „szara myszka” nie miałaby twarzy modelki lub co gorsza nosiłaby rozmiar większy niż 38, musiałaby się liczyć z niezadowoleniem wybranka, że trafił mu się pośledni egzemplarz. To logiczne: jeśli posiadanie kobiety jest wyznacznikiem męskiego statusu społecznego, to jej niska „jakość” skutkuje niskim statusem posiadacza. I kto miałby być za to winny jak nie ona?

W popularnych memach zestawiani są incele i Chady (przystojne samce alfa). Co jednak ciekawe, w żeńskiej wersji obrazka nie mamy do czynienia z krańcami skali atrakcyjności. Owszem, Stacy jest superatrakcyjną odpowiedniczką Chada, ale Becky nie jest bynajmniej żeńską wersją incela, lecz kobietą o przeciętnej, lub nawet nieco ponadprzeciętnej urodzie (5-7 punktów w 10-stopniowej skali). „Becky niższego poziomu” (low-tier Becky) opisana jest w haśle z Incelopedii jako „jedyna dziewczyna w klubie szachowym, incele ledwo zwracają na nią uwagę.” Hasło poświęca sporo szyderczej uwagi brakowi pewności siebie u tak zaklasyfikowanych kobiet oraz ich (nieskutecznemu oczywiście) aspirowaniu do naukowości i inteligencji. Chociaż incele twierdzą, że większość samotnych kobiet nie ma partnera wyłącznie na własne życzenie, wśród wyjątków od tej reguły obok kobiet niepełnosprawnych lub chorych psychicznie wymienione są te z dyplomami wyższych uczelni oraz mające wysoką pozycję zawodową.

Okazuje się zatem, że kobieta o przeciętnej urodzie jest stanowczo za brzydka dla incela. Jak mówi Piotrowi Szostakowi Blackpill, jedna z prominentnych postaci polskiej incelosfery: „Miałem parę razy okazję być podrywanym, gdyż nie jestem kompletną porażką genetyczną jak sporo osób tutaj. Nic z tego – przez brak inicjatywy z mojej strony. Sam posiadam duże standardy i podoba mi się tylko jakieś 5 proc. kobiet, i są to kobiety spoza mojej ligi.” Podobnie jak „Szary” z Warszawy lat 70-tych, który stanowczo odmawiał ożenku z wykształconą „ćwierćkobietą,” incele również uważają, że wykształcenie i wysoka pozycja społeczna w naturalny sposób czynią kobietę niezdatną do związku z mężczyzną.

Poza tym nawet gdyby jakiś szczególnie zdesperowany zniżył się do tak niepełnowartościowej relacji, słono by zapłacił za swoją naiwność! Bowiem genetyczne uwarunkowanie kobiet sprawia, iż każda z natury pożąda Chada. Becky wprawdzie nie ma szansy na związek z nim, jednak jeśli tylko nadarzy się jej okazja, by choć raz się z nim przespać, z pewnością ją wykorzysta. Dlatego tylko kompletny frajer mógłby wejść w związek z kobietą, jeśli nie jest Chadem. Ta perfidna harpia będzie go jedynie wykorzystywać ekonomicznie, jednocześnie odmawiając seksu pod byle pretekstem, marząc o Chadzie i zdradzając przy każdej okazji. Dlatego gdyby nawet „szarej myszce” udało się jakimś cudem zdobyć incela, musiałaby nie tylko mierzyć się z pogardą dla swojej wybrakowanej urody, lecz także z ciągłą zazdrością. A jeśli, co gorsza, zdecydowałaby się zrezygnować z pracy, by zajmować się domem i wychowaniem dzieci, dotknęłaby ją także przemoc ekonomiczna: „nie dam ci pieniędzy, bo ty tylko mnie doisz, a wczoraj bolała cię głowa, jak chciałem się kochać!”

W jednym ze swoich postów cytowanych w linkowanym wyżej artykule Blackpill pisze do kolegów inceli: „Wyobraź sobie, jaka w dotyku jest kobieta. Wyobraź sobie, jak miękka i ciepła jest jej skóra. Wyobraź sobie słodki zapach jej perfum. Wyobraź sobie, jak czule przyciska swoje delikatne usta do twoich.” Kobieta nie jest tu zatem konkretną osobą posiadającą pewne zalety i wady, potrzeby i upodobania, lecz jedynie zestandaryzowaną „kobietą w ogóle.” Zasobem, który, o ile nie jest zdefektowany, powinien dostarczyć mężczyźnie określonych wrażeń i zapewnić mu status prawdziwego mężczyzny. Czy istnieją „szare myszki,” które w zamian za zazdrość i wytykanie wad swojej urody chciałyby dać poznać nieszczęśnikom, jak to jest być z uogólnioną kobietą? Chciałabym móc odpowiedzieć przecząco, obawiam się jednak, że patriarchat wciąż zbyt mocno siedzi nam w głowach.

Czego zatem chcą incele? Odpowiedź jest jasna: incel po prostu chce być Chadem. Bo tylko mając taką pozycję można wchodzić w relacje z kobietami bez lęku, że będą cię wykorzystywać lub zdradzać. Tylko to daje gwarancję, że się nie zostanie odrzuconym: Chadowi z definicji żadna nie odmówi. I takiego właśnie przyrodzonego męskiego prawa domagają się incele. Co prowadzi nas do pytania: na czym polega cały ten system?

Jak rozbić system?

Większość ludzi potrzebuje w życiu miłości, co sprawia, że jesteśmy narażeni na ból odrzucenia. Uczuciowe zaangażowanie zawsze pociąga za sobą ryzyko, że zostaniemy zranieni, albo też przeciwnie: uwikłamy się w związek, który będzie nas ograniczał. Dlatego chciałoby się od początku mieć pewność, że drugiej osobie naprawdę na nas zależy, ale jednocześnie samemu zachować prawo do odejścia, jeśli relacja okaże się jednak niesatysfakcjonująca. Tego właśnie chce podmiot liryczny piosenki Beatlesów If I fell: „Jeśli miałbym dać ci moje serce, muszę być pewien od samego początku, że będziesz mnie kochać bardziej niż ona. Jeśli ci zaufam, proszę, nie uciekaj. Jeśli cię pokocham, proszę, nie zrań mojej dumy. Bo nie mógłbym znieść bólu i byłoby mi smutno, że nasza miłość jest na próżno.”

Tak, tego rodzaju męska wrażliwość wciąż nas wzrusza i ze współczuciem lecimy leczyć rany na dumie zranionej przez jakąś „onę”, nie zauważając, że to wszystko dzieje się naszym kosztem. Bo tylko tak można jednocześnie mieć poczucie bezpieczeństwa, że nie zostaniemy odrzuceni, a przy tym samemu zachować wolność. Dlatego jednym z celów patriarchatu jest takie ukształtowanie kobiet, by koszty te wydawały się nam naturalne, godne i sprawiedliwe. To temu służy podwójny standard „czystości”, zgodnie z którym kobieta „napoczęta” staje się bezwartościowa i żaden jej nie zechce, natomiast mężczyzna po prostu ma przyrodzone prawo do satysfakcji seksualnej. I jeśli ona nie da mu tego, co „z natury” mu się należy, jeśli nie postara się wystarczająco, bo go zatrzymać przy sobie, to nie może się dziwić, że on odejdzie tam, gdzie o jego najważniejsze na świecie potrzeby troskliwie zadbają.

Patriarchalny system bliskich relacji zorganizowany jest tak, by praktycznie uniemożliwić kobietom odmowę. Służy temu zarówno opisana wyżej ekonomiczno-symboliczna presja zmuszająca kobiety do wchodzenia w niechciane relacje lub trwania w nich, jak też założenie, że kobiety zawsze myślą „tak” mówiąc „nie”, które jest podstawą bezkarności przemocy seksualnej. Incele oczywiście też usprawiedliwiają gwałty twierdząc, że seksualna deprywacja jest znacznie bardziej bolesna niż przejściowy dyskomfort, jakim jest gwałt: „involuntary celibacy is more painful for men than rape is for women. Deprivation is much more agonizing than discomfort that passes.”

Z drugiej strony, kobieta wpisująca się idealnie w męskie oczekiwania również jest zagrożeniem, gdyż każdy – także wbrew swojej woli – traci dla niej głowę. W ciekawy i jednocześnie zabawny sposób pokazuje to film „Czarownica miłości.” Jego bohaterka stawia sobie za cel dostarczenie mężczyznom dokładnie tego, czego oczekują: jest piękna, świetnie gotuje, a po nakarmieniu wybranka i empatycznym wysłuchaniu wszelkich jego trosk wykonuje seksowny taniec ze striptizem, by następnie zaspokoić jego cielesne zachcianki. Wcielony ideał zyskuje jednak w ten sposób ogromną władzę nad mężczyzną: żadna inna kobieta nie da mu tak wiele, więc bez niej nie może już żyć i bezradnie wpada w totalną zależność od czarownicy miłości. Bo oczywiście tak wielką władzę można uzyskać tylko za pomocą czarów. W ten sposób nasza perfekcjonistka ląduje w innej męskiej fantazji: o zabójczej femme fatale, którą dla bezpieczeństwa bezbronnych mężczyzn trzeba po prostu zniszczyć. To dlatego kobiety niezwykle piękne zawsze były podejrzane, a jeśli do tego jeszcze były aktywne seksualnie, zwykle się to dla nich źle kończyło. Podobnie też, chociaż incele pożądają Stacy, uważają ją za „roszczeniową dziwkę”, próżną i zainteresowaną wyłącznie biżuterią, makijażem i ubraniami. Ale jeśli taka jest faktycznie, kto mógłby być z nią szczęśliwy?

Feminizm sprawia, że wszystkie stosowane od wieków środki mające uchronić mężczyzn przed jakże bolesną i upokarzającą zależnością od kobiet sypią się w pył. Z jednej strony, dzięki coraz większej niezależności ekonomicznej oraz walce z przemocą seksualną kobiety zyskują autentyczną możliwość odmowy. Z drugiej zaś, chcą być seksualnie aktywne, piękne i kuszące i wypowiadają posłuszeństwo narzucanym im normom „skromności.” I do tego jeszcze twierdzą, że to nie one są odpowiedzialne za opanowywanie wzbudzonych przez nie męskich żądz! Ponadto zmienia się sam model heteroseksualnego związku, którego głównym celem było jak dotąd zapewnienie mężczyźnie opieki, seksu oraz emocjonalnej poduszki dla jego poczucia własnej wartości. Kobiety coraz częściej domagają się zaspokajania własnych potrzeb i równego podziału pracy opiekuńczej. Nie tylko odmawiają nalepiania plasterków na męskie ego zranione ich osiągnięciami, ale nawet więcej: chcą by ukochany wspierał je w realizowaniu ich życiowych ambicji i cieszył się z ich sukcesów!

Przed takim zamachem na „naturalny porządek” patriarchat oczywiście zajadle się broni i incele są jedną z grup próbujących te postępujące zmiany cofnąć. Chcą świata, gdzie status męskiej niezależnej jednostki budowany jest na podporządkowaniu kobiety, która nie może odmówić, nie ma prawa do własnej inicjatywy i troski o siebie, a sensem jej życia ma być zaspokajanie cudzych potrzeb. Ale nawet gdyby faktycznie mogło się to udać, byłby to przecież świat męskiej hierarchii, w której incele również nie mieliby szansy dostać się na szczyt, a kobiety o najwyższym statusie byłyby zarezerwowane dla dominujących mężczyzn. Owszem, incele nie byliby na samym dnie drabiny społecznej, gdyż każdy miałby pod sobą „własną” kobietę, na której mógłby bezkarnie się wyżywać i dowolnie ją wykorzystywać. Nie mieliby jednak miłości.

Bo do niej nie da się nikogo zmusić. Wymuszona miłość może być co najwyżej patologiczną zależnością, syndromem sztokholmskim umożliwiającym przeżycie w relacji z opresorem, od którego nie da się uciec. Czar miłości polega właśnie na tym, że ktoś z nami jest, bo naprawdę tego chce. Nie dlatego, że musi. Ryzyko odrzucenia jest zatem nieuniknione, jeśli decyzja drugiej osoby ma być autentycznie dobrowolna. I to właśnie dlatego Chad – facet, któremu z definicji żadna nie odmówi – zwyczajnie nie istnieje. To fikcja, dzięki której incele mogą się łudzić, że wystarczyłaby o kilka centymetrów dłuższa żuchwa i mogliby mieć każdą.

Patriarchalny system uniemożliwia miłość właśnie dlatego, że odbiera kobietom możliwość odmowy oraz niszczy ich inicjatywę, mężczyznom zaś wmawia, że zależność od kobiecej decyzji pozbawia ich męskości. Dlatego jeśli incele pragną być kochani, muszą walczyć o zniesienie patriarchatu, a jego podtrzymywanie – czy to wprost, w ich mizoginicznych narracjach, czy nie wprost, przez kobiety automatycznie wchodzące w rolę „ratowniczek upadłych” – z pewnością nie da im upragnionego szczęścia.

Jak zatem zdobyć kobietę? Odpowiedź jest znana od wieków. W „Opowieściach kanterberyjskich” Chaucera dama z Bath opowiada historię, w której rycerz gwałciciel zostaje skazany na śmierć przez króla Artura. Królowa Ginewra przekonuje jednak męża, by wymierzenie kary zostawił jej i odracza wyrok, każąc rycerzowi znaleźć odpowiedź na pytanie, czego chcą kobiety. Uważam, że to genialna lekcja dla przestępcy seksualnego, ponieważ, jak pisałam, mężczyźni molestują właśnie dlatego, że nie przychodzi im nawet do głowy, by zastanowić się, czego chce dana kobieta.

Ale czyż my stale nie pytamy, czego chcą kobiety? – powiedzą incele. Nie chodzi tu jednak o pseudobiologiczne teorie, że każda chce Chada. Pytanie to nie może też być poszukiwaniem tajemnego „guziczka”, który wystarczy nacisnąć, by dostać to, czego pragniemy. Przy takim podejściu kobieta traktowana jest jak automat, któremu wystarczy zapewnić odpowiedni input, by uzyskać pożądany rezultat. Nie, tutaj chodzi o to, by autentycznie zastanowić się, czego tu i teraz potrzebuje ta konkretna kobieta. Czy i na ile jestem w stanie jej to dać? Czy moje potrzeby da się pogodzić z jej uwarunkowaniami? Chodzi o to, by w końcu potraktować kobietę jak człowieka, a nie środek do zaspokajania męskich potrzeb, atrybut, dzięki któremu może on stać się prawdziwym mężczyzną. Cóż, tak się jednak składa, że na empatycznych mężczyzn istnieje w świecie inceli nazwa: są to simpy, a słowo to jest skrótem od „sucka idolizing mediocre pussy”, co można przetłumaczyć jako „podlizywacz pośledniej cipki”.

Patriarchat jest niezwykle złożonym systemem podtrzymywanym przez instytucje i kulturę, ale także przez wpajane nam od dzieciństwa wzorce zachowań: w znacznej mierze zatem siedzi on w naszych głowach. Dlatego jego obalenie niemożliwe jest bez zmiany sposobów myślenia i omawiane w tym artykule kwestie są tego dobitnym przykładem. Aby wyzwolić kobiety, nie wystarczy dać im systemowo dostęp do wykształcenia i dobrze płatnych prac, konieczna jest także zmiana wzorców relacji intymnych. Do tego zaś niezbędna jest zarówno indywidualna praca emocjonalna wykonywana przez konkretne osoby w ich związkach, jak też działania na polu literatury, sztuki, publicystyki czy edukacji. I żeby zdobycze #metoo nie zostały zaprzepaszczone, trzeba walczyć z wpajanym nam przekonaniem, że naszym obowiązkiem jest zajmować się męskimi niezaspokojonymi żądzami, bez względu na koszty, jakie przy okazji musimy ponieść.


27 komentarzy:

  1. Czego chcą kobiety? Skomentuję słowami A. Bursy:
    Giuseppe Casanova

    któremu tak zazdrościsz

    nie był wcale bardzo bogaty

    ani bardzo silny

    a jego epoka

    znała wielu mężczyzn równie pięknych

    jak on

    lub piękniejszych od niego

    ale był grzeczny

    tkliwy

    rycerski

    i zawsze zdobywał

    chociaż czasem mógłby bez tego

    dopiąć celu

    więc o ile chcesz

    tak jak on

    zdobywaj serca kobiet

    i nie zrażaj się trudnościami

    Zacznij od własnej żony.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękny, mądry tekst. Przeraża mnie ile jest inceli na tym świecie.

    OdpowiedzUsuń
  3. A mi się tekst nie podobał. Autorka zarzuca Patrycji Wieczorkiewicz brak dziennikarskiego krytycyzmu w stosunku do źródeł, jednocześnie sama jako bazę do swoich wniosków wyciąga listy z ksiązki z 1977 r. i chyba nic nadto. Ja tekst Patrycji postrzegam nie jako antyfeministyczny, a zwyczajnie lewicowy - ot wykazuje się empatią wobec wykluczonych (seksualnie, uczuciowo). Natomiast empatia autorki powyższego tekstu względem inceli kojarzy mi się z empatią Balcerowicza wobec przegranych transformacji ustrojowej. Zgadzam się z postulatem demontażu patriarchatu i wierzę w lepsze jutro, gdy ten zasadniczo przeminie. Pamiętajmy jednak, że choć mężczyźni długo cieszyli się (i wciąż cieszą) uprzywilejowaną pozycją, incele zawsze byli tymi przegranymi, nie doświadczyli tej ich rzekomo uprzywilejowanej pozycji. Nie czuję się kompetentny, by diagnozować problem z takim przekonaniem jak autorka tekstu, ale poczynię dwie obserwacje. Pierwsze jest taka, że współcześni młodzi mężczyźni mają prawo być zagubieni, nie z własnej winy. Częsta nieobecność ojca, plus feminizacja edukacji przedszkolnej i podstawowej powodują, że aż do okresu dojrzewania chłopcy mają kontakt głównie z kobietami, nie doświadczając dobrych wzorców od mężczyzn. Druga pochodzi z artykułu w The Economist "How the internet has changed dating". W artykule są następujące odniesienia do wypowiedzi szefa Tantana, chińskiego odpowiednika Tindera:

    "5% of his customers will never get a match, no matter how much they swipe. Men on Tantan, he says, tend to like about 60% of all the female profiles they see, but women like just 6% of the male ones. The least attractive women receive similar levels of attention to the most attractive men, says Mr Wang; all can find someone reasonably attractive. Men at the bottom of the ladder end up completely matchless. This fits with the work by Ms Bruch and Mr Newman. In general, both men and women concentrate on people that the common opinion of the site rates as 25% more attractive than they are. Even for women not seen as desirable, that can work. For the least desirable men, nothing works. “I don’t expect that final 5% to be that easy to help,” says Mr Wang."

    Myślę zatem że istnieje probolem asymetrycznie dotykający w tym przypadku mężczyzn. Nie twierdzę przy tym, że inne problemy, w szczególności te dotykające asymetrycznie kobiet, są mniej ważne. I nie zauważyłem, żeby Patrycja Wieczorkiewicz w swoim tekście twierdziła inaczej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój tekst również "wykazuje się empatią wobec wykluczonych (seksualnie, uczuciowo)" - tylko że kobiet. Czego nie robi Wieczorkiewicz, a powinna, bo - co oczywiste - przyczyny seksualnego i uczuciowego wykluczenia kobiet oraz mężczyzn są ściśle powiązane. Niestety dla komentatorów badanie takiego oczywistego związku oraz zwyczajna empatia wobec kobiet jest czymś niewyobrażalnym. No bo jak można patrzeć z perspektywy zasobu??? Jak one w ogóle myślą, że mogłyby mieć jakąś swoją perspektywę i swoje potrzeby - oprócz tego, żeby wsłuchiwać się w potrzeby mężczyzn i usłużnie je spełniać?

      I to jest właśnie problem tej kultury, której incele są tylko bardzo jaskrawym, i szczególnie przemocowym, przykładem.

      Usuń
    2. A ja się zgadzam z opinią Baltara. Tekst jest bardzo stronniczy, skoncentrowany na jednej, kobiecej perspektywie i konsekwentnie wyśmiewający tę męską. Ta nie równowaga jest tak uderzającą, że ośmielę się twierdzić, że dla większości kobiet taka skrajna perspektywa jest jak jakas odegla bajka, a nie rzeczywistość.
      Czytałam sporo o incelach, nie czytałam artykułu Wieczorkiewicz, ale wnioski mam podobne - incelowska postawa to przejaw odrzucenia, cierpienia i takiej czy innej psychoatologii tych mężczyzn. Oczywiście będą wśród nich również psychopaci, bo tylko tak można uzasadnić najbardziej skrajne argumenty typu legalizacja gwałtów. Nie mniej te skrajne i stereotypowe opisy, typu Becky i Stacy nijak się mają do zwyczajnych kobiet. Ktoś może być super atrakcyjny foYcznie jak Stacy i wcale nie pozwalać się dominować, albo wręcz przeciwnie - czerpać z uległości w związku (o zgrozo! przyjemność). Dla niektórych kobiet partnerski związek będzie ideałem, a dla innych męczącą udręką. Dla wielu kobiet (i mężczyzn) zasppkajanie potrzeb (wszelkich, w tym seksualnych) partnerów jest przyjemnością i źródłem satysfakcji. Ten tekst wydaje się w ogóle pomijać możliwość że harmonijne i satysfakcjonujące układy damsko-meskie istnieją.

      Usuń
    3. Nikogo nie wyśmiewam, ale to fakt, że w patriarchacie skoncentrowanie się na kobiecej perspektywie to coś niewyobrażalnego, po prostu mózg staje. Pominęłam męską, bo została gdzie indziej drobiazgowo opisana. Kiedyś pewien pan powiedział mi, że u nich redakcja jest sfeminizowana. Policzyłam, było tam nieco ponad 30% kobiet. Tu mamy do czynienia z podobną "feminizacją" dyskursu na ten temat xd.

      Poza tym nie pomijam możliwości istnienia dobrych damsko-męskich związków. Owszem, istnieją mężczyźni, którzy potrafią zapytać, czego chce ta konkretna kobieta i potraktować ją jak człowieka. Tylko że w słowniku inceli są pogardliwie nazywani simpami. Może to ma jakiś związek z niepowodzeniami inceli? Hmmm?

      Usuń
    4. Wśród inceli simpem nazywany jest mężczyzna, który usługuje kobietom i stawia je na piedestale, a nie traktuje na równi że sobą O.O

      Usuń
  4. Muszę przyznać, że z trudem dobrnąłem do końca. Z zasady jednak staram się nie wypowiadać o rzeczach, których nie czytałem.

    Wpis ten przypomina mi artykuły/referaty katolickich filozofów na temat filozofii francuskiej: zanim jeszcze przystąp się do lektury tekstu danego autora/autorki, ma się już w głowie tyle przesądów, że nie jest się w stanie uchwycić właściwego sensu wywodu. No bo "wiadomo", że filozofia francuska to postmodernizm, a jak postmodernizm to neomarksizm, a jak neomarksizm to przecież totalitaryzm, Gułagi i ludobójstwo. No i tak zaprogramowany katolik bierze się następnie za tekst jakiegoś Foucaulta albo Malabou i niby go referuje, ale głównie pisze o "ukrytych założeniach tekstu" oraz "nie wyrażonych wprost konsekwencjach". Niby tu i ówdzie się z takim Foucaultem czy Malabou zgodzi, ale zaraz przytacza argumentum ad Stalinum. (W tekście powyżej zastąpiony klasycznym argumentum ad Hitlerum). Mówiąc krótko, rzeczy, które tu są przypisywane Wieczorkiewicz, nie znajdują się w jej tekstach. Przypuszczam raczej, że w pewnych fantazjach na temat tych tekstów. Z kolei rzeczy, które są podawane jako kontrargument do tak zbudowanego chochoła są raczej rzeczami, z którymi Wieczorkiewicz w większości nie tylko by się - jak przypuszczam - zgodziła, ale stanowią dal niej oczywisty punkt wyjścia. To po pierwsze, primo.

    Po drugie, primo, cały ten tekst jest pisany trochę w takim duchu: "masz problem z alkoholem? no ziom, to twoja wina i powinieneś zgnić w samotny i opuszczony, najlepiej w jakimś pierdlu; my nie jesteśmy od tego, żeby pomagać takim jak ty; a ci, co prowadzą terapie AA to zdrajcy naszej abstynenckiej sprawy". Nikt nie ma obowiązku zajmować się alkoholikami. Osoby żyjące z przemocowymi alkoholikami mają pełne prawo od nich uciec. Ale potępianie osób, które wskazują na to, że alkoholizm jest chorobą, a chorym trzeba pomóc prowadząc dla nich terapie (co wymaga m.in. zrozumienia przyczyn, dla których popadły w alkoholizm), na pewno nie ma nic wspólnego z progresywną polityką ani z jakąkolwiek wrażliwością społeczną. To stary, dobry konserwatyzm kryjący się pod maską postępowego dyskursu.

    Tak niestety widzę ten tekst. Zgadzam się też z zarzutem @Baltara: przeciwstawianie badaniom empirycznym, które usiłuje robić Wieczorkiewicz, starych tekstów oraz wpisów z Incelopedii jest jakimś metodologicznym kuriozum. A stosowany w tekście raz po raz argument z okłamywania Wieczorkiewicz łatwo obrócić: jaką mamy gwarancję, że Incelopedia nie jest pisana przez jakiś przydupasów Bosaka, którzy próbują wejść w środowiska blackpilli z mocnym, mizoginistycznym przekazem?

    Żeby nie było wątpliwości: nie uważam, że teraz oto musimy porzucić walkę o emancypację kobiet i zacząć głaskać po główkach przemocowych mirków z Wykopu. Po pierwsze, wybór pomiędzy różnymi polami walki jest fałszywy. (Autorka słusznie zauważyła, że za cierpieniem inceli stoi ten sam patriarchat). Po drugie, zostawiając inceli samych sobie w rzeczywistości zostawiamy ich faszolkom z Konfederacji i okolic. Nie przypadkiem Korwin & co. targetują wiele swoich tekstów do tego środowiska. Powtórzę to jeszcze raz: przypomina to sytuację, w której zamiast zakładać kółka AA sadzamy zapraszamy do naszego miasta okoliczną gorzelnię, aby mogła zorganizować darmową degustację swoich trunków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam jakiś kurs czytania ze zrozumieniem.
      1) Przecież ja diagnozuję przyczyny incelstwa i proponuję rozwiązania. No ale najwyraźniej rozwiązanie polegające na tym, żeby kolesie spojrzeli na kobiety jak na ludzi i zastanowili się, czego ta konkretna kobieta potrzebuje - to jest coś po prostu niewyobrażalnego! To jest jakiś szalony RADYKALIZM!!111 xd
      2) To Wieczorkiewicz odrzuca wszelkie rozwiązania typu terapia jako neoliberalne "zmień mental".

      Usuń
    2. Ale nie diagnozujesz przyczyn incelstwa, that's the point. Piszesz, że patriarchat - tu oczywiście zgoda pełna, ale to jest jednak ogólnik, bo patriarchat ma różne oblicza. A poza tym to diagnozujesz jedynie przyczyny XIX-wiecznej oraz PRLowskiej mizoginii w klasie średniej (posiadanie własnego mieszkania, wykształcenie sprawiające, że ma się umiejętności niezbędne do pisania i publikowania tekstów - przypominam, że to nie były czasy internetu, nie każdy mógł sobie pisać i publikować, co mu ślina na język przyniosła). Jeśli nie potrafisz dostrzec różnicy między mizoginią klasy posiadającej a incelstwem chorego fizycznie lub psychicznie blackpillowca z klasy robotniczej (który sam nie ma własnego mieszkania, którym mógłby "szantażować" i "uzależnić ekonomicznie" kobietę), to mieścisz się gdzieś obok Leszka Balcerowicza gadającego, że faszyzm był lewicowy.

      Zastanawiam się też, czy nie dostrzegasz sprzeczności w tym, co piszesz: zwracasz uwagę na to, jak patriarchalna ideologia narzuca incelom sposób odnoszenia się do kobiet, a jako rozwiązanie proponujesz, żeby ci kolesie "spojrzeli na kobiety jak na ludzi i zastanowili się, czego ta konkretna kobieta potrzebuje". Przecież ideologia to jest właśnie to, co nie pozwala ci spojrzeć i zastanowić się. Ideologia to jest to, co sprawia, że zanim jeszcze spojrzysz, zanim zastanowisz się, już jest określone, co zobaczysz. Np. kapitaluch jeszcze zanim spojrzy na cokolwiek już jest "sformatowany" tak, żeby zobaczyć w tym towar. To samo robi patriarchat. Nie da się tej "obiektywnej iluzji" pokonać samemu, bo życie w ideologii polega przede wszystkim na tym, że się nie wie, że się jest uformowanym przez jakąś ideologię. Ktoś musi pomóc to dostrzec. Jeśli Ty tego nie chcesz zrobić, to luz, nikt Cię do tego nie zmusza. Tak jak nikt nikogo nie zmusza do walki z kapitalizmem, rasizmem czy homofobią. Ale "spojrzeć na kobiety i zastanowić się, czego ta konkretna kobieta potrzebuje" jest radą w rodzaju "zmień pracę, weź kredyt albo wyjedź za granicę".

      Usuń
    3. "ideologia to jest właśnie to, co nie pozwala ci spojrzeć i zastanowić się. Ideologia to jest to, co sprawia, że zanim jeszcze spojrzysz, zanim zastanowisz się, już jest określone, co zobaczysz"

      Tak, to idealnie opisuje twoją lekturę mojego tekstu, dlatego nie ma sensu, żebym cokolwiek tutaj dalej pisała. Nawiasem mówiąc na reddicie jakiś koleś pisał, że przytoczone przeze mnie listy można by wstawić na wasze fora i nikt by nie poznał, że stare XD

      Ale dziękuję za wyraźne stwierdzenie, że dla mężczyzn zwyczajnie NIEMOŻLIWE jest spojrzenie na kobietę jak na człowieka. Kobiety po prostu mają się pogodzić, że nie będą traktowane jak ludzie i kropka. Z drugiej strony mają się empatycznie pochylić nad tymi, którzy nie traktują ich jak ludzi, bo inaczej będą jak sam Balcerowicz (argumentum ad Balcerowiczum nudnie się tu przewija). No tak, dziękuję, że sobie jasno ustaliliśmy, jakie są wasze wymagania.

      Usuń
    4. W sprawie alkoholizmu terapeuta powie, że alkoholik musi SAM podjąć decyzję o leczeniu. Żadne przymusy nie działają, bo słyszałam żony prowadzały mężów na wszycie, które oni sobie wydłubywali esperal. Alkoholik nie stwierdzi, że on rzuca picie, to żadne przymusy nie pomogą. Na pewno nie głaskanie po główce i pochylanie, że jaki biedny alkoholik i najlepiej niech dalej sobie piję. Tego takie typki jak ty wymagają od tego kobiet. Wymagają, żeby kobieta siedziała przy alkoholiku, który jej rujnuje życie, który biję, ale on jest taki biedny. To jest patriarchat, a nie "wrażliwość społeczna".
      "badaniom empirycznym, które usiłuje robić Wieczorkiewicz, starych tekstów oraz wpisów z Incelopedii jest jakimś metodologicznym kuriozum. "
      Jakie to badania prowadzi Wieczorkiewicz i jaka ich metodologia? Wyżaliło im się paru typów i na tym kończą ich "badania". I dlaczego nie wolno powoływać na strony tworzone przez samych inceli? Co oni pisza sami? To jest kuriozum wedle ciebie. Ach wiem dlaczego, bo wychodzi obrazek, który tobie zwyczajnie nie pasuje do wywodu. Na stronach wychodzi cała mizoginia, nienawiść wobec kobiet, pseudobiologiczne teorię redpilarzy. Kuriozum zaglądać do źródeł?! Lepiej na przykład posłuchać sekretarki Hitlera, że był miły starszy pan, a nie zaglądać do Mein Kampf. Podobnie tutaj z psychologicznymi gadkami od inceli. Oni ustawią się w pozycji nieszczęśliwych ofiar, biedaczków, dobrych chłopców, których nikt nie chcę. Tylko gadki o złym dzieciństwie, złym świecie to zaserwuje byle zbir z więzienia albo seryjny morderca. To mają za przeproszeniem nie karać, tylko głaskać po główce?
      Oni sami wpraszają się do gorzelni. Ba sami sobie postawili gorzelnie tworząc fora na reddicie, tagi na wykopie, strony "świadomość związków". Budują swoje miejsca w sieci na nienawiści do kobiet.
      A jeśli uważasz, że należy ich ratować, to załóż to piszesz kółko AA, nie znowu feministki mają robić robotę za ciebie. Bo widzę, że postępowych kolesiom nie chciało zająć tematem, ruszyć dupy, tylko niech zajmą feministki. Przecież obowiązkiem żony nieszczęsnego alkoholika jest go wyciągać z knajpy i obcierać zarzyganą mordę. A "wrażliwy społecznie" Dziewic będzie żony dopingował, że musi siedzieć z pijakiem i mu służyć.

      Usuń
    5. A gdzie są statystyki, że incele to "incelstwem chorego fizycznie lub psychicznie blackpillowca z klasy robotniczej"? Bo Wieczorkiewicz nie przedstawiała danych ani tabelek. Postawiłeś sobie chochoła bez pokrycia w faktach i brawurowo atakujesz. Poszukaj inceli-morderców i sobie sprawdź ich pochodzenie. Bo nijak nie pasuje do twoich wyobrażeń.
      "Zastanawiam się też, czy nie dostrzegasz sprzeczności w tym, co piszesz: zwracasz uwagę na to, jak patriarchalna ideologia narzuca incelom sposób odnoszenia się do kobiet, a jako rozwiązanie proponujesz, żeby ci kolesie "spojrzeli na kobiety jak na ludzi i zastanowili się, czego ta konkretna kobieta potrzebuje". Przecież ideologia to jest właśnie to, co nie pozwala ci spojrzeć i zastanowić się."
      Jaka to ideologia? Zdradź tajemnicę nazwy owej ideologii. Bo cały wywód to gołosłowie.
      "Ale "spojrzeć na kobiety i zastanowić się, czego ta konkretna kobieta potrzebuje" jest radą w rodzaju "zmień pracę, weź kredyt albo wyjedź za granicę".
      I mamy clue problemu! Na cholerę liczyć się z kobiecymi potrzebami i na nie odpowiadać! To jest skandal takie porady. Żeby mężczyzna, incel liczył się z babskimi fanaberiami vel potrzebami. Nie to jest... patriarchat!
      I wystarczy sarkazmu. Z takim podejściem do życia, do kobiet, lepiej sobie zostań incelem. Bo związek nie potrzebny, bo partnerkę tylko zaniedbywał, nie dbał o jej potrzeby i skargi na to zbywał porównaniami do "zmiany pracy i kredytu".

      Usuń
  5. Dzięki za wymianę zdań.

    Chciałem się tylko dowiedzieć, co miałaś na myśli pisząc "...że przytoczone przeze mnie listy można by wstawić na wasze fora..."? Jeśli chodzi o reddita, to nigdy tam nie wylądowałem - ani w podobnych miejscach. Chyba, że miałaś na myśli jakieś fora dla teoretyków zajmujących się męską przemocą. Nie wiedziałem, że takie istnieją. Fakt, że nie jest to temat, którym zajmuję się jakoś super, ale jednak zajmuję się nim od dobrych 5-7 lat i mam wrażenie, że nie jest w Polsce szczególnie popularny. Na seminariach, które organizowałem zjawiała się garstka osób: co znaczące, w większości dziewczyny, z niewielką tylko reprezentacją facetów.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ehh tak to jakoś jest, że im ktoś ma łatwiej w życiu tym większy problem widzi w każdej blachostce. Być może to jest powód incelstwa - rozczulanie się i dopytywanie czy zupełnie naturalne problemy życiowe nie spowodują, że ktoś się załamie, czy nie będzie chcial pozabijac wszystkich wokół bo mu hot dog wystygl, czy nie zacznie pić jak nie dostanie 10k na rękę bez wykształcenia itd. Świat zwariował.

    OdpowiedzUsuń
  7. "im ktoś ma łatwiej w życiu tym większy problem widzi w każdej blachostce."

    I może jeszcze sugerujesz, że ci mężczyźni mają łatwiej tylko sami sobie problem stworzyli?

    Co za ignorancja i brak empatii.

    To kobiety mają przywileje na rynku matrymonialnym, wybór, nie są samotne tak jak mężczyźni.

    Mają też większe wsparcie, a facet to od razu śmiec, o, przemocowiec. Taki jest dyskurs waszych ograniczonych gadek.

    I jeszcze ma przywileje. Chodzi po świecie i tylko je zbiera, a że mu nie wychodzi... sam sobie winny przecież niedorajda.

    Tak to jest być feministką a wspierać patriarchalne postawy pogardy do mężczyzn niższego statusu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sam fakt, że jako największy problem widzisz rynek matrymonialny pokazuje że po prostu nie masz już większych problemów niż zaspokajanie potrzeb seksualnych i szukania kogoś kto posprząta za Ciebie i ugotuje. To pokazuje jak bardzo różni się rzeczywistość kobiet i mężczyzn.

      Usuń
    2. "To kobiety mają przywileje na rynku matrymonialnym, wybór, nie są samotne tak jak mężczyźni." Kobiety mają przywileje? Skąd głupie przekonanie u mężczyzn? Doprawdy grube kobiety, kobiety 40+, brzydkie kobiety, niepełnosprawne nic tylko mogą przebierać w facetach xD Zdecyduj się koleś to są kobiety są według ciebie uprzywilejowane czy panuje patriarchat? Patriarchat to właśnie robienie wielkiego szumu z 'mężczyźni nie ruchają". Od tego nikt nie umarł, a od przemocy domowej zginęło wiele kobiet.

      Usuń
    3. Heh, mogą. Bez problemu znajdują zainteresowanych na portalach randkowych. Stwierdzenie, że kobiecie jest łatwiej znaleźć kogoś zainteresowanego związkiem bie przeczy temu, że w ogólnym ujęciu kobiety są dyskryminowane.

      Usuń
  8. Dziękuję za ten tekst. Mam wrażenie, że peron nareszcie powrócił. Znam kobiety o urodzie, którą mainstream wycenił jako "poniżej normy". Kobiet, które też marzyły o seksie i związku, a jednak pozostały samotne nie ze swojej woli. Żadna z nich nigdy nie posunęła się do snucia w internecie przemocowych fantazji względem tych podłych mężczyzn, co nimi wzgardzili, nie wspominając już o czynnej agresji względem nich. Żyją sobie, mają swoje pasje. To, że tak jest wystarcza mi, by nad dramatem inceli nie uronić ani jednej łzy. Oni nie chcą, żeby ich ktoś kochał. Chcą być właścicielami wieloczynnościowego automatu sprzątająco-piorąco-lodorobiącego o wyglądzie modelki z insta. No tak dobrze to nie będzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I one nikogo nie obchodzą, zwłaszcza feministek w rodzaju Herzyk i Wieczorkiewicz. Bo ich pseudofeminizm to podlizywanie się mizoginom z wykopku.

      Usuń
  9. Masz rację oni są żałośni. Poza tym z tego co czytam im chodzi o seks wow. jakie to trudne, ruszyć incelski tyłek sprzed kompa zarobić trochę kasy i wydać ją w domu uciech. Będzie zgoda, okrzyki rozkoszy, super laska ze snów, wszytko czego do szczęścia potrzeba. Co za banda przerywów, a te fantazje o strzelaniu i przemocy żałość

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodzi o znalezienie bliskiej osoby, a nie o seks.
      Sam sobie przeczysz.

      Usuń
  10. Myślę że każda z tych osób to odrębna historia, i nie każdy z nich jest przesiąknięty złem, dla jednych jest jeszcze ratunek, dla innych nie – tego problemu nie da się rozwiązać systemowo bez łamania praw człowieka, bo niby jak? Nie da się nakłonić całej rzeszy atrakcyjnych kobiet, żeby zaczęły wiązać się z nieatrakcyjnymi facetami, którzy mają wymagania i nic do zaoferowania ze swojej strony. Po prostu nie. Natura w swoim okrutnym geniuszu ewolucji faworyzuje najlepiej przystosowanych – niekoniecznie najszybszych, najsilniejszych, najbardziej atrakcyjnych, lecz po prostu dość dobrych, by znaleźć partnera i wydać potomstwo. Jak dla mnie, incele to po prostu jednostki, które nie potrafią przystosować się do obecnych warunków – oczekiwania wobec mężczyzn jak i ideał męskości nieco się zmieniły w ostatnich dekadach i nie wszyscy potrafią się z tym pogodzić.
    Po pierwsze, kiedyś w takim tradycyjnym, patriarchalnym domu wystarczyło, żeby miał pracę i przynosił pieniądze. Tylko tyle. Po ciężkim dniu wracał do domu, którym zajmowała się żona i nic już więcej nie musiał robić. Do tego presja na wyjście za mąż wobec kobiet była tak duża, że nawet mało atrakcyjni pod względem wyglądu i charakteru prędzej czy później znajdywali partnerkę.
    Obecnie duża część kobiet pracuje zawodowo, zajmując nierzadko prestiżowe i/lub dobrze opłacane stanowiska, presja na posiadanie partnera również nie jest tak wielka jak kiedyś, więc wiele z nich woli nie mieć żadnego, niż obniżyc swoje oczekiwania i znaleźć kogokolwiek, byle był – mogę się mylić, ale odnoszę wrażenie, że kobiety lepiej znoszą samotność, bo nie traktują płci przeciwnej w kategorii potrzeby fizjologicznej. Należałoby się zatem zastanowić, jaką korzyść miałaby niezależna, pracująca kobieta z „ratowania” inceli? Jaką wartość taki facet mógłby wnieść do jej życia, skoro nie zaspokaja żadnych jej potrzeb, a jedynie oczekuje zaspokojenia swoich?
    Kolejnym gwoździem do trumny incelskiego powodzenia jest Internet – wiele par poznaje się obecnie za pośrednictwem serwisów randkowych, gdzie siłą rzeczy trzeba zrobić selekcję kandydatów a ze względu na ich liczbę ocenia się na podstawie powierzchownych kryteriów, przy czym nie trzeba się nikomu tłumaczyć ze swoich preferencji - Dużo łatwiej kogoś spławić online niż face-to-face.
    W niektórych przypadkach, jak sądzę, przyczyna leży także w przeszacowywaniu swoich możliwości. Zauważyłam, że jest taka tendencja wśród części mężczyzn, podszyta zresztą jakąś pogardą dla kobiet, żeby wierzyć że kobieta jest atrakcyjna do 30-tki a potem to już nie, za to facet to niby atrakcyjnieje z wiekiem, co jest totalnie żałosne, bo sprowadza całą wartość kobiety do jej ciała, jakby nic innego się już nie liczyło, zaś facet może nadrabiać w innych sferach. Owszem, młodość jest zawsze atrakcyjna, inaczej przemysł kosmetyczny nie trzepał by takiej bajońskiej kasy na kremach przeciwzmarszczkowych, ale prawda jest taka, że czas nie oszczędza ani kobiet ani mężczyzn – z wiekiem możemy co najwyżej zgromadzić większy majątek, co miało znaczenie może kiedyś – kiedy kobiety były uzależnione od mężczyzn ekonomicznie – ale nie teraz, w erze równouprawnienia ( a przynajmniej nie w tak dużym stopniu). Mimo to, wielu współczesnych facetów bez skrępowania podbija do kobiet kilkanaście lat młodszych i dziwi się, że są odrzucani jako nieatrakcyjni. W innych sferach też może być podobnie – to, że ktoś myśli o sobie, że ma fajny charakter, wcale nie oznacza, że tak jest...
    Mimo wszystko uważam, że incele to jednak margines, większość mężczyzn jakoś potrafi się dostosować do nowej rzeczywistości, partnerskiego podziału obowiązków czy też pójścia na kompromis w różnych sprawach, tak żeby obie strony były usatysfakcjonowane.

    OdpowiedzUsuń