Gniew kobiet wybuchł i wygląda na to, że naprawdę zmieni oblicze tej ziemi. Aby jednak nie zmarnować tego potencjału, musimy się zastanowić, jak do tego doszło, że w ogóle znalazłyśmy się w tej sytuacji. Problemem nie jest bowiem jedynie to, że kontrolowany przez prawicę trybunał wydał skandaliczny wyrok skazujący kobiety na torturę rodzenia śmiertelnie chorych dzieci. W ten sposób zostałyśmy z impetem rozpłaszczone na ścianie, ale przecież od lat byłyśmy do niej dociskane. Nie zliczę, ile razy brałam udział w manifestacjach domagających się dostępnej i bezpiecznej aborcji. Dlaczego wciąż musimy się o to upominać?
Problemem nie jest wyłącznie grupka fanatyków, która stoi za obecnym wyrokiem, lecz to, że chociaż postawy się zmieniają, wciąż znaczna część społeczeństwa uważa, że aborcja to morderstwo. A w każdym razie zawsze zło, nawet jeśli mniejsze. Aby przestać w końcu tkwić pod ścianą zawartego ponad naszymi głowami „kompromisu” prawicowych polityków z Kościołem, musimy zatem zapytać, jak to się stało, że od 1993 roku skutecznie wmawiają oni społeczeństwu, iż prawo dopuszczające aborcję z przyczyn społecznych, będące standardem w cywilizowanych krajach, nie może obowiązywać w Polsce? Jak argumentować, by skutecznie przeciwdziałać ich propagandzie?
To logiczne: łysi nie istnieją!
Pierwszym elementem tej układanki jest teza, iż człowieczeństwo zaczyna się od poczęcia i już zygota jest osobą, której musi przysługiwać prawo do życia. Skoro wcześniaki mają takie same prawa jak inne dzieci, więc praw człowieka nie nabywa się dopiero po dziewięciu miesiącach życia płodowego. Kiedy zatem to następuje? Do połowy XIX wieku Kościół uznawał, iż dusza wstępuje w płód dopiero na pewnym etapie (różni autorzy odmiennie to określali) i zezwalał na aborcje. Jednak współczesna wiedza mówi nam, że rozwój płodu to ciągły proces i nie można wskazać żadnego przełomowego momentu, w którym – cyk! – ze zlepku komórek powstaje człowiek. A jeśli nie da się określić konkretnego punktu granicznego, to trzeba przyjąć, iż jest to moment poczęcia. To przecież logiczne!
Owszem, dokładnie tak samo jak teza, że łysi nie istnieją – co udowodnili już starożytni filozofowie. Utrata jednego włosa nie uczyni cię łysym, prawda? Drugiego, trzeciego i dziesiątego również. Nie ma granicy, po przekroczeniu której owłosiony staje się łysym, zatem łysych po prostu nie ma. To rozumowanie, zwane paradoksem łysego, opiera się na fałszywym założeniu, iż nasze pojęcia muszą mieć ostre granice, by być sensowne. Zazwyczaj jednak nie zawahamy się klasyfikując danego osobnika jako łysego lub nie, a istnienie przypadków pośrednich nie sprawia, że całkowicie porzucamy to pojęcie i zaprzeczamy istnieniu łysych.
Podobnie jak nie mamy wątpliwości, że człowiek posiadający jedynie parę kępek włosów różni się od tego o bujnej czuprynie, tak też oczywiste jest, iż zygota nie jest jeszcze istotą ludzką. I fakt, że istnieją też pośrednie stadia rozwoju płodu, w których trudno jednoznacznie stwierdzić, czy to już osoba czy jeszcze nie, nie zmienia tego, że embrion nie jest dzieckiem. A ponieważ na różnych etapach życia płodowego mamy do czynienia z innego typu bytami, dlatego aborcja jest pojęciem wieloznacznym: czym innym jest usunięcie płodu nie posiadającego nawet układu nerwowego, czym innym zaś aborcja w trzecim trymestrze, gdy mógłby on już przeżyć poza organizmem kobiety. Tę wieloznaczność uwzględnia ustawodawstwo, które w większości cywilizowanych krajów zezwala na aborcję na żądanie do pewnego momentu, później zaś dopuszcza ją tylko w wyjątkowych przypadkach, takich jak nieuleczalne wady płodu lub też zagrożenie życia lub zdrowia matki.
Dlatego twierdzenie, iż aborcja jest zabijaniem dzieci, jest zwyczajnie fałszywe: większość zabiegów przeprowadza się obecnie metodą farmakologiczną w pierwszym trymestrze, gdy płód z pewnością nie jest jeszcze dzieckiem. I takiego prawa domagają się osoby opowiadające się za liberalizacją: projekt „Ratujmy kobiety” zakłada aborcję na żądanie do 12. tygodnia ciąży.
Ale kwestia utożsamienia zygot czy płodów z dziećmi nie jest tu jedyną kontrowersją. Problematyczne jest bowiem samo prawo do życia.
Czy chciałbyś żyć przywiązany do skrzypka?
W artykule „Obrona sztucznego poronienia” Judith Jarvis Thomson zaproponowała oryginalny eksperyment myślowy. Wyobraź sobie, że budzisz się na szpitalnym łóżku podłączony przewodami do jakiegoś faceta. Informują cię, że to wspaniały skrzypek, a ponieważ okazało się, że jako jedyny masz odpowiednią grupę krwi, w nocy zostałeś porwany przez Stowarzyszenie Miłośników Muzyki i od teraz twoim przeznaczeniem jest ratowanie życia artysty. Jeśli odłączysz przewody, skrzypek umrze. To, że chwilowo musisz porzucić cokolwiek tam w życiu robiłeś, nie może być przecież ważniejsze niż prawo do życia! To zresztą tylko dziewięć miesięcy! Nie chcesz chyba być mordercą?
Przykład ten pokazuje, że nawet jeśli chodzi o w pełni ukształtowane osoby ludzkie, prawo do życia nie jest czymś absolutnym i jego ratowanie nie może odbywać się czyimś kosztem. Nawet jeśli ów koszt jest relatywnie niewielki, nie możemy nikogo zmusić, by go ponosił. Owszem, byłoby to niesłychanie wspaniałomyślne z twojej strony, gdybyś zdecydował się ratować skrzypka, jednak nikt nie ma prawa siłą cię do niego przypiąć. Chociaż muzyk ma prawo do życia, nie może oczekiwać, że poświęcisz dziewięć miesięcy dla jego dobra. Tym bardziej gdyby było to dziewięć lat, albo gdybyś musiał być do niego przykuty do śmierci. A przypomnijmy, że urodzenie dziecka z poważnymi niepełnosprawnościami dokładnie to oznacza. Z drugiej strony, gdybyś miał być podłączony do skrzypka jedynie przez godzinę, uznalibyśmy, że to wyjątkowo podłe z twojej strony, gdybyś odmówił. Wciąż jednak miałbyś taką możliwość.
Okazuje się zatem, że prawo do życia nie jest czymś absolutnym, lecz zależy od tego, jakie koszty muszą ponieść inni, by to życie ratować. Aby przeżyć, potrzebujemy bardzo wielu rzeczy: jedzenia i picia, ubrań chroniących przed chłodem, mieszkania, a także różnego rodzaju medycznych interwencji, gdy zachorujemy. Czy nasze prawo do życia oznacza, że to wszystko powinno być nam zapewnione? Kto miałby to zrobić?
Człowiek jest słabym zwierzęciem stadnym, dlatego każdy z nas na różnych etapach życia w większym lub mniejszym stopniu zależny jest od pomocy innych. I po to właśnie potrzebne jest nam państwo, które zapewnia obywatelkom i obywatelom opiekę zdrowotną, ale też bierze na siebie odpowiedzialność za osoby, które nie są w stanie samodzielnie zaspokoić podstawowych potrzeb życiowych. Można się spierać, w jakim stopniu powinno to robić i jakie powinny być jego priorytety, lecz problem ograniczonych zasobów jest tu nieunikniony i może się na przykład okazać, iż nie starcza funduszy na leczenie pewnych rzadkich chorób. Czy w takiej sytuacji naruszone zostaje prawo do życia osób, które nie otrzymały niezbędnego wsparcia? Co jeśli jedyną alternatywą byłoby odebranie funduszy innym chorym?
Jak powinniśmy rozwiązywać takie dylematy? W tym momencie widać już chyba wyraźnie, że język praw nie jest tu wystarczającym narzędziem. Chociaż Thomson nie wyciąga tego wniosku, postawiłabym tezę, że jej rozważania pokazują przede wszystkim, iż konieczne jest zastosowanie tu innego języka: języka troski.
Aborcja jako troska
W klasycznej już książce „Innym głosem” Carol Gilligan wykazywała, że oprócz dominującego w etyce podejścia opartego na idei sprawiedliwości istnieje też inny sposób etycznego myślenia, który można znaleźć w wypowiedziach kobiet rozwiązujących moralne konflikty. Podczas gdy mężczyźni zwykle dążą do ustalenia, co się komu należy i kto ma do czego prawo, kobiety starają się uwzględnić różne perspektywy zainteresowanych osób i w miarę możliwości zatroszczyć się o wszystkich. Pytają, kto czego potrzebuje, ale też zastanawiają się, na ile możliwe jest zaspokojenie tych potrzeb. W etyce troski nie chodzi bowiem wcale o to, że mamy opiekować się innymi zapominając o sobie: opiekunka również potrzebuje, by się o nią zatroszczono.
Tezy Gilligan oparte były na badaniach, w których pytano dzieci w różnym wieku oraz dorosłych, jak postąpiliby w trudnych etycznie sytuacjach i jak w ogóle rozumieją moralność. Co ciekawe, w jednym z badań autorka pytała kobiety rozważające aborcję o racje, jakimi się kierowały podejmując tę decyzję. Okazało się, że większość z nich także w tym wypadku posługiwała się językiem troski: o żyjące już dzieci, o swoja relację z partnerem, ale też po prostu o siebie.
Z polskiej perspektywy szczególnie interesujący jest przypadek katoliczki Janet, która zaszła w ciążę dwa miesiące po urodzeniu pierwszego dziecka i zdecydowała się na aborcję. Druga ciąża tuż po poprzedniej byłaby dla niej niewskazana z przyczyn zdrowotnych. Czuła też, że byłoby to ze szkodą dla jej małżeństwa oraz dopiero co urodzonego niemowlęcia, któremu nie byłaby wtedy w stanie zapewnić adekwatnej opieki. Janet mówi wyraźnie, że aborcja jest sprzeczna z jej przekonaniami, stwierdza jednak, iż niemoralne byłoby rygorystyczne trzymanie się wymogów religii w sytuacji, gdy skrzywdziłoby to trzy osoby.
Jeśli zatem posłuchamy kobiet podejmujących decyzje o przerwaniu ciąży, upada mit samolubnej megiery, która usuwa, bo chce akurat wyjechać na wakacje. Wizjami kobiet skrobiącymi się „z rana jak śmietana” straszą nas prawicowi publicyści, ale przecież jeśli jakaś kobieta faktycznie jest krańcową egoistką, to tym bardziej nie powinna mieć dziecka. W rzeczywistości jednak powody bywają bardzo różne, często na tyle osobiste, że niezwykle trudno byłoby się z nich komukolwiek tłumaczyć. Może to być kwestia relacji z ojcem dziecka, dawnych traum, problemów psychicznych, ale też osobistych planów albo tego, że dana osoba zwyczajnie nie czuje się w tym momencie gotowa na macierzyństwo.
W przeciwieństwie do etyki sprawiedliwości, w etyce troski nie próbuje się ustalać ogólnych reguł, które pozwalałyby wyliczyć, ile się komu należy. Proces podejmowania moralnych decyzji polega na rozważeniu indywidualnej sytuacji wraz z całym jej kontekstem. Jakie są potrzeby moje, a jakie innych? Jaki byłby dla mnie koszt zaopiekowania się nimi? I w drugą stronę: na ile mam prawo domagać się, by zrobili coś dla mnie? Przy takim podejściu trzeba też porzucić założenie, że etyka ma nam wskazywać jednoznacznie dobre rozwiązania. W myślenie starające się uwzględnić odmienne perspektywy nieusuwalnie wpisany jest bowiem konflikt i może się okazać, że czyjeś potrzeby pozostaną niezaspokojone. Niewykluczone, że skrzypek będzie musiał umrzeć.
Jedna rzecz jest tu jednak pewna: troska musi być wzajemna i wszyscy muszą mieć do niej prawo. Jeśli pewnym osobom wmawia się, że ich obowiązkiem jest opieka nad innymi, one same zaś nie zasługują, by ich potrzeby były uwzględniane, to narusza to ich ludzką godność, gdyż zostają wtedy potraktowane jak zasób. Poświęcenie jest bowiem czymś pięknym wyłącznie w pierwszej osobie. Jeśli to ja sama decyduję się dać coś z siebie innym – wspaniale. Jeśli zaś ktoś inny decyduje się mnie poświęcić, nie pytając mnie o zdanie, czy wręcz ignorując mój sprzeciw, to pozbawia mnie podmiotowości i traktuje jak przedmiot.
Matka Polka inkubator
I tak właśnie w patriarchalnej indywidualistycznej kulturze traktowane są kobiety. Jak pisałam, iluzja w pełni niezależnej męskiej jednostki może być utrzymywana wyłącznie dzięki temu, że kobiety pozbawia się autonomii i obarcza odpowiedzialnością za troskę. „Kowale własnego losu” mogą udawać, iż są samowystarczalni, tylko dlatego, że istnieje ciepła przystań, w której zawsze mogą znaleźć opiekę. I tylko dzięki temu nasz gatunek jeszcze nie wyginął. W świecie niezależnych jednostek kierujących się rachunkiem zysków i strat nikt nie decydowałby się na dzieci, gdyż ich posiadanie radykalnie ogranicza naszą autonomię. Dlatego w patriarchacie to kobiety mają dzieci: to nas pyta się na rozmowach kwalifikacyjnych, czy planujemy ciążę, to my z tego powodu zarabiamy mniej i to my musimy z tych mikrych zarobków potomstwo wykarmić, jeśli ojciec raczy się ulotnić. Mężczyźni zaś od tego mają żony, by posiadanie dzieci nie ograniczało ich szans życiowych i możliwości samorealizacji.
Zakaz aborcji jest zatem częścią szerszego problemu. To element systemu, który wmawia nam, że sensem naszego życia ma być opieka nad innymi, a cudze potrzeby zawsze muszą być dla nas ważniejsze od własnych. I nie dotyczy to tylko relacji rodzinnych: także w sytuacjach zawodowych to od nas wymaga się, byśmy świadczyły różnego rodzaju przysługi i wykonywały zadania żmudne, czasochłonne i nie przynoszące chwały ani profitów. Podobnie też wyższe oczekiwania pomocy kierują do wykładowczyń studenci płci męskiej przekonani, że zwyczajnie należy im się, by poświęcały im czas po zajęciach.
Jednak kobieca troska w największym stopniu eksploatowana jest oczywiście w macierzyństwie. W naszej kulturze postrzegane jest ono z perspektywy dziecka, dla którego myśl, że mama mogłaby go nie chcieć, jest po prostu przerażająca. Każdy z nas był dzieckiem, każdy może sobie to wyobrazić i to właśnie stąd bierze się opór wobec postulatu aborcji na żądanie. Dzieci nie muszą tego rozumieć, lecz jako dorośli powinniśmy przecież wiedzieć, że czasami kobiety z różnych przyczyn nie są w stanie zapewnić dzieciom miłości. Nie istnieje coś takiego jak instynkt macierzyński. To mit wymyślony właśnie po to, by móc się łudzić, że każde dziecko zawsze i wszędzie będzie kochane przez matkę, bo to po prostu naturalne. Niestety ceną podtrzymywania mitu są ogromne ludzkie cierpienia: zarówno kobiet, jak i dzieci.
Zatem by zgodnie z wymogami etyki troski zatroszczyć się o matki, potrzebny jest równy podział obowiązków pomiędzy oboje rodziców oraz społeczne wsparcie w postaci żłobków i przedszkoli. Ale przede wszystkim niezbędna jest możliwość podjęcia w pełni świadomej decyzji o macierzyństwie – właśnie dlatego, że jej konsekwencją jest ogromna odpowiedzialność za nową istotę ludzką sprowadzoną na ten świat. A ponieważ antykoncepcja bywa zawodna, konieczne jest prawo do aborcji, które jest po prostu wyrazem troski społeczeństwa o osoby, dzięki którym może się ono reprodukować. O te, które swoimi ciałami karmią nowe życie, a potem przez wiele lat je wychowują.
W żadnej sensownej argumentacji etycznej prawa płodu na wczesnym etapie rozwoju nie mogą ważyć więcej niż ludzka godność osób wykonujących tak doniosłą społeczną pracę. Powtórzmy: życie nie jest wartością absolutną. Nawet jeśli ktoś umrze bez natychmiastowego przeszczepu nerki, nikt nie może cię zmusić, byś mu oddał swoją. Ba! Nikt nawet nie konfiskuje milionerom ich piątego auta albo helikoptera, by uzyskać fundusze niezbędne do ratowania tych oto wspaniałych osób umierających na raka!
Dlatego nie jest prawdą, jakoby prawo do aborcji było niezgodne z polską konstytucją. Czytamy w niej przecież, iż: „Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych.” (art. 30) Konstytucja gwarantuje każdemu „nietykalność osobistą i wolność osobistą” (art. 41) oraz „prawo do ochrony prawnej życia prywatnego, rodzinnego […] oraz do decydowania o swoim życiu osobistym.” (art. 47) Brak legalnej aborcji łamie te konstytucyjne prawa kobiet. A to, że dotąd uznawaliśmy, iż są one mniej ważne niż choćby prawo własności, które w wielu sytuacjach przeważa nad prawem do życia, świadczy tylko o tym, jak nisko w tej kulturze ceniona jest godność kobiet.
Dałyśmy sobie wmówić, że w momencie zajścia w ciążę nasze potrzeby, a nawet nasze zdrowie i życie, przestają się liczyć, ponieważ patriarchat opiera się właśnie na budowaniu w nas poczucia, że mamy być zasobem dla innych. W Polsce potęgowane jest to dodatkowo przez ideał męczeńsko cierpiącej Matki Polki. Na szczęście młode dziewczyny dorastające w kulturze, w której feminizm nie jest już brzydkim słowem, przestają się na to nabierać. Są coraz bardziej świadome, że mają prawo do decydowania o własnym życiu i że ich przeznaczeniem nie jest zaspokajanie cudzych potrzeb.
W haśle „Myślę, czuję, decyduję!” chodzi o prawo do kształtowania własnego życia, nie tylko o możliwość uniknięcia tortury rodzenia śmiertelnie chorych dzieci. Nie dajmy sobie wmówić, że jest inaczej. Nie dajmy sobie odebrać naszej ludzkiej godności.
zdjęcie: AntanO, Wikimedia Commons
Bardzo dobry tekst, popieram postulaty kobiet
OdpowiedzUsuńDelikatnie i klarownie - świetny wywód.
OdpowiedzUsuńsuper tekst , uświadomiłam sobie , że dobrze robię nie chcąc dzieci nigdy na ten świat nie warto.
OdpowiedzUsuńUwaga,bardziej do problemu, niż Pani tekstu. Czy przyczyną nie jest straszliwe mieszanie pojęć, nauk i niewiedza, czym jest prawo? Nie jest czymś danym z góry (pomijając 1O przykazań), ale zestawem regulacji życia społecznego, określającym pewne minimum, według którego ma funkcjonować społeczeństwo. Coraz większa ilość przepisów i regulacji powoduje, że staje się ono wyznacznikiem moralności i etyki. Dodatkowo dochodzi problem różnych rodzajów prawa - najprościej to ujmując, różnic między prawem stanowionym, a kodeksowym.
OdpowiedzUsuńMam duże wątpliwości, czy badania medyczne powinny być argumentem w sprawie aborcji. Bo to jest raczej problem filozoficzny i etyczny, a nie biologiczny. Biologia, czy medycyna nie dają odpowiedzi na pytania etyczne, tylko stwierdzają fakty,zgodne z obowiązującymi i dostępnymi na danym etapie rozwoju ludzkiej nauki badaniami.
Czy nie należałoby raczej postawić na nowo pewnych pytań,nie o to, kiedy zaczyna się życie ludzkie,ale
czy np.sama "możliwość" życia jest na tyle istotna, że trzeba jej przyznawać prawa? Jaka jest rola prawa, czy jaka powinna byc teraz?
Istnieje np prawo dające możliwość dziedziczenia przez nienarodzone dziecko od momentu jego poczęcia...
To są problemy prawa, nie etyki czy moralności. Tak samo małżeństwa osób LGBT rodzą problemy czysto prawne (np związane z surogacją).
Tymczasem zwolennicy zakazu prawnego aborcji (ale i przeciwnicy) mieszają straszliwie to wszystko.
Dodatkowo jedni widzą tylko "dzieci", inni tylko "matki", zaś podmiotem i przedmiotem staje się nie osoba ludzka, tylko "idea", "prawo". W tym jest coś niepokojącego.
Może trzeba po prostu na nowo przedefiniować pewne pojęcia (człowieka, życia) i postawić nowe lub inne pytania?
To w ogóle jest też problem języka. W zależności od tego, czy np używamy medycznego terminu "zapłodnienie", stwierdzającego fakt połączenia plemnika z komórką i rozpoczęcia procesu tworzenia się organizmu, który stanie się człowiekiem (pomijam zaśniadu, potworniaki i tym podobne, wciąż, anomalie) czy literackie "poczęcie" zaczynamy ustalać jakie jest podejście "etyczne" danej osoby. Problem jest też z językiem prawa.Operujemy pojęciami rozumianymi zupełnie inaczej i one zaczynają wyznaczać podział, uniemożliwiający jakąkolwiek dyskusję.
OdpowiedzUsuń