czwartek, 4 lipca 2019

Jak łapać gwałcicieli i walczyć z kulturą gwałtu




„Zmieniła się mentalność policjantów, którzy musieli zmienić myślenie, musieli zaakceptować fakt, że gwałt jest to przestępstwo. Ciekawe jest to, że do mnie nigdy nie zgłosiła się kobieta, która chciała wrobić męża. Nigdy. Wszyscy się dziwią, jak to jest. Ja chyba mam takie otwarte podejście do kobiet. One się mnie nie boją i nie wstydzą.”

„Jeżeli policjant pochodził z domu, gdzie wszyscy się szanowali i była miłość, to inaczej podchodził do ofiary przemocy i był wrażliwy. Potrafił tę przemoc wyczuć.”


Często twierdzi się, że skuteczne ściganie przemocy seksualnej jest niemożliwe ze względu na jej specyfikę. Ślady biologiczne mogą wprawdzie być dowodem, że do stosunku doszło, jednak o ile nie towarzyszą im wyraźne znamiona przemocy, a sprawca był znany ofierze – jak jest w przeważającej większości przypadków – to mamy do czynienia z sytuacją „słowo przeciwko słowu” i nie da się ponad wszelką wątpliwość wykazać, że kontakt seksualny był wymuszony. A skoro podstawą demokratycznych systemów prawnych jest domniemanie niewinności, które głosi, że wszelkie wątpliwości muszą być rozstrzygane na korzyść oskarżonego, to przykro nam – przemoc seksualna była, jest i pozostanie nieusuwalnym elementem kobiecego losu. Nic z tym się nie da zrobić bez podważenia fundamentalnych podstaw prawa, co doprowadziłoby ogólnie rzecz biorąc do upadku cywilizacji.

Jak postaram się pokazać, sprawa rzeczywiście sięga głęboko do fundamentów, lecz są to podstawy patriarchatu w jego nowoczesnej, liberalnej postaci, a nie prawa jako takiego. Zanim jednak przejdziemy do tych kwestii, zwróćmy uwagę na pewne środki, całkowicie zgodne z istniejącymi obecnie standardami, które mogłyby być kluczowymi elementami materiału dowodowego, lecz dziwnym trafem nikomu nie przychodzi do głowy, żeby je zastosować.

Jak wiadomo, znaczną część procesów o przestępstwa seksualne stanowi ustalanie wiarygodności osoby pokrzywdzonej. A ponieważ ich cel – sprawiedliwość – jest najwyższej rangi, dociekliwość adwokatów jest nieubłagana. Kilka tygodni temu Wysokie Obcasy opublikowały wywiad z Aleksandrą z Elbląga pokazujący, jakie konsekwencje musi ponieść kobieta, jeśli zdecyduje się zgłosić organom ścigania, że została zgwałcona. Warto przytoczyć dłuższe fragmenty:

Zeznawałam przed ustawioną na wprost kamerą, pytania zadawano mi z dwóch stron. Bardzo obrońców interesowało, jakiego gwałciciel miał penisa. Czy miał dużego. Myślisz, że to się pamięta? Powiedziałam, że był tak duży, że jak mi go wepchnął do gardła, to się zaczęłam dusić. Zatkało ich. Pytali też o owłosienie, czy miał tam dużo włosów. Albo dlaczego kilka lat przed gwałtem napisałam w sieci coś o depresji – a ja nawet tego nie pamiętałam. Albo czy miałam rozbierane zdjęcia, czy akty zrobił mi mąż, a może ktoś inny. Cały czas pytano też, czy piłam, co, ile i w jakim celu.

Dalej – w co byłam ubrana, jakiego koloru miałam majtki i dlaczego akurat takiego, czy moja spódnica była krótka, czy może aby nie za krótka? Jakie miałam kolczyki, dlaczego je włożyłam. Pojawiło się nawet pytanie, czy miałam we włosach pawie pióro. Wtedy już się wściekłam, to była wsuwka z malutkim piórkiem. Na drugi dzień wzięłam tę cholerną spinkę ze sobą, żeby im pokazać to „pawie pióro”. Gdy ją wyjęłam, adwokatka odparowała: „Ale się przygotowała!”. Albo pytanie: „Z kim pani sypia?”. Mój mecenas chciał zareagować, ale zdążyłam odpowiedzieć: „Z mężem, a z kim mam sypiać?”. Wtedy się tłumaczyłam, potem dotarło do mnie, że mogłabym spać z połową Elbląga i nie powinno to mieć żadnego znaczenia. Oskarżonych oczywiście nikt nie pytał, z kim śpią albo czy są wierni żonom.

Oskarżeni mogą też zmieniać zeznania, ja nie. Raz powiedziałam, że gwałciciel miał granatowe spodnie, raz – że niebieskie, i już można mi było zarzucić niewiarygodność. Kiedy coś pominęłam, a później mi się to przypomniało, mieli argument, że kłamię. A oni przecież najpierw się przyznali, po czym stwierdzili, że jednak nie są winni, i to jest w porządku? To, w jaki sposób to zrobili, też było upokarzające: stwierdzili, że nie tknęliby mnie kijem od szczotki, bo jestem brzydka.

Nietrudno się domyślić, że takie traktowanie ofiar przemocy seksualnej sprawia, że zgłoszenie przestępstwa staje się „proszeniem się” o dodatkową traumę, co radykalnie zwiększa bezkarność sprawców. Aleksandra wyraźnie stwierdza, że najgorszym dniem w jej życiu wcale nie był ten, gdy została zgwałcona: „gorsze niż zgwałcenie było pójście na policję.” Wygląda zatem na to, że nasz system prawny nie tyle nie daje rady skutecznie ścigać przestępstw seksualnych, lecz – przynajmniej w niektórych swoich aspektach – aktywnie temu przeciwdziała!

Co by było, gdyby oskarżeni byli brani w krzyżowy ogień pytań z podobną nieustępliwością? W książce Missoula Jon Krakauer przedstawia bardzo skuteczny sposób wykrywania gwałcicieli zastosowany przez psychologa Davida Lisaka. Przeprowadził on badania na losowej próbce 1882 studentów Uniwersytetu Massachusetts w Bostonie zadając im pytania w rodzaju: „Czy kiedykolwiek odbyłeś stosunek seksualny z kimś, nawet jeśli tego nie chciał, ponieważ był pod wpływem alkoholu lub narkotyków i nie mógł oprzeć się twoim działaniom (np. zdejmowaniu ubrania)?” lub: „Czy kiedykolwiek uprawiałeś seks oralny z osobą dorosłą, która tego nie chciała, a zgodziła się, ponieważ użyłeś lub zagroziłeś użyciem siły fizycznej (wykręcając jej ręce, kładąc na siłę lub coś podobnego)?” Chociaż konkretne czynności zostały w badaniu szczegółowo opisane, w żadnym miejscu nie zostały one nazwane gwałtem czy przemocą. Badani studenci nie uważali się oczywiście za gwałcicieli, którzy w kominiarce, z nożem w ręku zaciągają kobiety w krzaki, dlatego, jak mówi Lisak: „z prawdziwą przyjemnością opowiadali o swoich dokonaniach seksualnych.” W ten sposób udało się ustalić, że z badanych studentów stu dwudziestu (6,4%) to niewykryci gwałciciele, z czego siedemdziesięciu sześciu to recydywiści odpowiedzialni w sumie za co najmniej czterysta trzydzieści dziewięć gwałtów.

Czy nie jest zatem zadziwiające, że śledczy dociekliwie dopytujący się pokrzywdzonych o rozmiar penisa sprawcy, nie starają się dowiedzieć, czy oskarżony uważa, że gwałcenie kobiet jest w porządku? Oczywiście w sądzie nie można by liczyć na równą szczerość, co w anonimowym badaniu, jednak psychologowie z pewnością znaleźliby sposób, by dowiedzieć się, jakie postawy w stosunku do przemocy seksualnej mają oskarżeni. Skoro istnieją testy badające poziom uprzedzeń danej osoby, skonstruowanie testu akceptacji dla przemocy seksualnej na pewno jest możliwe. Oczywiście sam fakt, że kogoś podnieca naruszanie granic drugiej osoby, nie dowodzi jeszcze, że te upodobania zostały wprowadzone w czyn. Jednak w sytuacji, gdy dany mężczyzna został oskarżony o przemoc, wysoki wynik w takim teście znacznie by takie zarzuty uprawdopodabniał. Czyż nie zgodzilibyśmy się, że powinno to mieć zdecydowanie większą wagę w postępowaniu karnym niż strój ofiary, albo fakt, że źle pamięta rozmiar penisa sprawcy? Jak mówi David Lisak: „Celem śledztwa nie powinno być jedynie ustalenie okoliczności danego gwałtu […] Celem powinno być poszukiwanie odpowiedzi na pytania: Kim jest podejrzany? Kto może nam powiedzieć, kim on jest naprawdę? Kim są inne kobiety, które mógł zgwałcić? W takich przypadkach śledczy muszą otrzymywać zezwolenie na przeglądanie poczty internetowej i profilów znajomych podejrzanego na Facebooku. Trzeba im pozwolić naprawdę głęboko pogrzebać w temacie.”

Uczestnikom badania Lisaka zagwarantowano anonimowość, dlatego jego wyniki nie zostały wykorzystane w postępowaniu sądowym. Można jednak mieć wątpliwości, czy w przypadku tak poważnego przestępstwa jak gwałt zasada poufności badań powinna zostać zachowana. Przecież skoro większość z wykrytych przez niego gwałcicieli dopuszczała się przestępstw wielokrotnie, najprawdopodobniej kontynuowali swój proceder i krzywdzili kolejne kobiety. Polskie prawo stanowi, że tajemnica psychiatryczna zostaje uchylona, jeśli jej zachowanie „może stanowić niebezpieczeństwo dla życia i zdrowia pacjenta lub innych osób”, natomiast w Kodeksie Etycznym Psychologa Polskiego Towarzystwa Psychologicznego czytamy: „Tajemnica zawodowa może zostać uchylona, jeśli istnieje poważne zagrożenie życia lub zdrowia osób, lub gdy tak stanowią przepisy prawa powszechnego.”

Gdyby zatem państwo chciało poważnie podejść do kwestii przemocy seksualnej i zaradzić trudnościom dowodowym sprawiającym, że większość sprawców ma możliwość wielokrotnego powtarzania swoich czynów, czyż nie przeprowadziłoby na szeroką skalę badań analogicznych do opisanych wyżej i nie skazało sprawców? Natomiast nad tymi, co do których istnieje znaczne prawdopodobieństwo, że przestępstwa dokonają, jeśli tylko nadarzy im się okazja, wprowadziło specjalny dozór ułatwiający ich ściganie? Czyż państwo, które autentycznie chciałoby chronić swoje obywatelki przed ogromną traumą, jaką powoduje przemoc seksualna, nie wykorzystałoby w tym celu wszelkich dostępnych środków?

W tym momencie niektórzy mogą zacząć odczuwać silny niepokój. Przecież „mężczyzna zawsze troszeczkę gwałci” i „kto nigdy nie wykorzystał nietrzeźwej, niech rzuci pierwszy kamień!” Innymi słowy: czy dociekliwi psychologowie nie wykryliby tego rodzaju postaw u znacznej części mężczyzn? Jak pisze Naomi Wolf w Micie urody: „W 1986 roku Neil Malamuth, naukowiec z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, doniósł, iż trzydzieści procent studentów przyznało, że dopuściliby się gwałtu, gdyby byli pewni, że ujdzie im to na sucho. Gdy w ankiecie zmieniono słowo ‘gwałt’ na formułkę ‘zmusić kobietę do seksu’, pięćdziesiąt osiem procent mężczyzn odpowiedziało, że zrobiliby to.” Natomiast w innej przytaczanej przez nią ankiecie, w której brało udział stu czternastu studentów, znaczna ich część zgodziła się ze stwierdzeniami takimi jak: „Lubię dominować nad kobietą” (91,3 procent), „Ekscytuje mnie część seksu, która polega na podboju” (86,1 procent), „Niektóre kobiety wyglądają tak, jakby same prosiły się o gwałt” (83,5 procent), „Podnieca mnie, gdy kobieta walczy ze mną w czasie seksu” (63,5 procent), „To byłoby podniecające – użyć siły, by podporządkować sobie kobietę” (61,7 procent).

To badania amerykańskie z lat 80., jednak obstawiałabym, że współczesne odpowiedzi w Polsce niespecjalnie by się różniły. Nikt takich pytań jednak nie zadaje. Wyobraźmy sobie, że żyjemy w państwie, w którym jedna trzecia ludzi nie miałaby oporów przed zabiciem człowieka, jeśli byliby przekonani, że ujdzie im to na sucho, a połowa czerpałaby z czyjegoś bólu ogromną przyjemność. Jak by się tam Państwo czuli na ulicy? Tak, tak właśnie czują się kobiety w kulturze gwałtu.

Według badań Fundacji STER 22% kobiet zostało zgwałconych, 23% doświadczyło próby gwałtu, 38% zostało zmuszonych do wykonania innej czynności seksualnej, a molestowanych było aż 88%. Wyobraźcie sobie pięć znanych wam kobiet. Statystycznie jedna z nich została zgwałcona, jedną usiłowano zgwałcić, dwie zostały zmuszone do innej czynności seksualnej, a cztery były molestowane. Tak, prawdopodobnie o tym nie wiecie, ponieważ połowa kobiet nie mówi o swoich doświadczeniach absolutnie nikomu. To, że ponad 90% z nich nie zgłasza sprawy na policję, nie powinno nas dziwić, jeśli przypomnimy sobie sprawę Aleksandry z Elbląga. Jednak skrzywdzone kobiety bardzo często wstydzą się o tym powiedzieć komukolwiek. Boją się, że spotka je zemsta ze strony sprawcy, ale także tego, że będą obwiniane, że ich doświadczenie zostanie zanegowane. Ich lęk jest jak najbardziej uzasadniony: w jednej czwartej przypadków reakcją bliskich na informację o przemocy seksualnej jest właśnie brak zainteresowania, bagatelizowanie sprawy albo też obwinianie pokrzywdzonej.

Jak piszą autorki raportu: „przemoc seksualna jest czymś wszechobecnym w życiu kobiet, jest zjawiskiem, z którym mają do czynienia w takiej lub innej formie wielokrotnie w ciągu życia”. A przyczyną nie są wyłącznie gwałciciele, lecz cały społeczny system, w którym zniechęca się ofiary do zgłaszania przestępstw stosując wobec nich traumatyzujące metody przesłuchań i społecznie je piętnując, zaś gwałcicieli ściga tak, żeby ich nie złapać. Badaczki z Fundacji STER ustaliły, że średnio w Polsce umarza się 67% spraw o gwałty, przy czym w niektórych prokuraturach odsetek ten wynosi okrągłe 100%. Głównymi przyczynami umorzeń są: brak dostatecznych dowodów umożliwiających wykazanie, że doszło do przestępstwa (67%), uznanie, że do czynu wprawdzie doszło, lecz nie wyczerpuje on znamion przestępstwa (18%), oraz niewykrycie sprawcy (12%). Kwestię tego, jak można – a zatem należy! – uzupełnić paletę dostępnych dowodów, poruszyłam wyżej, zastanówmy się teraz nad kwestią „znamion”, czyli tego, kiedy kontakt seksualny jest gwałtem.

W Kodeksie karnym przestępstwo zgwałcenia zostało zdefiniowane jako doprowadzenie innej osoby do obcowania płciowego „przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem”. Chociaż przemoc nie jest warunkiem koniecznym, by daną sytuację zaklasyfikować jako gwałt, w orzecznictwie przyjmuje się, że niezgoda na seks musi zostać wyrażona w sposób zrozumiały dla sprawcy, a jej wyróżnikiem powinien być opór: „ciągły, nieprzerwany, rzeczywisty i niesymulowany.” Jednak zgodnie z przepisami Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej wystarczającą przesłanką do tego, by czyn został uznany za gwałt, powinien być po prostu brak wyraźnej zgody na kontakt seksualny, a nie aktywna niezgoda, której okazanie może być w pewnych sytuacjach trudne lub nawet niemożliwe. Innymi słowy, prawo nie powinno zakładać, że kobieta nie ma nic przeciwko uprawianiu seksu, o ile bardzo nie walczy. Czyż domniemanie kobiecej zgody na seks nie jest zadziwiającym założeniem?

Obecnie wiele sytuacji, w których nie ma wątpliwości, że dana osoba miała ograniczoną możliwość podjęcia autonomicznej i świadomej decyzji, interpretowanych jest na niekorzyść pokrzywdzonej, zamiast świadczyć o tym, że do gwałtu prawdopodobnie doszło. Jeśli kobieta jest pijana lub pod wpływem środków odurzających, uznaje się często, że sama jest sobie winna, a przecież powinno to wskazywać, że prawdopodobnie padła ofiarą przestępstwa. Słyszałam też o przypadku, w którym emocjonalne problemy kobiety zostały wykorzystane do podważenia jej wiarygodności, chociaż przecież skłonność do uzależniania się od bliskich relacji oraz idąca za tym trudność, by asertywnie stawiać granice, powinny świadczyć raczej o tym, że brak protestów nie oznaczał wcale zgody.

Przyjęcie tych dwóch modyfikacji – dokładnego zbadania, co sprawca sądzi o przemocy seksualnej, oraz poważnego potraktowania warunku świadomej zgody – prawdopodobnie wiele by zmieniło w głośnej sprawie Jakuba Dymka, opisanej w artykule „Papierowi feminiści”. Z przyczyn prawnych jego pełna wersja nie jest już dostępna na stronie Codziennika Feministycznego, można ją jednak odnaleźć w archiwum internetu. W artykule tym Dymek został oskarżony o gwałt przez swoją byłą partnerkę, Dominikę Dymińską, sprawą z urzędu zajęła się prokuratura, a następnie ją umorzyła.

Nie wiem, jak wyglądało to postępowanie, wydaje się jednak, że gdyby prokuratura wnikliwie przyjrzała się stosunkowi publicysty do kobiet, nie doszłoby do umorzenia – żeby postawić akt oskarżenia wystarczy jedynie uprawdopodobnić, że doszło do przestępstwa. A przecież na podstawie tego, jak opisują Dymka autorki tekstu, można stwierdzić, że istnieje znaczne prawdopodobieństwo, że w sytuacji bez świadków, mając poczucie, że nic nie będzie mogło mu zostać udowodnione, nie posłuchałby kobiecego „nie”. W artykule czytamy, że publicysta „jest znany z licznych przypadków napastowania seksualnego, przekraczania granic, obłapiania, chamskich, słownych zaczepek. […] Zdarzało mu się macać ukradkiem kobiety, gdy jego partnerka na chwilę odwracała spojrzenie. Przy stole, w towarzystwie znajomych, pokazywać środkowy palec niedługo po tym, jak jedna z nas odmówiła mu seksu.” Takie są świadectwa kilku kobiet, a ponieważ wiele z opisanych sytuacji molestowania miało miejsce w towarzystwie, z pewnością istnieje więcej osób, które można by o to zapytać. Mam poważne wątpliwości, czy prokuratura postawiła sobie zalecane przez Davida Lisaka pytania: „Kim jest podejrzany? Kto może nam powiedzieć, kim on jest naprawdę? Kim są inne kobiety, które mógł zgwałcić?”

Zresztą chyba jakaś szczególna dociekliwość nie byłyby tu niezbędna, skoro, jak celnie wypunktowuje ASZDziennik, nawet w opublikowanym niedawno w Polityce wywiadzie, który był dla publicysty wspaniałą okazją, by opowiedzieć o swojej krzywdzie, on sam przyznał nie wprost, że jego stosunek do kobiet pozostawiał wiele do życzenia. Mówiąc: „Chodziłem na imprezy, spotykałem się z kobietami, zachowywałem się tak, jak zachowuje się 25-latek”, Dymek pokazuje, że także teraz uważa, że przekraczanie granic kobiet to naturalne zachowanie dla mężczyzny w tym wieku. Owszem, był młody i głupi, ale przecież takich jak on są tysiące, więc o co tyle hałasu? Jak można z tak błahego powodu niszczyć obiecującą karierę?

Oprócz postawy oskarżonego czynnikiem, który uprawdopodabnia to, że Dymek zgwałcił, jest fakt, że kontakt seksualny miał miejsce po alkoholu, czyli w sytuacji, gdy wyrażenie świadomej zgody mogło być utrudnione. Czy to znaczy, że każdy seks po pijaku ma być karalny? Nie, osoby lekko odurzone mogą być w stanie wyrazić zgodę na seks, jednak w takiej sytuacji trzeba dołożyć wszelkich starań, by nie było co do niej żadnych wątpliwości. Wbrew temu, co się powszechnie uważa, seks po alkoholu to zachowanie ryzykowne nie tylko dla kobiety, której granice mogą zostać przekroczone, lecz także dla mężczyzny, który o takie naruszenie może zostać oskarżony.

Co jednak gdy mamy do czynienia z nieporozumieniem? Przecież pozostający w stanie upojenia mężczyzna może po prostu nie zauważyć niechęci kobiety lub też źle zinterpretować pewne zachowania jako zachętę! Czy jednak serio powiedzielibyśmy, że na przykład sprawca pobicia powinien być traktowany łagodniej, ponieważ po alkoholu nie był w pełni świadom, co robi? Poza tym jeśli dany mężczyzna autentycznie byłby przekonany, że przemoc seksualna jest czymś niedopuszczalnym, wytrzeźwiawszy i usłyszawszy, że naruszył czyjeś granice, czułby się winny i chciałby to jakoś naprawić, prawda? Nie krzyczałyby: „ależ oczywiście, że chciałaś, tylko teraz kłamiesz, żeby zniszczyć moje dobre imię!”

I tutaj dochodzimy do kwestii fundamentalnych. Problem z przemocą seksualną polega na tym, że ma ona miejsce zazwyczaj w sferze prywatnej, natomiast jej ściganie i sądzenie przebiega według reguł obowiązujących w sferze publicznej. W tej pierwszej mamy do czynienia z bliskimi relacjami, których podstawą jest troska, druga natomiast oparta jest na paradygmacie autonomicznej jednostki i jej praw, z których jednym jest domniemanie niewinności. I prawa te są niepodważalne, nawet jeśli skądinąd prowadzą do tego, że połowa społeczeństwa zostaje pozbawiona elementarnej ochrony przed przemocą. Trudno! Nikt nie może przecież być uprzywilejowany, nie ma obywatelek specjalnej troski!

Jednak jak pisała w Kontrakcie płci Carole Pateman, leżąca u podstaw liberalnych systemów prawnych koncepcja jednostki oraz samo rozdzielenie sfery prywatnej od publicznej są fundamentami nowoczesnego patriarchatu. Autonomia jednostek jest bowiem fikcją. Nikt z nas nie jest w pełni niezależny, potrzebujemy innych ludzi – i to nie tylko do tego, by zawierać z nimi dobrowolne umowy, precyzyjnie określające prawa i obowiązki stron. Potrzebujemy także być kochani. Potrzebujemy, żeby ktoś dał nam przyjaźń i ciepło – i to sam z siebie, a nie dlatego, że obliguje go do tego jakaś umowa. Troska określona za pomocą sztywnych reguł „od-do” przestaje przecież być troską. Dlatego warunkiem koniecznym, bez którego „autonomiczne jednostki” nie mogą zaistnieć, jest wyodrębnienie grupy „nieautonomicznych” i obarczenie ich obowiązkiem zadbania o emocjonalne potrzeby tych pierwszych.

Ich troska i miłość musi być oczywiście dostarczana dobrowolnie, bo tylko wtedy ma wartość. Jednak ponieważ jest to niezbędny fundament systemu, który bez tego by się zawalił, nie może tutaj być miejsca na odmowę. Jak pisze Pateman, w klasycznych teoriach umowy społecznej kobiety uznane są za niezdolne do zawierania umów. Wyjątkiem jest jedynie umowa małżeńska, którą nie tylko mogą, ale także muszą zawrzeć. Autorka analizuje pokrętne sposoby stosowane przez oświeceniowych filozofów usiłujących poradzić sobie z tą sprzecznością, i konkluduje, że kobiety zostały wykluczone z umowy społecznej nie dlatego, że po prostu o nich zapomniano, lecz dlatego, że są jej przedmiotem. Podstawowym prawem męskiej autonomicznej jednostki jest prawo do posiadania kobiety, która kocha: oczywiście dobrowolnie, lecz bez możliwości odmowy. Jak pisałam wcześniej, dla Jana Jakuba Rousseau, jednego z klasyków teorii umowy społecznej, fakt, że kobieta może mężczyźnie odmówić, jest upokarzającym podważeniem męskiej władzy. Aby temu zaradzić, filozof zaleca wychowywanie kobiet tak, by uważały spełnianie męskich potrzeb za cel swego życia – i oczywiście usprawiedliwia gwałty.

Chociaż teoria umowy społecznej powstała dwa wieku temu, wciąż określa podstawy naszego rozumienia społeczeństwa oraz indywidualnych praw. I wciąż niewoli kobiety. To właśnie miłość powoduje, że kobiety nie zgłaszają gwałtów dokonanych przez swoich partnerów, a jeśli jednak to robią, spotykają się z potępieniem społeczności. Jak mówi Maria, jedna z uczestniczek badania przeprowadzonego przez Fundację STER: „Jeszcze jak przyjeżdżała policja do awantur, to potem we wsi ludzie mnie palcami pokazywali. »To ty na swojego męża policję wzywasz?«. On miał wsparcie, natomiast ja nie. To mąż był pokrzywdzony nie ja”. Jednak kobiety czują się zobowiązane do troski o „dobre imię” sprawcy także wtedy, gdy nie są z nim w związku i gdy ani trochę go nie kochają. Na przykład Aneta, która została zgwałcona w wieku 15 lat, mówi: „Czułam jakiś respekt wobec tego nauczyciela, więc nie uciekłam. [...] Nie zgłosiłam tego, bo po prostu nie chciałam, żeby stracił pracę. Ja go nie lubiłam, ale zdałam sobie sprawę, że zniszczyłabym mu życie. To, że on mi zniszczył, to inna rzecz. Ale jakoś wtedy nie wydawało mi się, że to jest jakoś równoważne.”

Obowiązkiem kobiet jest troska o mężczyzn, nawet jeśli ci się nad nimi znęcają. Same kobiety nie są jednak kimś, komu troska by się należała. Autorki raportu Fundacji STER piszą, że „policjantki i policjanci w swojej pracy zwracają większą uwagę na czynności ‘operacyjne’ (zebranie materiału dowodowego) niż dobrostan osoby pokrzywdzonej przestępstwem (poinformowanie o prawach, zapewnienie opieki).” Jak to ujęto w jednym z wywiadów: „celem postępowania karnego jest doprowadzenie do ukarania oskarżonego, komfort ofiary nie jest tu najważniejszy.” Wymierzona kara ma stanowić „stosowne zadośćuczynienie społecznemu poczuciu sprawiedliwości” – zadośćuczynienie kobiecie nie jest tutaj istotne.

Jednak jak zauważają autorki raportu, chociaż polski kodeks karny przewiduje stosunkowo wysokie kary za przestępstwa seksualne, w większości przypadków sądy wymierzają najniższe możliwych, do tego często w zawieszeniu także za gwałty zbiorowe czy ze szczególnym okrucieństwem. „W uzasadnieniach wyroków sądy podkreślają, że mają na względzie społeczną szkodliwość czynu, a także to, aby za czyn popełniony została wymierzona adekwatna kara, tak aby i sprawcy, i społeczeństwo nie mieli wątpliwości, że przestępstwo zgwałcenia nie może ujść bezkarnie. Sądy nie tłumaczą w zasadzie, dlaczego zasądzany wymiar kary jest niski, podkreślają jedynie, że jest to zgodne z ich odczuciem sprawiedliwości, a kara jest sprawiedliwa i słuszna, adekwatna do zawinionej winy.” Jednak jeśli tak właśnie wygląda owo „odczucie sprawiedliwości”, to wydaje się, że zmiana, o której mówi cytowany na wstępie policjant, dopiero musi nadejść: system sprawiedliwości wciąż nie do końca „zaakceptował fakt, że gwałt jest to przestępstwo” – i to naprawdę poważne.

Żeby przemoc seksualna przestała być codziennym elementem kobiecego losu i została w końcu uznana za skandal, z którym trzeba z pełną determinacją walczyć, konieczne jest odrzucenie patriarchalnej koncepcji autonomicznej jednostki, której przysługują prawa oraz jej ukrytego cienia obarczonego troską i pozbawionego prawa do odmowy. Te dwa aspekty kondycji ludzkiej – autonomia i zależność, posiadanie praw oraz obowiązek troski o innych – powinny zostać połączone, gdyż ich rozdzielenie może dokonać się jedynie czyimś kosztem. Wszyscy potrzebujemy miłości, ale też wszyscy mamy prawo do cielesnej autonomii. Każdy i każda ma prawo do odmowy, a zatem większość z nas przynajmniej raz na jakiś czas będzie boleśnie odczuwać swoją zależność od osoby, która jest dla nas ważniejsza niż my dla niej. I to właśnie dlatego mężczyznom tak trudno zaakceptować kobiece „nie”. Idea autonomicznej jednostki stoi w radykalnej sprzeczności z powszechnym prawem do samostanowienia o sobie – może ono przysługiwać jedynie wybranym.

Gdybyśmy jednak uznali, że kobietom również należy się troska, gdyby po traumatycznych doświadczeniach to ich potrzeby znalazły się w centrum uwagi, mogłoby się okazać, że przynajmniej czasami tym, na czym kobietom zależy, jest nie tyle ukaranie sprawcy i „zadośćuczynienie społecznemu poczuciu sprawiedliwości”, lecz jego żal umożliwiający naprawę istniejącej relacji. Z pewnością w wielu przypadkach, takich jak gwałt ze szczególnym okrucieństwem, konieczna jest surowa kara i izolacja przestępcy. Ale jeśli sprawca był kobiecie znany, mogłaby ona zadecydować, że przeprosiny i publiczne uznanie, że doszło do naruszenia granic, znacznie bardziej pomoże jej w ich odbudowaniu, niż wyrok dwóch lat w zawieszeniu po traumatyzującym postępowaniu sądowym.

Sprawiedliwość naprawcza opiera się jednak na zupełnie innych zasadach niż sprawiedliwość retrybutywna i niemożliwa jest bez porzucenia podejścia „jeśli nie masz stuprocentowych dowodów, to tego nie zrobiłem!” Wiemy bardzo dobrze, że straszne rzeczy dzieją się także – a nawet zwłaszcza – gdy nikt nie patrzy, lecz w przypadku przemocy seksualnej walczący o swoje „dobre imię” oskarżeni chcą byśmy uznali, że skoro postępowanie zostało umorzone, to sprawy nie ma. Przy zasadach obowiązujących w sferze publicznej brak możliwości definitywnego rozstrzygnięcia sytuacji „słowo przeciwko słowu” oznacza brak kary, jednak w paradygmacie troski sam fakt, że ktoś zgłosił naruszenie, oznacza, że sprawą trzeba się zająć. I jeśli nie ma powodów sądzić, że zgłaszająca kłamie (a jak pokazuje wiele badań, fałszywe oskarżenia o gwałt pojawiają się niezwykle rzadko), a do tego okoliczności uprawdopodobniają jej wersję, to jest to wystarczające, by społeczność troszcząca się o dobrostan swoich członkiń i członków wymogła na sprawcy, by zmierzył się z zarzutami skrzywdzonej osoby i postarał się tę krzywdę naprawić.

W przytaczanym wyżej wywiadzie z Polityki Jakub Dymek stwierdza ze zgrozą, że od rzuconego nań oskarżenia nie uwolni się nigdy. Owszem, ponieważ nie istnieją nagrania dokumentujące wydarzenia owej nocy, żadna ze stron nie jest w stanie wykazać ze stuprocentową pewnością, czy kontakt seksualny był dobrowolny czy też wymuszony. Jak argumentowałam jednak, wcześniejsze zachowanie publicysty oraz jego obecne słowa uprawdopodobniają wersję pisarki. Jest wiele osób, dla których jest ona znacznie bardziej przekonująca niż twierdzenia Dymka, i nie zmieni tego wyrok sądu nakazujący, by jego oskarżycielki zapłaciły mu odszkodowanie – przeciwnie: może jedynie wzbudzić tym większe oburzenie. Oskarżający go artykuł nie zniknie z sieci, nawet jeśli przestanie być dostępny na stronie  Codziennika Feministycznego. Nie, nie pomoże mu także mówienie w poczytnym tygodniku, że jedna z autorek listu go przeprosiła, podczas gdy w rzeczywistości jedynie wydała ona oświadczenie, że fragmenty, które napisała, odnosiły się wyłącznie do Michała Wybieralskiego.

Sytuacja nie jest jednak całkowicie bez wyjścia, chociaż wraz z kolejnymi działaniami Jakuba Dymka jej pozytywne zakończenie staje się coraz mniej prawdopodobne. Bowiem sprawiedliwość naprawcza nie tylko umożliwia skupienie się na osobach, które doświadczyły przemocy i których potrzeby powinny być najważniejsze, ale też jest jedynym sposobem, w jaki sprawca może odzyskać swoje dobre imię. Tom Stranger, który zgwałcił Thordis Elvę, swoją upojoną alkoholem dziewczynę, mówi, że chociaż przez długi czas nie uznawał swojego czynu za gwałt, poczucie winy i konieczność udowadniania samemu sobie, że nie jest złym człowiekiem, towarzyszyły mu potem nieustannie. Zaprzeczanie nic tutaj nie pomoże. Nie pomoże też kampania medialna, nawet jeśli ma się tak dużo słynnych przyjaciół (oraz przyjaciółek!) jak Jakub Dymek.

Szczere zmierzenie się ze swoją przeszłością nie jest jednak oczywiście łatwe. Na nagraniu z ich wspólnego wystąpienia widać wyraźnie, jak trudno Tomowi publicznie mówić o tym, co zrobił. Lecz właśnie stąd płynie lecznicza siła tego procesu. Gdy sprawca uznaje, że jego czyn był gwałtem, symbolicznie odbudowuje naruszone granice skrzywdzonej oraz uwalnia ją od winy i wstydu przyjmując je na siebie. Ale najtrudniejsze jest chyba przyznanie, że ta oto kobieta w danym momencie go nie chciała, ponieważ podważa to same podstawy kultury gwałtu, w której obowiązuje domniemanie seksualnej chęci kobiety, jeśli tylko mężczyzna ma taką ochotę.

Postawiłabym tezę, że postępowania sądowe skupiają się na wykazywaniu, że „sama chciała”, właśnie po to, by uchronić męskie autonomiczne jednostki od hańby odmowy. Jeden z gwałcicieli wykrytych w badaniu Lisaka opisywał proceder spijania zagubionych pierwszorocznych studentek, by następnie je gwałcić w uprzednio przygotowanych w tym celu pokojach. Dopytywany o szczegóły wspomniał o sytuacji, gdy jedna z nich zaczęła stawiać opór: „Wkurzało mnie, że do tej pory zgadzała się na wszystko, a tu nagle zaczyna się wyrywać. To znaczy, była tak spita, że pewnie nie wiedziała, co się dzieje. Nie wiem, może właśnie dlatego zaczęła mnie odpychać.” Zatem zdaniem gwałciciela ledwo przytomna dziewczyna w oczywisty sposób „zgadza się na wszystko”, zaś jej opór jest dla niego kompletnie niezrozumiały i pokazuje, że chyba jej od tego chlania odbiło, bo przecież jak mogłaby nie chcieć?

Epidemia przemocy seksualnej nie jest kwestią męskiej biologii. Nie chodzi o testosteron czy nieukojone żądze – chodzi o dominację. O fikcję autonomicznej jednostki, której kontrola nad światem zostałaby zniweczona przez zależność od osoby mającej możliwość odmowy. Ta fikcja podtrzymywana jest przez sposób działania organów ścigania, które przyjmują zasadę domniemania seksualnej chęci kobiety i starają się ją udowodnić analizując jej strój, zachowanie oraz liczbę wcześniejszych partnerów. Nikomu natomiast nie przychodzi do głowy, by zbadać stosunek oskarżonego do przemocy seksualnej, ponieważ w tej kulturze nie ma absolutnie nic dziwnego w przekonaniu, że jak mężczyzna chce, to może.

Przemoc seksualna pozostaje zatem stałym elementem życia kobiet nie dlatego, że istnieją jakieś szczególne problemy z jej ściganiem. Mamy narzędzia, by robić to skutecznie, jednak nie są one używane. Mamy też narzędzia, by efektywnie walczyć z kulturą gwałtu. Zaproponowany wyżej test akceptacji dla przemocy seksualnej mógłby przecież zostać użyty do zbadania częstości tego rodzaju postaw wśród młodych ludzi i walki z nimi za pomocą odpowiednich działań edukacyjnych, zanim zaczną wprowadzać je w czyn. Istnieje wiele sposobów, by wykorzenić obecne w społeczeństwie przekonanie, że mężczyźni mają prawo do kobiecych ciał. Trzeba tylko w końcu zacząć je stosować.

I wbrew pozorom, drogie męskie autonomiczne jednostki, jest to również w waszym interesie. Bo stawką jest tutaj miłość, na której przecież wam także zależy – i która nie może być wymuszona. Gwałcąc pokazujecie sami sobie, że nie jesteście jej godni. I to właśnie dlatego wymagacie od kobiet, by udawały, że wszystko w porządku i z uśmiechem przyznawały, że ależ oczywiście chciały. Pokazują to zebrane przez Maję Staśko historie zgwałconych kobiet, które często czują się w obowiązku być miłe dla sprawcy, a nawet pocieszyć go, jeśli czuje się źle z tym, co właśnie im zrobił. Poczucie władzy, jakie daje wam gwałt, nieuchronnie podszyte jest waszą słabością i lękiem przed odrzuceniem. Spójrzcie w lustro i zobaczcie, jakimi ludźmi was to czyni. Jak dotąd udawało się wam zmuszać kobiety, by te lustrzane monstra pucowały i maskowały. Tak się jednak składa, że w końcu zaczynają opowiadać swoje historie, nie dbając o to, że będzie wam z tego powodu przykro.

Dziękuję Annie Uściłowskiej i Danielowi Borkowi za pomoc w znalezieniu informacji o tajemnicy zawodowej psychiatrów i psychologów.