poniedziałek, 20 września 2021

Mężczyźni, którzy nie mogą opędzić się od kobiet


Jakiś czas temu w ramach wakacyjnych lektur sięgnęłam po „Sztorm” Frode Granhusa. Po recenzjach spodziewałam się nieco ambitniejszego kryminału, który podejmuje zagadnienia przemocy domowej. Książka jest wciągająca i dobrze buduje mroczną atmosferę, ale tutaj jej zalety się kończą. Chociaż przez pewien czas wydaje się, że może mieć nawet coś ciekawego do powiedzenia o źródłach zła, potem zwrot akcji sprawia, że nadzieje te okazują się płonne. Dobrzy są jednoznacznie dobrzy, przy czym najlepsza jest anielsko troskliwa nauczycielka, która do tego jest jeszcze anielsko piękną blondynką. Natomiast źli są źli do szpiku kości, nieusuwalnie i od urodzenia. No ok, gdzieś pomiędzy jest opętana żądzą zemsty zła kobieta: bezwzględnie okrutna, ale trochę jej współczujemy, bo jest zaślepiona cierpieniem. Oraz mężczyzna, który nie powstrzymał zła tylko się mu biernie przyglądał i teraz cierpi udręki wyrzutów sumienia, które, w przeciwieństwie do przeżyć fanatycznej mścicielki, opisane są wnikliwie i empatycznie.

Ale nie o samą intrygę mi tu chodzi, lecz o poboczny wątek genderowy. Książka stanowi bowiem plastyczny portret pewnego typu męskich fantazji. Napisano już wiele o mężczyznach, którzy nienawidzą kobiet, tutaj natomiast mamy do czynienia z mężczyznami, którzy nie mogą opędzić się od kobiet. I wbrew pozorom tym drugim jest całkiem blisko do pierwszych.

Co ciekawe, z problemem namolnych kobiet mierzą się obydwaj główni bohaterowie. Ten bardziej drugoplanowy to zbliżający się do emerytury owdowiały policjant. Pod presją córki martwiącej się jego samotnością koresponduje z kobietą, której ewidentnie zależy na nim bardziej niż jemu na niej. Gdy ma już dojść do spotkania, które niełatwo było zorganizować, bo dzieli ich kilkaset kilometrów, mężczyzna w ostatniej chwili je odwołuje. W odpowiedzi dostaje wściekłą wiadomość od swojej korespondentki. Nie dość, że napalona, to jeszcze furiatka! Brrr!

To jednak mały pikuś w porównaniu do tego, ile opędzania się czeka na każdym kroku na głównego bohatera książki. Rino Carlsen to czerstwy czterdziestolatek, który ma jednak w sobie to coś, co sprawia, że każda jest chętna. Nawet bardzo chętna. Nie przeszkadza tu bynajmniej powiększająca się łysina, którą nadgorliwa fryzjerka stara się zamaskować zmieniając mu fryzurę. Jego upiększać? Po co?! Na szczęście jej nieudolne zabiegi nie wyrządzają wielkiej szkody i napotkana niedługo potem pielęgniarka uśmiecha się do niego zalotnie. „Błysku w jej oku nie dało się z niczym pomylić. Zatem nadal miał w sobie to coś, mimo utraty większości włosów.”

Wystarczy niewinny żarcik i pracownica stacji benzynowej już z nim uwodzicielsko flirtuje. Umawia się z nią w końcu, jak już nie może się wykręcić, ale dosyć szybko kończy spotkanie. Relacja ta przydaje mu się jednak w kluczowym momencie, bo dziewczyna jako miejscowa może mu wskazać konkretny dom, w którym dzieją się złe rzeczy wymagające jego natychmiastowej interwencji. Tak się składa, że akurat jest burza śnieżna i wieje huraganowy wiatr, a żeby dostać się do owego domu trzeba przejechać przez stary most, co w tych warunkach jest niezwykle niebezpieczne. Dziewczyna stanowczo odmawia, ale przecież nasz bohater wiedziony wyższą koniecznością nie może przejmować się takimi drobiazgami i nie pozwalając jej wysiąść z samochodu z piskiem opon mknie przez rzeczony most.

To jednak nie koniec, bo gdy już dotrą na miejsce, w wyniku działań złego człowieka dziewczyna prawie traci życie. Chociaż wcale nie chciała tam być, gorliwie włącza się w działania bohatera, a gdy ów wybiegł z domu w pogoni za złoczyńcą, po powrocie „usłyszał pisk radości i zanim zdążył zareagować, u jego szyi wisiała Bodil.” Po skończonej akcji dziewczyna ma do niego pewne pretensje: „Złapała ustami powietrze, jakby miała się rozpłakać, ale zaraz się opanowała.” Wciąż jednak jest chętna: „Możemy o tym porozmawiać... przy następnej okazji? – zaproponowała. Rino z uśmiechem skinął głową. Nadal była tą samą Bodil.”

Nie chodzi tu oczywiście o to, że mężczyznom nie wolno odmawiać, lecz o to, że opędzacze karmią swoją próżność rozbudzaniem i burzeniem nadziei kobiet, które mamią ciągłym przyciąganiem i odpychaniem. Gdyby Rino chciał, mógłby przecież wyraźnie powiedzieć Bodil na samym początku, że nie jest nią zainteresowany. Tylko że wtedy nie mógłby być mężczyzną, który nie może opędzić się od kobiet. Gdyby napotkana pielęgniarka nie miała owego „błysku w oku”, coś byłoby niepokojąco nie w porządku. Opędzaczowi stała atencja kobiet i uparte zabieganie o jego względy są niezbędne, by mógł czuć się w pełni mężczyzną. Z drugiej strony, aby zaprzeczyć tej fundamentalnej zależności, pokazuje na każdym kroku, jak bardzo uprzykrzone są jego adoratorki. Gdyby zaangażował się w relację, potencjalne odrzucenie mogłoby go zranić. Jako opędzacz jest ponad to, a jednocześnie jego ego jest stale pompowane kosztem kobiet.

To dlatego autor nie domyka wątku Bodil i nie dowiadujemy się, czy do zaproponowanego przez nią po dramatycznych wydarzeniach spotkania doszło i co z niego wynikło. Gdyby Rino bezwzględnie spławił dziewczynę, która jego sukces nieomal opłaciła życiem, za bardzo wyglądałby na skurwiela. Nie może mu jednak przecież na niej naprawdę zależeć, bo wtedy straciłby status nieskrępowanego żadnymi więzami, lecz i tak zawsze pożądanego opędzacza. Dlatego obdarza ją łaskawym uśmiechem, z satysfakcją stwierdzając, że po tym, jak naraził ją na ogromne niebezpieczeństwa, wciąż jest tą samą flirciarsko chętną Bodil.

Rino jest postacią fikcyjną i podobnie fikcyjna jest idea, że istnieją mężczyźni, którzy mogą mieć każdą. Gusta są różne i nawet idealnie piękny Adonis – o łysiejącym czterdziestolatku nie wspominając – nie spodoba się absolutnie wszystkim. Poza tym podziw dla urody nie oznacza jeszcze chęci zaangażowania się w relację, czy nawet w jednorazową przygodę, która również może zostać zepsuta przez zadufane w sobie bucerstwo pięknisia. Dlatego „błyski w oku”, którymi opędzacze karmią swoją próżność, również bardzo często są fikcją. Jak wykazały badania, mężczyźni, zwłaszcza ci przekonani o własnej atrakcyjności, często interpretują zwykłą życzliwość ze strony kobiet jako przejaw seksualnego zainteresowania. I nie jest to wyłącznie kwestia społecznych nieporozumień – czasem komicznych, częściej kłopotliwych i żenujących. Bo rezultatem fantazmatu mężczyzny, który nie może opędzić się od kobiet, jest przemoc.

W jej mniej poważnej postaci jest to wymaganie, byśmy się zawsze uśmiechały dostarczając „dowodów” zainteresowania, bez których opędzacze nie mogliby być opędzaczami. Społeczne konsekwencje niedostosowania się do tych norm bywają bolesne, to jednak drobiazg w porównaniu do przemocy seksualnej. Bo skoro twój życzliwy gest lub niewinny żart oznaczają, że jesteś chętna, to czemu się dziwisz, że skorzystał z zaproszenia? Jak śmiesz teraz krzyczeć, że wcale nie chciałaś? Przecież się uśmiechałaś! Podczas gdy maksimum kobiecej namolności to maślane oczy i kuszące propozycje, męska posuwa się do molestowania i gwałtu.

Fantazmat mężczyzny, który nie może opędzić się od kobiet, jest również podstawą jednej z najbardziej mizoginicznych współczesnych ideologii. Jak wykazywałam, incelom wcale nie zależy na miłości, a kobiety traktują jak symbole statusu, wyszydzając wady ich urody i wyśmiewając brak pewności siebie. Tym, czego pragną, jest bycie Chadem: mężczyzną, któremu żadna nie odmówi. Przy czym domagają się tego naprawdę stanowczo, bo niezapewnienie im tego przysługującego im z natury prawa skutkuje przemocą: od werbalnej, po fizyczne, także mordercze, ataki.

Ale efektem owego fantazmatu jest także radykalna nierówność w relacjach romantyczno-seksualnych. Pokazanie, że nam na kimś zależy, zawsze wiąże się z ryzykiem, gdyż narażamy się w ten sposób na ból odrzucenia. Kulturowa figura opędzacza sprawia, że to od kobiet wymaga się, by okazywały zainteresowanie. Jednocześnie jednak zostaje ono ujęte jako upokarzająca namolność, która tylko w drodze wielkiej łaski może spotkać się z pozytywną odpowiedzią. Z drugiej strony, skoro każdy gest może być interpretowany jako zgoda na dowolnie daleko posuniętą seksualną zażyłość, wykazanie się choćby cieniem inicjatywy niesie ze sobą dodatkowo zagrożenie, że nasze granice zostaną przekroczone i nie będziemy miały nawet możliwości się poskarżyć, bo przecież same chciałyśmy!

W ten sposób zostajemy ustawione w pozycji tych, które mają ponosić całe ryzyko związane z okazaniem zainteresowania, ale jednocześnie odbiera się nam możliwość autentycznej inicjatywy, ponieważ stawiałaby ona mężczyzn w pozycji uprzedmiotowionych obiektów naszego działania. Nie dla nas podmiotowe „chcę ciebie”, zostaje nam jedynie pokorna prośba: „weź mnie”. Jesteśmy wpychane w rolę zawsze chętnych, bo „normalna” dziewczyna jest miła i się uśmiecha, a skoro się uśmiecha, to chce. Co nie tylko likwiduje ryzyko dla męskiej inicjatywy, lecz także daje im nieograniczoną kontrolę nad naszymi ciałami. Jak pisał Jan Jakub Rousseau: „Jest koniecznością, aby mężczyzna chciał i mógł, wystarczy, gdy kobieta nieco się wzbrania.” Tak samo jak jej inicjatywa może być jedynie biernym zaproszeniem do działania dla tych, którym niepodzielnie przysługuje prawo do aktywności, tak też jej odmowa jest wyłącznie kokieterią.

Tego rodzaju wzorce relacji są nam od dziecka wciskane do głów w niezliczonych miłosnych historiach reprodukowanych przez patriarchalną kulturę. Są one tym bardziej niebezpieczne właśnie dlatego, że prawie nigdy nie zostają wyrażone wprost w postaci otwartych nakazów i zakazów, które można by przeanalizować i skrytykować. Tak po prostu wygląda miłość – widzieliśmy to tyle razy, więc jak mogłoby być inaczej? I nawet jeśli czytając o rozchwytywanych opędzaczach czujemy niesmak i zażenowanie, trudno nam zwerbalizować, co właściwie jest tu nie w porządku. Co gorsza, owe przezroczyście naturalne wzorce sprawiają, że gdy w realnym życiu lądujemy w sytuacjach, które wywołują nasz dyskomfort lub nawet traumę, często również nie potrafimy wskazać ich przyczyn i jakże „naturalnie” obwiniamy same siebie.

Nienazwane kulturowe oczywistości przenikają potem do elektronicznych mózgów sztucznych inteligentów i dalej się replikują, czego przykładem jest taka oto przygoda, która spotkała mnie, gdy szukałam zdjęcia do tego artykułu: