O mnie i o blogu


Nazywam się Małgorzata Anna Maciejewska i od kilkunastu lat piszę artykuły publicystyczne. Mam doktorat z filozofii i magisterkę z matematyki, wykładałam na Gender Studies, obecnie zaś zajmuję się naukowo rolą języka w kształtowaniu się naszych tożsamości. Od razu wyjaśnię, że drugiego imienia używam nie tylko dlatego, że brzmi dostojnie, ale przede wszystkim po to, aby nie mylono mnie z inną Małgorzatą Maciejewską, która również pisuje teksty o tematyce feministycznej i społecznej.

Moje artykuły ukazywały się głównie na portalach internetowych. Najwięcej ich wisi na Lewica.pl, gdzie prowadziłam także bloga, kilka ukazało się na stronach Nowych Peryferii, Feminoteki i Krytyki Politycznej. Zdarzało mi się też publikować w mediach głównego nurtu takich jak Gazeta Wyborcza, Dziennik Gazeta Prawna czy Przekrój.

Wielokrotnie słyszałam od osób znanych mi i całkowicie nieznanych, że moje artykuły są bardzo dobre, albo nawet i świetne. Często mówili mi to ludzie, których wysoka opinia naprawdę dużo dla mnie znaczy. Ponieważ nie jestem ustosunkowaną osobą, nie mam władzy ani możliwości załatwienia nikomu niczego cennego, nie ma powodu przypuszczać, że ktokolwiek mówił tak, żeby mi się podlizać. Ba! Niektórzy wyrażali uznanie dla moich tekstów, chociaż nie kryli swojej personalnej niechęci do mnie.

Wydawałoby się zatem, że coś w tym naprawdę jest. I że skoro piszę bardzo dobrze, nie powinnam mieć problemu z publikowaniem moich tekstów i otrzymywaniem honorariów za swoją pracę. Jednak większość moich artykułów była wielokrotnie odrzucana – albo też ignorowana, bo jeśli nie otrzymałam odpowiedzi, nie wiem, czy redakcja mój tekst w ogóle przeczytała. Opublikowanie artykułu tak, żeby zarobić na nim jakiekolwiek pieniądze graniczy z cudem. W całej mojej wieloletniej pracy jako publicystki zdarzyło się to jedynie (jak teraz liczę) sześć razy. Kilkakrotnie pisano mi, że tekst chętnie wezmą, ale nie zapłacą, chociaż wiedziałam, że dane medium zasadniczo płaci – w przeciwieństwie na przykład do prowadzonych społecznie portali internetowych. Wtedy wybierałam publikację tam, gdzie przynajmniej wszyscy traktowani są równo.

Czytam artykuły publikowane w różnych gazetach i portalach internetowych, wiem, jakie teksty zostały przez nie odrzucone i często mam wrażenie, że jakość tekstu czy oryginalność spostrzeżeń nie jest bynajmniej kluczowym czynnikiem przy decyzji o publikacji. Co więcej, często stawiano mi wymagania, które, gdybym się na nie zgodziła, doprowadziłyby do obniżenia jakości. Wyrzucenie kluczowego akapitu, aby złagodzić przesłanie tekstu. Przeredagowanie zupełnie zmieniające perspektywę i prowadzące do tego, że mój artykuł stałby się banalny, albo też utrwalałby szkodliwe przekonania, które skądinąd sama krytykuję.

Nie mogę się na coś takiego zgodzić. Nie mogę się też zgodzić na faktyczną cenzurę pewnych argumentów i perspektyw w mediach, które nie zamierzają wychodzić poza stale mieloną papkę banałów i pustych haseł. Dlatego chcę spróbować w miarę moich możliwości porozbijać tu i ówdzie ten dyskurs, a przynajmniej zostawić na nim jakieś niewygodne rysy.

Dyskurs
 
Jak pisałam wyżej, chociaż głównie zajmuję się filozofią, jestem także matematyczką, a w matematyce nie ma tendencji, która bardzo drażni mnie w naukach humanistycznych, by zakładać, że wszyscy wszystko czytali, pamiętają i znają – a jak nie znają, to nie ma co z nimi gadać. Denerwuje mnie rzucanie nazwiskami „jak pisał X” bez podania, o jakie tezy chodzi. Wyklucza to z rozmowy tych, co nie czytali, albo po prostu nie umieją udawać, że czytali, opierając się na kliku zasłyszanych tu i ówdzie streszczeniach.

Natomiast jeśli na piątym roku studiów matematycznych ktoś przedstawia na seminarium referat wykorzystujący jakieś twierdzenie z pierwszego roku, musi je przypomnieć. Wszystkie istotne definicje muszą znaleźć się na tablicy i nikt nie oczekuje, że wszyscy wszystko pamiętają, bo zasadniczo do myślenia potrzebna jest pamięć operacyjna a przeciążenie dysku twardego zbyt dużą ilością danych spowalnia nasze komputery – te biologiczne także. Dlatego będę starała się wyjaśniać wszystkie stosowane trudne terminy, a jakbym kiedyś zapomniała, proszę mi przypomnieć w komentarzu.

Trudnym słowem jest jednak także sam ów tytułowy „dyskurs”. W tym jakże często występującym w humanistyce pojęciu chodzi po prostu o to, że mówiąc czy pisząc tworzymy pewne społeczne światy. Rzeczy słyszane setki razy wydają nam się oczywiste i nie potrafimy sobie nawet wyobrazić, że można by ująć to inaczej. Ograniczają one to, co jesteśmy w stanie pomyśleć i jak działamy. Takie a nie inne sformułowania narzucają lub wykluczają pewne rozwiązania dla danych problemów. W ten sposób dyskursy wpływają na nasze codzienne życie. Nie, wbrew pozorom nie istnieją one wyłącznie w akademickich salach, nie unoszą się w pozaziemskim świecie idei. Dyskursy są narzędziami władzy, a ich skutkiem bywa na przykład podporządkowanie pewnych grup społecznych. Sama definicja przynależących do nich osób zawarta pomiędzy wierszami dyskursów określa je jako gorsze i okazuje się, że to wystarczy, aby skutecznie ograniczyć ich szanse życiowe w danym społeczeństwie. I chociaż „nikt ci niczego nie zabrania,” nie ma przepisów, które by zakazywały osobom takim jak ty osiągnięcie sukcesu, wciąż nie możesz się przebić pomimo wytrwałości i ciężkiej pracy. Taka jest sytuacja kobiet, ale też wielu innych grup i o tym między innymi będzie na tym blogu.

Dyskursy mogą nas namacalnie krzywdzić, ale nie zwalczy się ich za pomocą fizycznych ciosów. Może w tym natomiast pomóc logika wyłapując ich luki i nieścisłości, dzięki którym się utrzymują. Jak pisałam, problem z nimi jest taki, że większość istotnych rzeczy przekładających się na realne stosunki władzy jest tam zawarta miedzy wierszami: dyskurs to nie przejrzysty system uzasadnionych przesłanek i wypływających z nich wniosków. Bo gdyby to wszystko powiedzieć jasno i wprost, nikt nie miałby wątpliwości, że nie trzyma się to kupy i że chodzi tam wyłącznie o władzę. Dyskursy służą usprawiedliwianiu tejże władzy, czynieniu ją naturalną i wykazywaniu, że podporządkowani są sami sobie winni.

Logika pozwala na wydobycie na wierzch ukrytych założeń i wewnętrznych sprzeczności. Pozwala na wyrażenie wprost tego, co dyskursy skrzętnie ukrywają. Dlatego w tym miejscu chciałabym podziękować profesor Teresie Hołówce, bo jej fenomenalne wykłady, na które chodziłam jako studentka filozofii, pokazywały, jak to się robi. Pokazywały, że logika nie jest zbiorem pustych formułek służących do rozstrzygania, czy prawdziwe są zdania typu „jeśli dziś jest wtorek, to wszystkie krowy są fioletowe” albo „deszcz pada lub nie pada”. Zamiast banalnych lub bezsensownych zdań oderwanych od codziennego życia, na tablicy pojawiały się stwierdzenia, jakie można przeczytać w gazetach albo usłyszeć w wypowiedziach polityków. Z wyraźnie wskazanymi błędami, niekonsekwencjami czy ukrytymi założeniami. I to właśnie to ostrze, które wykorzystywałam już wielokrotnie w swoich tekstach, będę stosować do dziurawienia przeróżnych dyskursów.

Jądro

Jądro dyskursu to samo jego sedno, najciemniejsza gęstwina: jądro ciemności. Ale gdy pisze kobieta identyfikująca się otwarcie z feminizmem, nie da się uniknąć także innych skojarzeń… Tak, dyskursy są z reguły męskie: kobiety przez stulecia praktycznie nie miały dostępu do edukacji, a obecnie również słucha się ich ze znacznie mniejszą uwagą. To mężczyźni „objaśniają nam świat”, jak pisała Rebecca Solnit, której przypadkowo poznany na przyjęciu pan zaczął wyjaśniać, o czym jest jej własna książka.

Jak kiedyś pisałam, jeśli kobieta śmie być pod jakimś względem mądrzejsza od mężczyzny, jeśli ośmiela się napisać tekst, który on chętnie podpisałby własnym nazwiskiem, to często czuje się on zagrożony – i pozbawiony swojej męskości. Owszem, panowie, którzy uważają, że z natury są mądrzejsi od kobiet, mogą się tutaj poczuć mocno nieswojo, bo tego rodzaju macho baloniki będą bezlitośnie przekłuwane. Ale spokojnie, można być mężczyzną, a przy tym umieć słuchać kobiet i nie czuć przymusu, żeby wyjaśniać im także to, na czym akurat znają się lepiej. Można być mężczyzną i cenić dobre teksty pisane przez kobiety.

Zapraszam wszystkich do lektury, a także do odwiedzenia mojej strony na facebooku. Kontakt ze mną możliwy przez tę stronę, albo za pomocą komentarzy na blogu.

5 komentarzy:

  1. Pani po prostu nie jest dopuszczana do swoistych "hierarchii" światka dziennikarzy i publicystów. Twoje utwory literackie mogą być analizowane na uniwersytecie pod kątem wybitnego warsztatu pisarskiego ale nie ma dla nich miejsca w "mainstreamie" BO NIE. Znam takie konkretne przypadki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę bardzo :) Sam pisywałem jakieś eseje i głupotki do elitarnych kwartalników, raz nawet osoba której dotyczył tekst uznała, że to najlepszy tekst o niej i jej dziele, jaki kiedykolwiek powstał (osoba jest z Rumunii). Chyba jesteśmy podobnie "sławni" - Pani chyba nawet nieco bardziej ;)

      Usuń
  2. Jak można się z Panią skontaktować - szukałam na FB ale nie udało mi się zidentyfikować profilu. Chciałam z Panią porozmawiać o współpracy ogólnie rzecz ujmując...

    OdpowiedzUsuń
  3. Mój e-mail qnachowicz@gmail.com

    OdpowiedzUsuń