poniedziałek, 22 października 2018

Kościół, rodzina – i seks




Biskup Pieronek udzielił niedawno wywiadu, w którym padło sporo zadziwiających wypowiedzi. Na przykład stwierdzenie dziennikarza, że „Kościół w Niemczech uznał swoją odpowiedzialność finansową, a Kościół w Polsce – nie”, zostało skomentowane tezą, że „odpowiedzialność zbiorowa to faszystowska zasada.” Czyżby ksiądz biskup chciał w ten sposób coś zasugerować swoim niemieckim przyjaciołom?

Oburza też zakończenie wywiadu, w którym czytamy, że nie można oczekiwać, że Kościół upora się kiedyś w pełni z problemem pedofilii, bo „ludzka natura jest skażona”. Tak jakby biskup, będący jednocześnie profesorem nauk prawnych, nie rozumiał, że problem nie polega na istnieniu zwyrodniałych jednostek, lecz na systemowym kryciu ich przestępczej działalności w imię obrony dobrego imienia instytucji.

Chciałabym jednak przyjrzeć się bliżej innemu fragmentowi wywiadu, w którym biskup stwierdza: Statystyki mówią, że najwięcej przypadków pedofilii ma miejsce w rodzinie. Każde środowisko ma swoich pedofilów. Niech każde środowisko się przyjrzy sobie i niech zrobi listę własnych pedofilów. Zawsze jednak, gdy przychodzi jakaś plaga albo rusza jakaś nagonka, to pierwszy pod pręgierz trafia i jest bity Kościół.

Oczywiście jeśli nas o coś oskarżają, wystarczy pokazać, że inni też tak robią, i już jesteśmy oczyszczeni! Co z tego, że ja ukradłam, jeśli Zosia też? Słyszeliśmy już w kontekście kościelnych afer pedofilskich, że gwałcą to muzułmanie, zaś według rzecznika Ministerstwa Sprawiedliwości, Jana Kanthaka, problem pedofilii dotyczy nauczycieli, a nie księży. Można pogratulować niezwykle wysokich moralnych standardów oraz strategii mającej niewątpliwie długą tradycję: „Plose pani, oni też!”

Zdumiewać może także, że miliony bardzo różnorodnych rodzin zostały nazwane „środowiskiem” i porównane do scentralizowanej instytucji, jaką jest Kościół katolicki, gdzie tuszowanie przestępstw odbywało się za zgodą i wiedzą wielu osób na różnych szczeblach hierarchii, łącznie z najwyższym.

Jednak takie ujęcie sprawy ma też swoje zalety, ponieważ pozwala przyjrzeć się rodzinie jako instytucji społecznej, której forma jest przecież kulturowo zmienna i silnie związana z kształtem danego społeczeństwa. Obecnie rodzina – a dokładnie pewna jej postać – jest na sztandarach nie tylko ruchów prawicowych, lecz także Kościoła, który stale przestrzega przed nadciągającymi zagrożeniami dla tej „podstawowej komórki społecznej.” W tym kontekście zadziwia, że próbując odwrócić uwagę od win Kościoła, biskup wskazuje akurat na rodzinę. Gdyby to jednak właśnie ta konkretna, wspierana i broniona przez Kościół forma rodziny umożliwiała przemoc seksualną wobec dzieci, to byłby on współodpowiedzialny także za tę krzywdę.

O jaki model rodziny tu chodzi? Oczywiście tradycyjny, patriarchalny: z ojcem jako głową, podległą mu matką oraz dziećmi, które, tak jak ryby, głosu nie mają. Podstawą tego modelu jest posłuszeństwo wobec osób stojących wyżej w hierarchii egzekwowane za pomocą kar, także fizycznych. Dzieci nie mają prawa sprzeciwić się rodzicom, żona mężowi, zaś hierarchia płci sprawia dodatkowo, że syn ma do powiedzenia znacznie więcej niż córka, a od pewnego wieku także więcej niż matka.

Tradycyjna rodzina jest zatem strukturą, w której pewne osoby mają władzę nad innymi, co samo w sobie pozwala silniejszym na nadużycia wobec słabszych. Ale w przeciwieństwie na przykład do hierarchicznej struktury korporacji, rodzinę otacza nimb świętości, a wykroczenie przeciwko ojcowskiej władzy jest grzechem. Religia chrześcijańska nakazuje nie tylko kochać czy szanować rodziców, ale ich jak bogów czcić – przy czym w zestawie przykazań nie znajdziemy ani słowa o obowiązkach rodziców wobec dzieci, co tym bardziej wyostrza występującą tu nierównowagę sił.

Zatem w tradycyjnej rodzinie dziecko nie tylko jest we władzy osób silniejszych od siebie, od których zależy jego byt i które musi kochać, ale też stale wbija mu się do głowy, że jakikolwiek sprzeciw jest karygodnym i ohydnym grzechem. I jeśli nawet dorosłej osobie trudno jest się bronić, gdy molestuje przełożony, w rodzinie taka obrona jest właściwie niemożliwa, gdyż oprócz przewagi władzy mamy tu zależność emocjonalną oraz moralny nakaz posłuszeństwa. Gorsza ekonomiczna pozycja kobiet oraz głoszona przez Kościół nierozerwalność małżeństwa sprawia, że matki, często same gwałcone, w swojej bezradności wolą nie widzieć krzywdy, jaka dzieje się ich dzieciom.

Jak wiadomo, w gwałcie i molestowaniu nie chodzi o seksualną przyjemność, lecz o dominację: o możliwość wykazania sobie, że druga osoba nie jest już osobą, bo to ja mam pełną kontrolę nad jej ciałem. A władza korumpuje i sam fakt, że możemy całkowicie bezkarnie kogoś skrzywdzić, uruchamia patologiczne skłonności. Dlatego patriarchalna władza wsparta nimbem świętości otwiera szeroko pole do nadużyć i według oficjalnych, prawdopodobnie mocno zaniżonych, szacunków w Polsce około 2% mężczyzn dopuszcza się kazirodztwa, chociaż niektórzy psychologowie uważają, że w rodzinie molestowane jest nawet co siódme dziecko.

I to właśnie Kościół jest także współodpowiedzialny za te potworności nauczając o świętości i nierozerwalności rodziny, torpedując wszelkie próby walki z przemocą w rodzinie, a starania, by wyrównać jej hierarchiczną strukturę i upodmiotowić dzieci oraz kobiety, wyklinając z ambony jako zgubną ideologię gender.

Zauważmy, że Kościół nie tylko wspiera patologiczną, patriarchalną postać rodziny, ale sam jest zorganizowany w analogiczny sposób. Głowa Kościoła tytułowana jest Ojcem Świętym – świętość stwierdzona jest tutaj oficjalnie. Księża i zakonnicy również nazywani są ojcami bądź braćmi – i oczywiście stoją znacznie wyżej w hierarchii od matek i sióstr. I podobnie jak w zwykłych rodzinach hierarchiczność, świętość oraz obowiązek posłuszeństwa czynią sprawców praktycznie bezkarnymi.

To jednak nie wszystko. Czynnikiem, który ogromnie utrudnia walkę z pedofilią, jest także kościelna wizja seksualności, zgodnie z którą seks jest z zasady grzeszny, brudny i zły, chyba że zostanie uświęcony przez sakrament małżeństwa a jego celem będzie nie zmysłowa przyjemność, lecz płodzenie dzieci. Oczywiście ponieważ wizja ta jest również patriarchalna, obowiązują tu podwójne standardy i męskie łamanie zakazów usprawiedliwiane jest nieokiełznanymi hormonami, podczas gdy jakakolwiek pozamałżeńska aktywność seksualna czyni kobietę zepsutą dziwką.

W patriarchalnych systemach władzy kobiety są towarem służącym do budowania relacji między mężczyznami, którzy oddając swoje córki czy siostry za żony budują w ten sposób sojusze. Towar musi oczywiście być nienapoczęty, dlatego dziewictwo jest wymogiem fundamentalnym, a jego brak bezpowrotnie bruka honor nie tylko kobiety, lecz przede wszystkim jej męskich krewnych. Dlatego to oni mszczą się na tym, który „odebrał cnotę”, a często także na samej kobiecie. I nie, nie możemy się pocieszać, że to przecież nie u nas, bo zabójstwa honorowe to muzułmanie. Proszę lepiej posłuchać, jak nazywane są przez kolegów aktywne seksualnie dziewczyny. Ja sama słyszałam historię o pewnym gorliwie katolickim znajomym znajomych, którzy porzucił swoją narzeczoną po tym, jak została zgwałcona, bo ślub z kobietą nie będącą dziewicą absolutnie nie wchodził dla niego w grę.

A jeśli seks bruka także wtedy, gdy doszło do niego wbrew naszej woli, to zgłoszenie przestępstwa seksualnego staje się znacznie trudniejsze, bo niesie ze sobą ryzyko oskarżenia, że tak naprawdę chciała, tylko teraz kłamie, żeby nie zostać uznaną za dziwkę. Zresztą, jak wiadomo, one zawsze chcą, a dzieci same pchają się księżom do łóżek. To ofiary są winne, bo zbrukane, a zatem grzeszne.

Odium seksu jako bezpowrotnie odbierającego fetyszyzowaną „czystość” wzmagane jest przez budowanie wokół niego atmosfery mrocznej, zakazanej i niebezpiecznej tajemnicy. Atmosferę tę rozbija w pył rzetelna informacja. Jeśli seksualność to normalna sfera życia ludzkiego, o której można mówić wprost używając rzeczowego języka, jeśli nie chodzi w niej o grzech, lecz o bliskość i dawaną sobie nawzajem przyjemność, a niezbędny do tego jest szacunek i obopólna zgoda, to znacznie trudniej wmówić ofierze, że to ona była winna. I znacznie łatwiej przełamać wstyd, który wiąże się z mówieniem o intymnych doświadczeniach – i oskarżyć sprawcę.

Jednak jak wiadomo Kościół stanowczo sprzeciwia się edukacji seksualnej, a prawicowi politycy także w tej kwestii stoją za nim murem. Na przykład Janusz Korwin-Mikke swoją dezaprobatę dla lekcji wychowania seksualnego wyraził następująco: Od prokuratury zażądałem dochodzenia w sprawie bezczelnego, oficjalnego uprawiania pedofilii w szkołach. Z tym, że osobiście wolałbym, by moja córka trafiła w łapy pedofila (pedofila – nie „gwałciciela”!), który po pupie poklepie, biuścik pomaca, może popieści i pocałuje – niż poszła na taką lekcję. Bo po zetknięciu z pedofilem pozostanie cenne uczucie wstydu i napięcie erotyczne – a po takiej lekcji zapewne bezpowrotnie utraciłaby zdolność kochania.

Zatem dla prawicowego polityka „napięcie erotyczne” to coś, co powstaje wtedy, gdy dziecko obmacuje śliniący się wujek, nauczyciel, czy ksiądz. Tzn. pod warunkiem, że nie gwałci (ciekawe, czemu autor daje to słowo w cudzysłowie?), bo to już jednak naruszenie męskiej kontroli nad „naszymi kobietami”, napoczęcie zapieczętowanego towaru. Natomiast przekazywanie wiedzy o ludzkiej seksualności bezpowrotnie (!) niszczy zdolność kochania. Zgodnie z tą perspektywą, dobry seks to taki, w którym „cenny” wstyd miesza się z lękiem i całkowitą niewiedzą co do okrytych mgłą tajemnicy „tych spraw”. Oczywiście zgoda nie tylko nie jest konieczna, ale wręcz niszczy tak rozumianą erotykę, bo jak pamiętamy z innej wypowiedzi publicysty „mężczyzna zawsze trochę gwałci.” Nic dziwnego, że nauczanie dzieci, jaki dotyk jest krzywdą, przed którą powinny się bronić zawiadamiając odpowiednie władze, uznawane jest za zagrożenie.

Seksualna etyka Kościoła opiera się po prostu na zakazach z Biblii, a kwestia obopólnej zgody w niej zasadniczo nie istnieje. W linkowanym wyżej wywiadzie na pytanie dziennikarza: Mówił ksiądz biskup, że widział gorsze rzeczy, niż pokazywane w filmie „Kler”. Jakie?, biskup Pieronek odpowiada następująco: Jeśli chcemy się obracać w kręgach seksu, który jest pokazywany w „Klerze”, to na świecie są tysiące domów publicznych. One nie są gorsze? Przykłady można mnożyć i pokazywać, jak ludzie zachowują się w tej materii i jak nie stosują się do tego, co mówi Biblia.

Można się domyślać, że dziennikarzowi chodziło raczej o gorsze rzeczy na gruncie Kościoła, a nie gdziekolwiek indziej – mamy tu kolejny przypadek omówionej już wyżej strategii obronnej „a oni też!” Jednak przede wszystkim zdumiewające jest przeświadczenie, że to, co dzieje się w domach publicznych, jest gorsze niż pedofilia w Kościele. Serio? Czy naprawdę seks uprawiany przez dorosłe osoby za pieniądze można uznać za gorszy od sytuacji, gdy dorosły molestuje dziecko wykorzystując swoją władzę oraz moralny autorytet, którym obdarzyła go instytucja roszcząca sobie pretensje do świętości? Nawet jeśli przyjmiemy, że pracownice seksualne często padają ofiarami nadużyć, raczej nie uznalibyśmy, że krzywda wyrządzona dziecku połączona z wmawianiem mu, że stało się przez to brudne i grzeszne, jest czymś mniej strasznym – a ksiądz biskup owszem. Czyżby przyczyną było to, że Biblia nie grzmi przeciwko pedofilom tak często (jeśli w ogóle), jak przeciwko ladacznicom?

Przemoc seksualna jest tak wszechobecna i tak trudno z nią walczyć, ponieważ sprawcy mają poczucie bezkarności. Jego źródłem jest nierównowaga sił między mężczyznami a kobietami oraz dziećmi, ale także pojmowanie seksualności jako ciemnej, wstydliwej sfery grzechu, w której każda aktywność nieautoryzowana przez posiadających władzę mężczyzn bruka i na zawsze odbiera „czystość”. Dlatego jeśli mamy skutecznie walczyć z gwałtami i molestowaniem, podstawą moralnej oceny dobrych lub złych aktów seksualnych musi być to, czy doszło do nich za obopólną zgodą, a nie to, czy jakaś patriarchalna instytucja przyznała danemu mężczyźnie prawo do ciała danej osoby. Otaczając nimbem świętości patriarchalne hierarchie w rodzinie i torpedując próby wprowadzenia do szkół rzetelnej edukacji seksualnej Kościół pośrednio wspiera kazirodztwo oraz przemoc seksualną wobec kobiet.

2 komentarze:

  1. Dodajmy, że stosowanie odpowiedzialności zbiorowej to praktyka chrześcijańskiego Boga (bo o ile można jeszcze założyć, że w czasach potopu czy zniszczenia Sodomy dorośli byli zdeprawowani poza kilkoma ocalonymi jednostkami, trudno o to podejrzewać dzieci roczne czy dwuletnie, wyeliminowane wraz z ludzkością/miastami. Podobnie wymordowanie pierworodnych za grzechy nawet nie ich ojców, ale ich faraona, jest dość jaskrawym przykładem odpowiedzialności zbiorowej. A grzech pierworodny...), jak i chrześcijańskich biskupów. Co chwilę w listach pasterskich mamy "środowiska", które coś robią, coś myślą i czegoś chcą, zawsze przy tym atakując prawdę i Kościół, te "środowiska" mają być zatem przez wiernego w całości potępione. Nie ma natomiast w mowie biskupów biblijnego tak-tak, nie-nie, w którym widzielibyśmy formułowanie jasno, kogo i o co się oskarża. Winne zawsze środowiska i całe grupy światopoglądowe. (Aż po oskarżenia, że jak ksiądz grzeszy, to z winy lewicy jako środowiska, jeśli to w ogóle nie jest prowokacja lewicy jako środowiska, bo jak wiemy lewacy przenikają wszędzie...)

    OdpowiedzUsuń