Prawomocny wyrok
skazujący Jana Śpiewaka za pomówienie Bogumiły Górnikowskiej był jednym z najgoręcej
dyskutowanych tematów ostatnich tygodni, a opinia publiczna podzieliła się w
tej sprawie. Znaczna jej część uznała, że wyrok był słuszny, ponieważ aktywista
ewidentnie minął się z prawdą. Natomiast organizacje zaangażowane w walkę o
prawa lokatorów oraz osoby przekonane, że reprywatyzacja w Warszawie faktycznie
była para-mafijnym, bezwzględnym grabieniem dobra wspólnego, uznały decyzję
sądu za skandaliczne ograniczenie wolności wypowiedzi oraz kolejny przypadek
pokazujący, że sądy stają po stronie silnych i bogatych. Ja sama opublikowałam
na facebooku post argumentujący, że nawet jeśli technicznie patrząc Śpiewak zniesławił, sąd
powinien wziąć pod uwagę szerszy kontekst społeczny i zrezygnować z nałożenia
kary na sygnalistę.
Jednak gdy bliżej
przyjrzałam się publikacjom dotyczącym reprywatyzacji kamienicy przy Joteyki
13, powtarzane autorytatywnym tonem stwierdzenie, że „sąd nie mógł postąpić
inaczej”, zaczęło coraz bardziej budzić moje wątpliwości. Zastanawiające, jak
wiele istotnych faktów jest pomijanych w opiniach na temat procesu Śpiewaka i
jak ciężko do nich dotrzeć w chaosie informacyjnym. Sposób, w jaki ta sprawa prezentowana
jest w mediach – co się mówi, a jeszcze bardziej, czego się nie mówi – ogromnie utrudnia rzetelne
wyrobienie sobie zdania. Do tych, którzy nie mają czasu, by wgłębić się w temat,
docierają wyłącznie półprawdy i manipulacje, a nawet jeśli aktywnie szukamy informacji,
zostajemy z wieloma znakami zapytania.
I właśnie tymi niejasnościami
chciałabym się podzielić w niniejszym tekście. Nie jestem dziennikarką śledczą,
nie mam czasu zaangażować się w tropienie powiązań, wertowanie archiwów czy
sądowych akt. Analizuję dyskurs, wyłapuję dziury w przedstawianych relacjach i
z tej perspektywy zadziwiające jest, że osoby piszące o tej sprawie
profesjonalnie (tzn. za honoraria) nie stawiają sobie kluczowych pytań. Dlatego
z kolei my musimy zadać pytanie podstawowe zarówno dla detektywki, jak i dla feministycznej
filozofki: w czyim to interesie i kto na tym korzysta?
Przyjrzyjmy się na
początek artykułowi, w którym Gazeta Wyborcza z pompą ogłasza, że
jej dziennikarze dotarli do niejawnego uzasadnienia wyroku. Ujawnienie czegoś
ukrytego samo w sobie sugeruje, że odsłonięta została Naga Prawda. Wrażenie, że
Śpiewak został ostatecznie zdemaskowany, wzmacniane jest dodatkowo przez
sposób, w jaki tekst zaanonsowano w newsletterze, gdzie Bogumiła Górnikowska
zostaje nazwana „Bogu ducha winną,” zaś
aktywista po ojcowsku napomniany: „Idą święta, panie Janie, trzeba mówić
prawdę, zwłaszcza w tak ważnej sprawie jak reprywatyzacja.” Czytelnik, którego
temat niespecjalnie interesuje, uzna, że wina Śpiewaka została wykazana ponad
wszelką wątpliwość.
Jeśli jednak zajrzymy
do artykułu i poświęcimy czas na to, by przez niego przebrnąć, okaże się, że
nie ma tam żadnych rewelacji. Piszę „przebrnąć”, ponieważ tekst jest dosyć
długi, lecz wypełniony w większości informacjami publikowanymi wcześniej w
innych mediach. Wojciech Czuchnowski szczegółowo relacjonuje kronikę wypowiedzi
Śpiewaka dotyczących Bogumiły Górnikowskiej, oraz ponawianych przez nią wezwań,
by ich zaprzestał i przeprosił. Wzbudza to w czytelniczkach wrażenie, że
aktywista uporczywie nękał adwokatkę, ukazuje go jako uparciucha i awanturnika odrzucającego
wyciągniętą kompromisowo rękę. Jeśli chodzi o opis samej reprywatyzacji
kamienicy i ustanowienia kuratora, również nie znajdujemy tam żadnych nowości –
poza tym, że Wyborcza dotarła do prawdziwego imienia mecenasa Porwisza, który
okazuje się być Robertem, chociaż w innych publikacjach dotyczących sprawy
pojawia się imię Roman.
Musimy się sporo
wynudzić, szukając tego, co tekst miał UJAWNIĆ. Gazeta podaje jako sensacyjną
wiadomość, że Śpiewak podczas rozprawy nie twierdził już, że jego zarzuty były
prawdziwe, lecz tłumaczył się, że były to jedynie skróty myślowe, hipotezy i
opinie. Osoby nieznające sprawy pomyślą w takiej sytuacji: „no tak, nakłamał, a
teraz próbuje się wycofać rakiem.” Jednak jeśli wiemy, że aktywista został
oskarżony za wpis na twitterze, który faktycznie był skrótem myślowym, to przywołanie tego faktu w obronie staje się
oczywiste i sensacyjność gazetowego doniesienia spada do zera.
Wśród materiałów,
które przekazał Wyborczej jej informator z sądu, znajdują się także fragmenty
uzasadnienia wyroku. Dowiadujemy się, że sąd stwierdził, iż „społecznie
uzasadnionego interesu nie można bronić za pomocą fałszu.” „Jan Śpiewak, nie
dysponując wiarygodnymi dowodami, zarzucił nadużycie wykonywanego zawodu w
procesie zwrotu kamienic w ramach reprywatyzacji warszawskiej. Uczynił to,
wykorzystując swój autorytet jako społecznika, który ujawnił nieprawidłowości
przy prywatyzacji, i kierując się doraźną korzyścią związaną z dyskredytowaniem
Bogumiły Górnikowskiej. Miał przy tym świadomość, że nie dysponuje dowodami na
prawdziwość swoich zarzutów, i nie dowiódł zachowania należytej staranności
przy ustaleniu faktów”.
Sąd stwierdza zatem z całą
mocą, że aktywista kłamał, miał pełną świadomość, że nie posiada dowodów na
poparcie swoich zarzutów i dyskredytował Górnikowską „kierując się
doraźną korzyścią.” Wyborcza dopowiada, że wypowiedzi Śpiewaka na temat roli
adwokatki w reprywatyzacji kamienicy przy Joteyki 13 miały miejsce tuż przed
rozpoczęciem jego kampanii na prezydenta Warszawy. Można powątpiewać, czy
akurat nagłaśnianie patologii związanych z reprywatyzacją jest najlepszym
sposobem wybicia się w najbogatszym mieście w Polsce, w którym trudno o
współczucie dla „niezaradnych” lokatorów mieszkań komunalnych. Wydaje się, że
dla osoby chcącej zrobić karierę w warszawskim samorządzie istnieją znacznie
pewniejsze i skuteczniejsze sposoby osiągnięcia tego celu: można na przykład
zapisać się do PO i rozdawać ulotki szefa jej warszawskich struktur, tak jak robił
to zatrzymany za przyjęcie łapówki były burmistrz Włoch.
Zdecydowane
twierdzenia sądu niewątpliwie mają wielką moc perswazyjną. Jednak jeśli
przyjrzymy się bliżej dostępnym informacjom, rodzą się wątpliwości, skąd sąd
czerpał tak kategoryczne przekonanie o fałszywości tez Śpiewaka? Być może
zostały one oparte na jakichś nieznanych faktach, jednak z pewnością nie ma ich
w rewelacjach Gazety Wyborczej. Spróbujmy uporządkować, co wiadomo o tej
sprawie, i zastanówmy się, czy rzeczywiście nie ma żadnych dowodów na to, że
Bogumiła Górnikowska dopuściła się nadużyć zostając kuratorką Aleksandra
Piekarskiego?
Główny zarzut wobec aktywisty
dotyczył zamieszczonej przez niego informacji, że córka ministra Ćwiąkalskiego
przejęła kamienicę, chociaż w rzeczywistości nigdy nie była ona jej właścicielką.
Słowo „przejąć” może wprawdzie przywodzić na myśl przejęcie na własność, jednak
przejąć można także kontrolę, a tę niewątpliwie Górnikowska sprawowała
podwyższając czynsze i uczestnicząc w spotkaniach lokatorów. Z perspektywy tych
ostatnich nie miało zupełnie znaczenia, czy czynsze podnosiła właścicielka czy
kuratorka. Adwokatka tłumaczy OKO.press,
że zostały one podniesione zgodnie z prawem i nikogo z kamienicy nie
eksmitowano. Dla wynajmujących mieszkania na wolnym rynku podwyżka z 6 do 12 zł
za metr kwadratowy może wydawać się drobiazgiem. Jednak jeśli żyje się z
niewielkiej emerytury i nie ma się oszczędności, dodatkowe kilkaset złotych
może sprawić, że nasz budżet przestanie się spinać i trzeba będzie wybierać,
czy płacić za czynsz, czy za leki lub jedzenie. Jeśli do tego boimy się, że to
dopiero początek, a po kolejnych podwyżkach czeka nas eksmisja, to stres jest
naprawdę ogromny. Lokatorzy kamienicy stwierdzają,
że efektem tej sytuacji była przedwczesna śmierć kilkorga ich sąsiadów. Zatem chociaż Bogumiła
Górnikowska nie przejęła kamienicy na własność, to przejęła ją w zarząd i w ten
sposób uzyskała możliwość wydawania decyzji mających wpływ na życie lokatorów. W
tym sensie stwierdzenie o przejęciu kamienicy było zasadniczo prawdziwym,
chociaż nieprecyzyjnym skrótem myślowym.
Samo pojęcie własności jest zresztą wieloznaczne,
dlatego aby uniknąć związanych z nim nieporozumień, współcześnie mówi się
raczej o prawach przysługujących różnym ludziom do pewnych rzeczy, takich jak
prawo do użytkowania, sprzedaży, modyfikacji czy przekazania w spadku. Część
tych praw przysługuje osobom, które prawnie nie są właścicielami, np. lokatorzy
mają prawo do użytkowania wynajmowanego lokalu i dokonywania w nim pewnych,
choć nie wszystkich, przeróbek. Właściciele zazwyczaj mają tego typu praw
najwięcej, lecz nawet w ich przypadku bywają one ograniczane, np. ustawa krajobrazowa
może uniemożliwić im wykorzystanie fasady jako przestrzeni reklamowej.
Lokatorzy nie są właścicielami wynajmowanych lokali, lecz mają je w posiadaniu i dlatego właściciel nie ma prawa
wyrzucić ich bez wyroku sądu, który egzekwować może wyłącznie komornik. Analogicznie:
chociaż Górnikowska nie była właścicielką, jako kuratorce przysługiwały jej niektóre
właścicielskie prawa dotyczące kamienicy przy Joteyki 13.
Sprawa nie jest zatem oczywista
i chociaż użyte na twitterze słowo „przejęła” mogło sugerować przejęcie na
własność, jednak w późniejszych dłuższych wypowiedziach aktywista precyzował, o
przejęcie jakich praw do nieruchomości w tej sprawie chodziło. Dlatego
stwierdzenie, że w tym przypadku w ogóle doszło do pomówienia, wydaje się
dyskusyjne, a decyzja, że karą powinna być wysoka grzywna – mocno
zastanawiająca. Natomiast przedstawianie tak niejednoznacznej sprawy w
terminach „panie Janie, trzeba mówić prawdę” nie tylko stoi w całkowitej
sprzeczności z zasadą dziennikarskiej bezstronności, lecz przede wszystkim
pokazuje wyraźnie, że celem takiej retoryki jest zapobieżenie, by w umysłach
czytelniczek powstał choć cień wątpliwości.
Widzimy zatem, że w pewnym sensie Górnikowska faktycznie przejęła
kamienicę przy Joteyki 13. Zastanówmy się teraz, czy można twierdzić, że przy tej
okazji dopuściła się nadużyć. Przede wszystkim, jak pisze Krzysztof Nowiński,
„polskiemu prawu nie jest znana instytucja kuratora dla osoby nieznanej z
tożsamości, a jedynie instytucja kuratora dla osoby nieznanej z miejsca
pobytu.” „Powołanie kuratora dla osoby określonej jedynie z imienia, nazwiska
oraz powojennego adresu zamieszkania oznacza bowiem powołanie kuratora dla
anonima (pod tym adresem mógł mieszkać jeden ze stu Aleksandrów Piekarskich
żyjących w tym czasie w Warszawie), a anonim nie może być ani stroną postępowań
cywilnych lub administracyjnych, ani podmiotem wynikających z nich praw lub
obowiązków.” Owszem, przepis wyraźnie zakazujący ustanawiania kuratorów w tego rodzaju
przypadkach został wprowadzony później – zresztą dokładnie po to, by
uniemożliwić takie praktyki w procesie reprywatyzacji. Ale objęcie kurateli
przez Bogumiłę Górnikowską, nawet jeśli nie było nielegalne, było co najmniej nieetycznym
wykorzystaniem luki prawnej.
W analizie dla OKO.press Jarosław Cholewa pisze:
„Według racjonalnych założeń w 1939 roku [Aleksander Piekarski] mógł mieć
zarówno 20, jak i 70 lat, a zatem w 2008 roku mógł mieć lat 89 albo 140.”
Obecnie średnia długość życia mężczyzn w Polsce wynosi niecałe 74 lata, w
latach 50. była poniżej sześćdziesiątki, a wojna dodatkowo obniżała szanse
dożycia sędziwego wieku. Jeśli zauważymy ponadto, że mało prawdopodobne, by
20-letni młodzik był już współwłaścicielem kamienicy, to z dużą dozą pewności
można było z góry stwierdzić, że kuratela ustanawiana jest dla zmarłego. Gdyby
Piekarski miał w momencie wybuchu wojny 30 lat, to w 2008 roku byłby prawie
stulatkiem, gdyby miał 40 – musiałby dożyć 109 lat.
Co więcej, zwrot tej kamienicy był dalece wątpliwy, ponieważ
przed wojną prawdopodobnie po prostu nie istniała. Jak mówi w reportażu Katarzyny Matuszewskiej
Zbigniew Wrzesień, lokator Joteyki 13, dwa miesiące przed wybuchem wojny na miejscu
kamienicy znajdował się wyłącznie „wysoko wyciągnięty parter przykryty
stropem,” a budowa została dokończona z pieniędzy podatników dopiero po wojnie.
Natomiast OKO.press pisze,
że „Budynek według mec. Porwisza nie był poważnie zniszczony. Wymagał tylko
wykończenia – przed wojną nie udało się dokończyć budowy – oraz napraw po
szkodach wojennych.” Nie wiem, jak było naprawdę, ale czy nie uważają Państwo,
że to zadziwiające, że zbadania tej kluczowej kwestii nie podjęli się dziennikarze,
którym „nie jest wszystko jedno”? Że informacja ta nie pojawia się w obszernych
analizach procesu Śpiewaka wcale, albo co najwyżej zaznaczana jest gdzieś na
marginesie?
Wojciech Czuchnowski w omawianym wyżej „demaskatorskim”
artykule pisze natomiast: „Gdy Śpiewak
publikuje swoje informacje, sprawa tej kamienicy jest od dawna zamknięta. Nikt
nie kwestionuje praw spadkobierców znalezionych m.in. w czasie, gdy kuratorem
części budynku była Górnikowska.” Tak się jednak składa, że w czasie, gdy
Śpiewak pisze tweeta, nieprawidłowości przy reprywatyzacji tej kamienicy bada prokuratura.
Czy trzeba pisać, jak świadczy to o rzetelności dziennikarza?
Z Wyborczej nie
dowiemy się także o tym, że spadkobiercy otrzymali od Skarbu Państwa
odszkodowanie za wykupione przez lokatorów mieszkania – według Faktu jego wysokość wynosiła 1,5 miliona złotych. Zostało ono wypłacone kilka
miesięcy przed tym, jak Naczelny Sąd Administracyjny uchylił decyzję
Samorządowego Kolegium Odwoławczego przyznającą spadkobiercom kamienicę przy
Joteyki. Jak pisze Fakt: „Wypłatę można by było wstrzymać, gdyby Prokuratoria
Generalna wniosła o zawieszenie sprawy do czasu decyzji NSA. Śpiewak jest
przekonany, że gdyby jej ówczesny szef Piotr Rodkiewicz zawnioskował o
zawieszenie postępowania, to Skarb Państwa nie wydałby tych pieniędzy. […] Czy
pieniądze można odzyskać? Eksperci są podzieleni.”
To artykuł sprzed dwóch lat. Nie udało mi się znaleźć
informacji, czy odszkodowanie zostało zwrócone. Z artykułu OKO.press
wynika pośrednio, że raczej nie: „sprawa [odszkodowań] z uwagi na niezakończony
proces reprywatyzacyjny też utknęła w sądzie w oczekiwaniu na decyzję Komisji
Weryfikacyjnej.” W medialnych przekazach omawiających proces Śpiewaka trudno
też wypatrzyć kluczową, mogłoby się wydawać, informację: jaki właściwie na
chwilę obecną jest status tej kamienicy? Czy decyzja NSA podważająca
reprywatyzację pozostaje w mocy i wróciła ona do miasta? A jeśli nie, to
dlaczego?
Ogromne wątpliwości budzi też sprawa czynszów płaconych
nowym właścicielom. Mecenas Porwisz mówi OKO.press, że „przez okres, gdy
kamienica była w zarządzie spadkobierców, lokatorzy nie wpłacali im czynszu,
który został zwiększony z 6 zł do 12 za metr kwadratowy.” Natomiast z reportażu Katarzyny Matuszewskiej
dowiadujemy się, że owszem, lokatorzy płacili na rachunek depozytu sądowego,
ponieważ mieli – jak się okazało po decyzji NSA – słuszne wątpliwości co do
legalności oddania ich kamienicy przez miasto. Jednak kancelaria Romana
Porwisza wystawiła im w imieniu spadkobierców nakazy zapłaty nie akceptując
tego, że pieniądze nie trafiają bezpośrednio do nich. Lokatorzy złożyli
odwołanie, które w przypadku większości z nich zostało uznane. Jednak niektórzy
z przyczyn losowych przekroczyli termin składania odwołań i z ich kont komornik
ściągał kwoty, jakich domagali się nowi właściciele. Co więcej, jak mówią
lokatorzy, środki te były pobierane jeszcze trzy miesiące po unieważnieniu
reprywatyzacji przez NSA i nie zostały im potem zwrócone.
Podsumujmy zatem. Bogumiła Górnikowska została kuratorką
człowieka, którego tożsamości de facto
nie znała i co do którego mogła z dużą dozą pewności zakładać, że
prawdopodobnie nie żyje. Następnie w imieniu tego człowieka przez trzy lata
podejmowała decyzje mające destrukcyjny wpływ na życie wielu osób. I
chociaż „odzyskiwana” kamienica prawdopodobnie została w znacznej części
zbudowana dopiero po wojnie, Skarb Państwa wypłacił za sprzedane mieszkania 1,5
miliona odszkodowania, a komornik ściągał z kont lokatorów czynsze dla nowych
właścicieli także po anulowaniu decyzji reprywatyzacyjnej.
Owszem, funkcję kuratorki nadał Górnikowskiej sąd. Nie znam
procedur powoływania kuratorów, więc nie wiem, czy mogła odmówić jej przyjęcia,
na przykład wskazując na wątpliwości prawne z tym związane. Ale mając
świadomość – którą chyba musiała mieć? – że sprawa jest pod wieloma względami problematyczna,
mogła przecież sprzeciwić się podnoszeniu czynszów i zapobiec negatywnym skutkom,
o jakich opowiadają lokatorzy.
Mogła też, jak się wydaje, znacznie szybciej znaleźć informację,
że Aleksander Piekarski od dawna nie żyje. Górnikowskiej zajęło to trzy lata, podczas gdy lokatorzy mówią, że sami
zidentyfikowali go w trzy miesiące. Nie znam się na szukaniu danych w
archiwach, ale o ile dobrze rozumiem zawikłaną reprywatyzacyjną materię, gdyby od
początku było wiadomo, że Piekarski nie żyje, nie można by się starać o zwrot
tej kamienicy, ani też o odszkodowanie za sprzedane mieszkania. Nie można by również
ściągać czynszu z kont lokatorów. A zatem wydaje się, że gdyby na kuratora
została powołana osoba, która wyraziłaby wątpliwości co do zasadności
ustanawiania go w tym przypadku, na podstawie tych wątpliwości starała się
ograniczyć konsekwencje ponoszone przez lokatorów i jak najszybciej ustaliłaby
tożsamość Piekarskiego, to uniemożliwiłoby to – lub przynajmniej utrudniło –
uzyskanie korzyści majątkowych przez osoby roszczące sobie prawa do kamienicy
przy Joteyki 13. W ich interesie było zatem, by był to ktoś bezpieczny.
Nie wiem, czy
właśnie dlatego to Bogumiła Górnikowska została poproszona o
przyjęcie tej funkcji przez mecenasa Porwisza. Jednak fakt, iż jej ojciec był w
tamtym czasie ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym, jest tutaj bezsprzecznie
bardzo istotny, gdyż wysocy urzędnicy państwowi powinni szczególnie pilnować,
by nikt nie miał wątpliwości, czy nie wykorzystują urzędu dla własnej korzyści.
To dlatego na przykład nie powinni zatrudniać krewnych, nawet jeśli mają oni
odpowiednie kwalifikacje. Media powtarzają, że adwokatka zarobiła na tej
sprawie jedynie 150 zł. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę, że stawką było tutaj półtoramilionowe
odszkodowanie oraz potencjalne zyski z kamienicy, to powstaje podejrzenie, że
osoba, bez której nie dałoby się tego osiągnąć, miała swój udział w finansowych
profitach.
Nie wiem, czy
faktycznie tak było, chcę jednak zwrócić uwagę, że wbrew sugestiom Wyborczej, jakoby
Śpiewak koncentrował się na rodzinnych powiązaniach Bogumiły Górnikowskiej wyłącznie
w celu zbicia kapitału politycznego, stawką są tutaj podstawowe standardy
transparentności i uczciwości, jakie powinny obowiązywać urzędników w państwie
prawa. Niejasności związane ze sprawą Joteyki 13 rodzą bowiem podejrzenia, że grupy
zbijające majątki na warszawskiej reprywatyzacji mogły być powiązane z
najwyższymi władzami w Polsce.
I być może to właśnie
jest przyczyna tego, że kluczowe wątki zostały pominięte w medialnych
omówieniach sprawy Śpiewaka? Że istotne pytania pozostały niezadane, a zamiast
nich powtarzano w kółko zapewnienia o ewidentnej fałszywości jego zarzutów, wzmacniając
je ojcowskimi napomnieniami, jak to nieładnie kłamać, panie Janie!
Gdy czyta się
wypowiedzi osób, które uważają, że Jan Śpiewak został słusznie skazany, uderza
ich emocjonalny, niemerytoryczny ton. Powtarzającym się elementem są tam opowieści
o rozbuchanym ego i toksycznej osobowości aktywisty. Nie znam go osobiście i nie
wiem, czy i na ile są prawdziwe, ale nawet gdyby takie były, nie powinno to
przecież wpływać na ocenę jego słów i działań w tej konkretnej sprawie. Czy nie
jest przypadkiem tak, że ktoś wykorzystuje personalną niechęć osób, które
Śpiewak zraził do siebie, do podważania jego wiarygodności, a celem jest zamaskowanie różnych ciemnych interesów? Fakt, że aktywista szuka wsparcia
także u polityków PiS czy w prawicowych mediach, zniechęca do niego niektóre osoby
o lewicowych poglądach oraz te, które sprzeciwiają się ograniczaniu przez
partię rządzącą niezależności sądownictwa. Ale przecież to, czy Śpiewak „sprzedał
się PiS”, również ma się nijak do meritum jego zarzutów – oraz do zadziwiającej
kategoryczności zarówno wyroku sądu, jak i medialnych relacji w tej bardzo
niejednoznacznej sprawie.
Może jednak warto
porzucić osobiste urazy, zastanowić się nad pominiętymi wątkami
tej sprawy i zadać niewygodne pytania? A wśród nich to najważniejsze: kto na
tym skorzystał lub miał skorzystać?
Świetne!
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńŚwietny tekst. Dziękuję!
OdpowiedzUsuńMiło mi! :)
UsuńBardzo dobre podsumowanie całej sprawy ale także stanu mediów w Polsce
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńChyba najbardziej trafiona ocena sytuacji na Joteyki 13, jaką czytałem. Mam prawo tak ocenić, bo tam mieszkam. Jako "moherowy beret" nie mogę być posądzony o protekcję wobec Autorki, bo nie mam wpływów, a światopoglądowo chyba bardzo się z Nią różnię.Szkoda, że Pani nie wiedziała o tym, że w 2008r decyzją SKO zostało przekazane o 1/4 tej nieruchomości więcej, która to część należała do Skarbu Państwa, jako spadek po bezpotomnej żonie P. Piekarskiego.
OdpowiedzUsuńDziękuję, miło mi!
UsuńNa pewno w tej sprawie jest wiele wątków, o których nie wiem ani ja, ani opinia publiczna. Chciałam właśnie zwrócić uwagę na te luki a także na to, że media nie zadają narzucających się pytań.
Wszystko świetnie, tekst naprawdę w dechę, tylko dlaczego takich pytań nie zadają dziennikarze (przynajmniej ja nic o tym nie słyszę)? Czemu najlepsi reporterzy śledczy nie wywęszą od kogo Bogumiła dostała kuratelę, z kim się kontaktowali "spadkobiercy" w warszawskich czy radomskich sądach? Dlaczego człowiek czyta o tym na jakimś blogu (z całym szacunkiem i uznaniem) a nie na pierwszych stronach gazet/portali? Można tu bardzo przekornie przywołać, chyba nadal aktualne, słowa jednego mocno opalonego Mirka:"Polska to dziki kraj";) Dziękuję za ten tekst, mimo zaawansowanej apolityczności muszę przyznać że artykuł w GW rozpalił mnie do czerwoności.
OdpowiedzUsuńMiał rację Mazurek w 2012. "Dzennikarze opiniotwórczy zapisali się do partii politycznych." "Głupsi od dziennikarzy są tylko aktorzy." https://www.youtube.com/watch?v=ybitzD44ZH8
OdpowiedzUsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDziękuję i również pozdrawiam!
UsuńDziękuję. Dobrą robotę Pani wykonała.
OdpowiedzUsuń