Po akcji #MeToo nie
mamy już wątpliwości, że skala molestowania seksualnego jest ogromna. Wciąż
jednak pozostajemy z pytaniami, jak z tym problemem walczyć i dlaczego w ogóle
jest on tak powszechny? Jak to się dzieje, że molestują nie tylko przysłowiowi
zboczeńcy w ciemnych uliczkach, ale także normalni, kulturalni mężczyźni?
Molestowanie nie jest
wyłącznie kwestią indywidualnych patologii, lecz tego jak w naszej kulturze
zdefiniowane są relacje między płciami. Aby wydobyć na wierzch pewne niewyrażane
już wprost założenia tkwiące głęboko u jej źródeł, przyjrzyjmy się bliżej
niektórym fragmentom „Emila” Jana Jakuba Rousseau. W traktacie tym filozof,
uważany także za ojca współczesnej pedagogiki, przedstawia swoją wizję reformy
wychowania. Dzieci trzeba uczyć samodzielnego myślenia, a nie zmuszać, by
wkuwały utarte formułki. Wykształcenie musi odnosić się do praktyki: dziecko
musi wiedzieć, do czego przyda mu się zdobyta wiedza i umieć ją zastosować. Prawdziwą
rewolucją jak na tamte czasy było też odroczenie nauczania religii do wieku 15
lat, gdy dziecko będzie na tyle duże, aby mogło nie tylko w pełni zrozumieć
dogmaty wiary, ale też świadomie przyjąć którąś z religii.
Dziecko? Omawiając
tezy Rousseau często zapomina się, że dotyczą one jedynie wychowania chłopca.
Dopiero w ostatniej księdze filozof przedstawia swoje zalecenia co do
wychowania Zofii, które są całkowicie przeciwne do zasad edukacji Emila.
Dziewczynkę należy uczyć posłuszeństwa i stałego oglądania się na opinię
innych, a obowiązującą religię należy jej wszczepiać od najmłodszych lat.
Natomiast jeśli chodzi o umiejętności, w praktyce przydadzą jej się te, które pozwolą
skutecznie kokietować mężczyzn: szycie i ozdabianie sukien, muzyka i taniec,
malowanie i sztuka towarzyskiej konwersacji.
Skąd ta różnica? Na
pierwszych stronach rozdziału poświęconego wychowaniu Zofii, Rousseau
argumentuje, że kobiety z natury różnią się od mężczyzn. Dlaczego jednak ich
natura miałaby wykluczać samodzielne myślenie i zdobywanie wiedzy o świecie?
Wyjaśnienie znajdziemy w opisie relacji między płciami pełnym tak rażących
sprzeczności, że można zachodzić w głowę, jak to się stało, że nie dostrzegł
ich umysł mający przecież zasłużenie poczesne miejsce w historii filozofii. Tak
to jednak bywa, gdy w grę wchodzą niezwykle silne emocje.
Rousseau stwierdza bowiem,
że to kobiety mają władzę nad mężczyznami, chociaż zaledwie kilka stron dalej pisze:
"Zaspokojenie najelementarniejszych potrzeb życiowych kobiety, jej stanowisko
społeczne zależy od mężczyzny, jego dobrej woli, od tego, czy uzna ją za godną
troski i szacunku. Los więc kobiety zawisł całkowicie od naszego zdania, od
wagi, jaką przywiązujemy do jej czaru i cnót, od stopnia wartości, który jej
przyznamy." Mężczyźni zatem mają nad kobietami pełnię władzy, ale „oto
paradoks płci, że silny jest panem jedynie pozornie, naprawdę bowiem zależy od
słabszej połowy. I nie jest to bynajmniej wybryk próżnej galanterii ani żaden
wielkopański gest wspaniałomyślnego opiekuna, tylko niezmienne prawo natury,
która dawszy kobiecie wielką łatwość wywoływania żądz, poskąpiła mężczyźnie
środków ich zaspokajania. Tym samym uzależniła nas natura od łaski kobiety i
zmusiła nolens volens do ubiegania
się o jej względy.”
A zatem panowie tego
świata, od których „całkowicie zawisł los kobiet”, są jednak od nich w czymś
zależni! Ta zależność boli tym bardziej właśnie dlatego, że stanowi wyłom w ich
praktycznie nieograniczonej władzy. Jeśli ta, która pod wszelkimi innymi
względami zależy od mężczyzny, może mu jednak czegoś odmówić, może sprawić, że
będzie cierpiał męki niezaspokojonego pożądania, rodzi to w nim poczucie
zniewolenia i prowadzi do konkluzji, że to kobiety dzierżą pełnię władzy.
Konkluzji sprzecznej z faktami, których autor jest zresztą jak najbardziej świadom.
Dlatego dalsza część
tekstu służy jako remedium na tę skandaliczną sytuację, że panowie świata są
jednak od kogoś zależni. „Całe wychowanie kobiet powinno mieć na
względzie mężczyznę i jego potrzeby” – to zdanie najzwięźlej podsumowuje zamysł
Rousseau, w którym odwołania do natury przeplatają się z przepisami, jak tę
„naturę” od dziecka kształtować. „Każda kobieta pragnie – i powinna zresztą
pragnąć – podobać się mężczyźnie”. Powinna, bo taka jest jej „natura”, dlatego
uczmy ją od małego, by traktowała sama siebie jak lalkę.
O naturze kobiet dowiadujemy się jednak także bardziej
zaskakujących rzeczy. Otóż Rousseau twierdzi, że żądze kobiet są „nieukojone” i
gdyby Bóg nie zaszczepił im naturalnego wstydu, zamęczyłyby na śmierć mężczyzn,
którzy nie potrafiliby im odmówić. Zatem kobieta zawsze tak naprawdę chce, a
jeśli odmawia, to tylko z kokieterii. Gwałty po prostu nie istnieją, tym
bardziej, że natura „najsłabszą nawet kobietę zaopatrzyła w siłę pozwalającą
jej w dowolnej chwili na okazanie skutecznego oporu.” Sama chciała. Po
pierwsze, dlatego, że one zawsze chcą, a po drugie dlatego, że się skutecznie
nie obroniła, chociaż mogła. Jeśli dodamy do tej skądinąd dobrze nam znanej
ideologii wmawianie dziewczynkom od najmłodszych lat, że celem ich życia jest
podobanie się mężczyznom i zaspokajanie ich potrzeb, to szanse, że kobieta
będzie w stanie odmówić mężczyźnie, stają się bliskie zeru.
Przypomnijmy, że te
oburzające tezy wyszły spod pióra jednego z najbardziej światłych ludzi swojej
epoki, który protestował przeciwko nierównościom między ludźmi – to znaczy mężczyznami
oczywiście. Tak jaskrawo wyrażone usprawiedliwienie dla gwałtów ma wszakże swoje
zalety. Dzisiaj nikt nie ośmieliłby się tego ująć w ten sposób. Czy jednak
nasze podejście do relacji między płciami naprawdę tak bardzo się różni od
forsowanej przez Rousseau „natury”?
Biorąc pod uwagę, jak
często – i ciągle bezskutecznie – trzeba powtarzać, że „nie” znaczy „nie”,
wygląda na to, że sama idea, że kobieta mogłaby czegoś mężczyźnie odmówić,
wciąż jest dla wielu nie do zaakceptowania. Sposoby usprawiedliwiania gwałtów i
molestowania również niespecjalnie się zmieniły. Prowokowała,
była w złym miejscu o złej porze i w złym towarzystwie. I czy aby na pewno
broniła się wystarczająco mocno, czy może była to tylko kokieteryjna gra? Owszem,
teza o nieukojonych żądzach kobiet, które chcą seksu o każdej porze dnia i
nocy, brzmi dla naszych uszu groteskowo, ale wciąż uznaje się, że cokolwiek jej
zrobiono – sama tego chciała.
Poza tym jeśli ładnie
się ubrała, to chyba zrobiła to w celu zwabienia jakiegoś amanta? Wciąż,
zgodnie z maksymą Rousseau, zakładamy, że wszelkie działania kobiet mają na
celu przypodobanie się mężczyznom. Jeszcze nie tak dawno przecież zdarzali się
wykładowcy, którzy bez skrępowania stwierdzali publicznie, że dziewczyny idą na
studia wyłącznie w celu znalezienia męża. Obecnie również w mniej lub bardziej
zawoalowany sposób przestrzega się je, że jeśli będą zbyt niezależne, wygadane
i silne, jeśli będą zbyt dużo zarabiać – nie znajdą chłopaka! A to oczywiście
jest celem życiowym każdej kobiety, bez osiągnięcia którego nigdy nie będzie spełniona
i szczęśliwa.
Dlatego też dbanie o
urodę uznawane jest wciąż za podstawowe zadanie kobiety. Jeśli tego nie robi,
spotyka się z pogardą, jest uważana za nienormalną – i po prostu wybrakowaną. Mężczyźnie
wystarczy stosowanie elementarnych zasad higieny, ale wygląd i strój kobiet
jest stale publicznie oceniany. I tak polityczki, naukowczynie, artystki czy
dziennikarki są sprowadzane do ładnych (lub nie) obiektów, a ich kompetencje,
które mogłyby podważyć „naturalną” wyższość mężczyzn i ich dobre samopoczucie,
zostają w ten sposób bezpiecznie wymazane z pola widzenia.
Założenie, że „naturą”
kobiety jest zabieganie o względy mężczyzn i zaspokajanie ich potrzeb, jest
także źródłem stereotypu brzydkiej feministki. Oczywiście jest to jeszcze jeden
przypadek upupiającego oceniania kobiet przez pryzmat ich urody, ale gdyby
spróbować spojrzeć na tę kwestię obiektywnie (o ile jest to w ogóle możliwe w
kwestiach estetyki), wśród feministek, podobnie jak w całym społeczeństwie,
zdarzają się zarówno kobiety ładne, jak i brzydkie, a najwięcej jest
przeciętnych. Niesławna wypowiedź Romana Sklepowicza była ewidentnym kłamstwem,
bo w Czarnym Proteście brało udział wiele kobiet, których ewentualne awanse
przyjąłby z radością, chociażby dlatego że są od niego znacznie młodsze.
Gdyby tylko miał na to
szanse. Właśnie. W przypadku „normalnych kobiet” Sklepowicze tego świata nie
muszą zadawać sobie tego pytania. Nie przychodzi im ono nawet do głowy, ponieważ
„normalna kobieta” wie, że na zaloty takiego pana należy odpowiedzieć
uśmiechem, a jeśli będą bardzo uporczywe – wymknąć się z jego łapsk w
dyskretnie przepraszający sposób, który nie naruszy jego poczucia, że tak
naprawdę każda kobieta jest dla niego, jeśli tylko w swej łaskawości pozytywnie
oceni jej wdzięki. Natomiast feministki to kobiety, które krzyczą, że ich ciała
należą do nich i że mają też mózgi. One mogłyby odmówić i to wcale nie
troszcząc się przy tym o dobre samopoczucie lowelasa, którego umizgi przecież powinny być dla nich komplementem!
Dlatego prewencyjnie należy uznać, że to on sam ich nie chce. Kobieta, która
może odmówić, której sensem istnienia nie jest zdobywanie względów mężczyzn, z
definicji nie może być ładna. Bo ładną czyni ją jedynie ich uznanie, które ona
ostentacyjnie lekceważy.
I w tym momencie
dochodzimy do wątku romantycznej gry, która rzekomo ma być uniemożliwiana przez
zbytnie poszerzenie definicji molestowania. W dyskusji wywołanej akcją #MeToo
pojawiają się urażone pytania, czy w takim razie będzie wolno w ogóle podrywać
kobiety, skoro komplement albo propozycja spotkania mogą zostać uznane za
molestowanie? Czy przed każdym pocałunkiem trzeba będzie uzyskać zgodę na
piśmie? Przedstawione powyżej rozważania pomogą nam sformułować krótki poradnik
dla mężczyzn, którzy chcą podrywać nie narażając się na zarzut molestowania.
Po pierwsze, należy w
pełni zaakceptować to, że kobieta ma prawo odmówić. Zawsze i wszędzie, każdemu.
Nieważne, czy jesteś jej mężem, długoletnim partnerem, czy umówiła się z tobą
na randkę i w jakim momencie gry wstępnej obecnie jesteście. W molestowaniu nie
chodzi też o to, że robią to nieatrakcyjni starsi panowie. Kobieta może ci
odmówić, także jeśli jesteś piękny jak Apollo. Albo bogaty i sławny – nie, w
przeciwieństwie do tego, co mówił Donald Trump, to także nie daje prawa do
łapania za części intymne. Mężczyźni zawsze starali się w ten czy inny sposób
zapewnić sobie pozycję, która da im poczucie, że „mogą mieć każdą”. Życie ze
świadomością, że to nigdy nie będzie możliwe, że zawsze może cię spotkać
odmowa, nie jest przyjemne. Zwłaszcza jeśli się jest wychowanym w poczuciu, że,
jak to ujęła Simone de Beauvoir, ten świat zawsze należał do mężczyzn. Dlatego
chociaż wydaje się to tak oczywiste, pełna akceptacja kobiecego „nie” jest sporym
wyzwaniem.
Ale to nie wszystko.
Po drugie, zanim wykonasz jakąkolwiek czynność o charakterze erotycznym, zanim
choćby powiesz komplement, musisz zadać sobie pytanie, czy ta oto kobieta w tej
sytuacji miałaby ochotę na coś takiego w twoim wykonaniu. Jak wspominałam, jest
to pytanie, którego nigdy nie zadają sobie panowie w typie Romana Sklepowicza,
bo gdyby choć przez chwilę się nad tym zastanowili, musieliby uznać, że
odpowiedź jest oczywiście negatywna. To też nie jest łatwe zadanie, bo wymaga
wyjścia poza leżące głęboko u źródeł naszej kultury przekonanie, że sensem
życia kobiety jest zadowalanie mężczyzn. To ich punkt widzenia jest przyjmowany
zawsze jako domyślny i to kobiety mają się empatycznie wczuwać w ich potrzeby,
dlatego nie jest łatwo odwrócić perspektywę i zapytać samego siebie: czego ona
by teraz chciała, a czego zupełnie nie?
Ale oczywiście nawet
jeśli zastanowisz się nad tym całkowicie szczerze, nie eliminuje to ryzyka
błędnej odpowiedzi. Dlatego po trzecie, musisz być wyczulony na wszelkiego
rodzaju negatywne sygnały i jeśli je zauważysz, natychmiast przestać robić to,
co robisz. Jeśli sygnały są mocno negatywne, jeśli na przykład jest to okrzyk
protestu albo gwałtowny ruch, powinieneś także przeprosić. Nie, to nie ona ma
ciebie przepraszać, nawet jeśli poczułeś się bardzo urażony jej reakcją. Bo
właśnie naruszyłeś jej granice, jej poczucie cielesnej integralności, a to
znacznie poważniejsza sprawa niż twoje nadwyrężone poczucie własnej
atrakcyjności.
Można by jednak
zapytać, czy taka ciągła samokontrola nie zburzy rozkoszy erotycznych uniesień?
Cóż, zależy jak je rozumieć. Jeśli mają one polegać wyłącznie na zaspokajaniu potrzeb
jednej strony, to odmowa z pewnością niszczy gładkie odgrywanie scenariusza wymyślonej
uprzednio fantazji. Jeśli jednak chcemy wyjść poza perspektywę, w której
kobieta zawsze „powinna mieć na względzie mężczyznę i jego potrzeby”, jeśli ma
ona być aktywną partnerką, a nie tylko bierną odtwórczynią napisanej dla niej
roli, to musi mieć prawo do odmowy. A jeśli erotyka ma być grą między dwiema
równymi osobami, opartą przynajmniej na szacunku, jeśli nie na miłości, to
wsłuchiwanie się w potrzeby drugiej strony, odbieranie werbalnych i
niewerbalnych sygnałów musi być jej integralną częścią. I może jak już uda się
przejść do niebezpiecznego świata zawsze możliwej odmowy, taka erotyka okaże
się znacznie bardziej ekscytująca?
Zatem: zaakceptować
„nie”, patrzeć z perspektywy drugiej strony i stale być wyczulonym na ewentualne
pomyłki. Czy to wystarczy? W większości przypadków molestowania te trzy warunki
nie są spełnione. Molestujący przyjmują postawę „mnie żadna nie odmówi”, ani
przez chwilę nie zastanawiają się, czego ona chce lub nie chce i lekceważą
niewerbalne negatywne sygnały lub nawet całkiem głośne protesty. Jest jednak
jeszcze jeden czynnik, który trzeba tutaj uwzględnić: władza.
Niedługo po tym, jak
hasztag #MeToo rozlał się po mediach społecznościowych, internetowa telewizja
ATTN: wyprodukowała filmik, w którym Jane Fonda i Lily Tomlin odgrywają
scenki pokazujące, jak na molestowanie reagowałyby kelnerki, gdyby ich
utrzymanie nie zależało od napiwków. No właśnie. Gdyby. Fajnie jest obejrzeć
dwie charakterne kobiety pokazujące natrętom, gdzie ich miejsce. My też byśmy
tak robiły przecież, gdyby nie ryzyko, że będzie nas to słono kosztować.
Gdybyśmy nie były finansowo, zawodowo czy emocjonalnie zależne od drani, którzy
bez skrupułów tę zależność wykorzystują.
W dyskusjach dotyczących molestowania pojawiają się głosy
zdziwionego oburzenia, czemu nie protestowała. Albo sugestie, że jeśli aktorki
zgadzały się na awanse Weinsteina, to tak naprawdę są dziwkami robiącymi
karierę przez łóżko. Ciekawe, ilu z tych osądzających umiałoby sprzeciwić się
własnemu szefowi albo ważnemu znajomemu, który różne ścieżki może otworzyć –
albo i pozamykać? Dlaczego nikt nie oskarża o tchórzostwo mężczyzn, którzy o
sprawie wiedzieli, ale woleli skwapliwie zbierać laury umożliwiane przez
współpracę ze znanym producentem zamiast zaryzykować to, że już nigdy nie będą
mieli możliwości zrealizowania swojej wizji artystycznej?
Przeciwstawienie się osobie posiadającej nad nami władzę
wymaga ogromnej odwagi – zwłaszcza jeśli wiemy, że stoi za nią grupa
konformistów, którzy natychmiast rzucą się na buntowniczkę, by podlizać się ważnej
personie. Dlatego dla tych, którzy autentycznie nie chcą molestować, konieczne
jest dodanie kolejnego punktu: jeśli osoba, którą podrywasz, jest od ciebie
jakkolwiek zależna, weź pod uwagę, że może nie mieć odwagi ci odmówić. Najlepiej
w ogóle unikać tego typu relacji, ale jeśli jest to niemożliwe, bo właśnie
zakochałeś się w swojej podwładnej, zrób wszystko, żeby wiedziała, że jeśli ci
odmówi, nie spotkają ją za to żadne konsekwencje zawodowe.
A co z tymi, którzy jak Weinstein bezpardonowo wykorzystują
przewagę płynącą z posiadanej władzy? Kluczowe jest tutaj zachowanie innych
osób, ich poczucie odpowiedzialności za to, co dzieje się wokół nich i odwaga,
by zareagować. Ale problem molestowania może zostać w pełni zlikwidowany tylko,
jeśli kobiety po prostu nie będą zależne od mężczyzn. Społeczeństwo, w którym zniesione
zostaną wszelkie relacje władzy, jest utopią, ale możemy starać się do niej jak
najbardziej zbliżać. Jeśli kobiety nie będą dyskryminowane na rynku pracy, to nie
będą musiały znosić seksualnych nadużyć szefów, będzie im też łatwiej odejść od
przemocowych mężów. Jeśli zdanie mężczyzny nie będzie ważyło więcej niż opinia
kobiety, prędzej znajdzie ona odwagę, by zaprotestować przeciwko molestowaniu.
Jeśli dziewczynki będą uczone, że są wartościowe bez względu na to, czy jakiś
mężczyzna uzna je za ładne, nie będą akceptowały naruszania swoich granic, byle
tylko mieć chłopaka. Jeśli w końcu chłopcy od małego będą wiedzieli, że kobiety
wcale nie istnieją po to, by zaspokajać ich potrzeby, będą umieli zaakceptować
ich odmowę.
Można by jednak zauważyć, że przecież nie tylko mężczyźni
molestują i nie tylko kobiety są molestowane, a zatem przyczyną molestowania
nie może być samo patriarchalne przekonanie, że kobieta nie ma prawa odmówić
mężczyźnie. I tak, i nie – ale o tym w następnym odcinku.