„Zmieniła się mentalność
policjantów, którzy musieli zmienić myślenie, musieli zaakceptować fakt, że
gwałt jest to przestępstwo. Ciekawe jest to, że do mnie nigdy nie zgłosiła się
kobieta, która chciała wrobić męża. Nigdy. Wszyscy się dziwią, jak to jest. Ja
chyba mam takie otwarte podejście do kobiet. One się mnie nie boją i nie
wstydzą.”
„Jeżeli policjant pochodził z
domu, gdzie wszyscy się szanowali i była miłość, to inaczej podchodził do
ofiary przemocy i był wrażliwy. Potrafił tę przemoc wyczuć.”
Policjanci cytowani w Raporcie o przemocy seksualnej „Przełamać tabu”
Często twierdzi się,
że skuteczne ściganie przemocy seksualnej jest niemożliwe ze względu na jej specyfikę.
Ślady biologiczne mogą wprawdzie być dowodem, że do stosunku doszło, jednak o
ile nie towarzyszą im wyraźne znamiona przemocy, a sprawca był znany ofierze – jak
jest w przeważającej większości przypadków – to mamy do czynienia z sytuacją
„słowo przeciwko słowu” i nie da się ponad wszelką wątpliwość wykazać, że kontakt
seksualny był wymuszony. A skoro podstawą demokratycznych systemów prawnych
jest domniemanie niewinności, które głosi, że wszelkie wątpliwości muszą być
rozstrzygane na korzyść oskarżonego, to przykro nam – przemoc seksualna była,
jest i pozostanie nieusuwalnym elementem kobiecego losu. Nic z tym się nie da
zrobić bez podważenia fundamentalnych podstaw prawa, co doprowadziłoby ogólnie
rzecz biorąc do upadku cywilizacji.
Jak postaram się
pokazać, sprawa rzeczywiście sięga głęboko do fundamentów, lecz są to podstawy
patriarchatu w jego nowoczesnej, liberalnej postaci, a nie prawa jako takiego.
Zanim jednak przejdziemy do tych kwestii, zwróćmy uwagę na pewne środki,
całkowicie zgodne z istniejącymi obecnie standardami, które mogłyby być
kluczowymi elementami materiału dowodowego, lecz dziwnym trafem nikomu nie
przychodzi do głowy, żeby je zastosować.
Jak wiadomo, znaczną
część procesów o przestępstwa seksualne stanowi ustalanie wiarygodności osoby
pokrzywdzonej. A ponieważ ich cel – sprawiedliwość – jest najwyższej rangi,
dociekliwość adwokatów jest nieubłagana. Kilka tygodni temu Wysokie Obcasy
opublikowały wywiad z Aleksandrą z Elbląga pokazujący, jakie konsekwencje musi ponieść kobieta,
jeśli zdecyduje się zgłosić organom ścigania, że została zgwałcona. Warto
przytoczyć dłuższe fragmenty:
Zeznawałam przed ustawioną na wprost kamerą,
pytania zadawano mi z dwóch stron. Bardzo obrońców interesowało, jakiego
gwałciciel miał penisa. Czy miał dużego. Myślisz, że to się pamięta?
Powiedziałam, że był tak duży, że jak mi go wepchnął do gardła, to się zaczęłam
dusić. Zatkało ich. Pytali też o owłosienie, czy miał tam dużo włosów. Albo
dlaczego kilka lat przed gwałtem napisałam w sieci coś o depresji – a ja nawet
tego nie pamiętałam. Albo czy miałam rozbierane zdjęcia, czy akty zrobił mi
mąż, a może ktoś inny. Cały czas pytano też, czy piłam, co, ile i w jakim celu.
Dalej – w co byłam ubrana, jakiego koloru
miałam majtki i dlaczego akurat takiego, czy moja spódnica była krótka, czy
może aby nie za krótka? Jakie miałam kolczyki, dlaczego je włożyłam. Pojawiło
się nawet pytanie, czy miałam we włosach pawie pióro. Wtedy już się wściekłam,
to była wsuwka z malutkim piórkiem. Na drugi dzień wzięłam tę cholerną spinkę
ze sobą, żeby im pokazać to „pawie pióro”. Gdy ją wyjęłam, adwokatka
odparowała: „Ale się przygotowała!”. Albo pytanie: „Z kim pani sypia?”. Mój
mecenas chciał zareagować, ale zdążyłam odpowiedzieć: „Z mężem, a z kim mam
sypiać?”. Wtedy się tłumaczyłam, potem dotarło do mnie, że mogłabym spać z
połową Elbląga i nie powinno to mieć żadnego znaczenia. Oskarżonych oczywiście
nikt nie pytał, z kim śpią albo czy są wierni żonom.
Oskarżeni mogą też zmieniać zeznania, ja nie.
Raz powiedziałam, że gwałciciel miał granatowe spodnie, raz – że niebieskie, i
już można mi było zarzucić niewiarygodność. Kiedy coś pominęłam, a później mi
się to przypomniało, mieli argument, że kłamię. A oni przecież najpierw się
przyznali, po czym stwierdzili, że jednak nie są winni, i to jest w porządku?
To, w jaki sposób to zrobili, też było upokarzające: stwierdzili, że nie
tknęliby mnie kijem od szczotki, bo jestem brzydka.
Nietrudno się
domyślić, że takie traktowanie ofiar przemocy seksualnej sprawia, że zgłoszenie
przestępstwa staje się „proszeniem się” o dodatkową traumę, co radykalnie
zwiększa bezkarność sprawców. Aleksandra wyraźnie stwierdza, że najgorszym
dniem w jej życiu wcale nie był ten, gdy została zgwałcona: „gorsze niż
zgwałcenie było pójście na policję.” Wygląda zatem na to, że nasz system prawny
nie tyle nie daje rady skutecznie ścigać przestępstw seksualnych, lecz –
przynajmniej w niektórych swoich aspektach – aktywnie temu przeciwdziała!
Co by było, gdyby
oskarżeni byli brani w krzyżowy ogień pytań z podobną nieustępliwością? W
książce Missoula Jon Krakauer
przedstawia bardzo skuteczny sposób wykrywania gwałcicieli zastosowany przez
psychologa Davida Lisaka. Przeprowadził on badania na losowej próbce 1882
studentów Uniwersytetu Massachusetts w Bostonie zadając im pytania w rodzaju: „Czy
kiedykolwiek odbyłeś stosunek seksualny z kimś, nawet jeśli tego nie chciał,
ponieważ był pod wpływem alkoholu lub narkotyków i nie mógł oprzeć się twoim
działaniom (np. zdejmowaniu ubrania)?” lub: „Czy kiedykolwiek uprawiałeś seks
oralny z osobą dorosłą, która tego nie chciała, a zgodziła się, ponieważ użyłeś
lub zagroziłeś użyciem siły fizycznej (wykręcając jej ręce, kładąc na siłę lub
coś podobnego)?” Chociaż konkretne czynności zostały w badaniu szczegółowo
opisane, w żadnym miejscu nie zostały one nazwane gwałtem czy przemocą. Badani
studenci nie uważali się oczywiście za gwałcicieli, którzy w kominiarce, z
nożem w ręku zaciągają kobiety w krzaki, dlatego, jak mówi Lisak: „z prawdziwą
przyjemnością opowiadali o swoich dokonaniach seksualnych.” W ten sposób udało
się ustalić, że z badanych studentów stu dwudziestu (6,4%) to niewykryci
gwałciciele, z czego siedemdziesięciu sześciu to recydywiści odpowiedzialni w
sumie za co najmniej czterysta trzydzieści dziewięć gwałtów.
Czy nie jest zatem
zadziwiające, że śledczy dociekliwie dopytujący się pokrzywdzonych o rozmiar
penisa sprawcy, nie starają się dowiedzieć, czy oskarżony uważa, że gwałcenie
kobiet jest w porządku? Oczywiście w sądzie nie można by liczyć na równą
szczerość, co w anonimowym badaniu, jednak psychologowie z pewnością znaleźliby
sposób, by dowiedzieć się, jakie postawy w stosunku do przemocy seksualnej mają
oskarżeni. Skoro istnieją testy badające poziom uprzedzeń danej osoby,
skonstruowanie testu akceptacji dla przemocy seksualnej na pewno jest możliwe. Oczywiście
sam fakt, że kogoś podnieca naruszanie granic drugiej osoby, nie dowodzi
jeszcze, że te upodobania zostały wprowadzone w czyn. Jednak w sytuacji, gdy dany
mężczyzna został oskarżony o przemoc, wysoki wynik w takim teście znacznie by
takie zarzuty uprawdopodabniał. Czyż nie zgodzilibyśmy się, że powinno to mieć zdecydowanie
większą wagę w postępowaniu karnym niż strój ofiary, albo fakt, że źle pamięta
rozmiar penisa sprawcy? Jak mówi David Lisak: „Celem śledztwa nie powinno być
jedynie ustalenie okoliczności danego gwałtu […] Celem powinno być poszukiwanie
odpowiedzi na pytania: Kim jest podejrzany? Kto może nam powiedzieć, kim on
jest naprawdę? Kim są inne kobiety, które mógł zgwałcić? W takich przypadkach
śledczy muszą otrzymywać zezwolenie na przeglądanie poczty internetowej i
profilów znajomych podejrzanego na Facebooku. Trzeba im pozwolić naprawdę
głęboko pogrzebać w temacie.”
Uczestnikom badania Lisaka
zagwarantowano anonimowość, dlatego jego wyniki nie zostały wykorzystane w
postępowaniu sądowym. Można jednak mieć wątpliwości, czy w przypadku tak poważnego
przestępstwa jak gwałt zasada poufności badań powinna zostać zachowana. Przecież
skoro większość z wykrytych przez niego gwałcicieli dopuszczała się przestępstw
wielokrotnie, najprawdopodobniej kontynuowali swój proceder i krzywdzili
kolejne kobiety. Polskie prawo stanowi, że tajemnica psychiatryczna zostaje
uchylona, jeśli jej zachowanie „może stanowić niebezpieczeństwo dla życia i
zdrowia pacjenta lub innych osób”,
natomiast w Kodeksie Etycznym Psychologa Polskiego Towarzystwa Psychologicznego czytamy: „Tajemnica zawodowa
może zostać uchylona, jeśli istnieje poważne zagrożenie życia lub zdrowia osób,
lub gdy tak stanowią przepisy prawa powszechnego.”
Gdyby zatem państwo
chciało poważnie podejść do kwestii przemocy seksualnej i zaradzić trudnościom
dowodowym sprawiającym, że większość sprawców ma możliwość wielokrotnego
powtarzania swoich czynów, czyż nie przeprowadziłoby na szeroką skalę badań
analogicznych do opisanych wyżej i nie skazało sprawców? Natomiast nad tymi, co
do których istnieje znaczne prawdopodobieństwo, że przestępstwa dokonają, jeśli
tylko nadarzy im się okazja, wprowadziło specjalny dozór ułatwiający ich
ściganie? Czyż państwo, które autentycznie chciałoby chronić swoje obywatelki
przed ogromną traumą, jaką powoduje przemoc seksualna, nie wykorzystałoby w tym
celu wszelkich dostępnych środków?
W tym momencie
niektórzy mogą zacząć odczuwać silny niepokój. Przecież „mężczyzna zawsze troszeczkę
gwałci” i „kto nigdy nie wykorzystał nietrzeźwej, niech rzuci pierwszy kamień!”
Innymi słowy: czy dociekliwi psychologowie nie wykryliby tego rodzaju postaw u
znacznej części mężczyzn? Jak pisze Naomi Wolf w Micie urody: „W 1986 roku Neil Malamuth, naukowiec z Uniwersytetu
Kalifornijskiego w Los Angeles, doniósł, iż trzydzieści procent studentów
przyznało, że dopuściliby się gwałtu, gdyby byli pewni, że ujdzie im to na
sucho. Gdy w ankiecie zmieniono słowo ‘gwałt’ na formułkę ‘zmusić kobietę do
seksu’, pięćdziesiąt osiem procent mężczyzn odpowiedziało, że zrobiliby to.”
Natomiast w innej przytaczanej przez nią ankiecie, w której brało udział stu
czternastu studentów, znaczna ich część zgodziła się ze stwierdzeniami takimi
jak: „Lubię dominować nad kobietą” (91,3 procent), „Ekscytuje mnie część seksu,
która polega na podboju” (86,1 procent), „Niektóre kobiety wyglądają tak, jakby
same prosiły się o gwałt” (83,5 procent), „Podnieca mnie, gdy kobieta walczy ze
mną w czasie seksu” (63,5 procent), „To byłoby podniecające – użyć siły, by
podporządkować sobie kobietę” (61,7 procent).
To badania
amerykańskie z lat 80., jednak obstawiałabym, że współczesne odpowiedzi w
Polsce niespecjalnie by się różniły. Nikt takich pytań jednak nie zadaje. Wyobraźmy
sobie, że żyjemy w państwie, w którym jedna trzecia ludzi nie miałaby oporów
przed zabiciem człowieka, jeśli byliby przekonani, że ujdzie im to na sucho, a
połowa czerpałaby z czyjegoś bólu ogromną przyjemność. Jak by się tam Państwo czuli
na ulicy? Tak, tak właśnie czują się kobiety w kulturze gwałtu.
Według badań Fundacji STER 22% kobiet zostało
zgwałconych, 23% doświadczyło próby gwałtu, 38% zostało zmuszonych do wykonania
innej czynności seksualnej, a molestowanych było aż 88%. Wyobraźcie sobie pięć
znanych wam kobiet. Statystycznie jedna z nich została zgwałcona, jedną
usiłowano zgwałcić, dwie zostały zmuszone do innej czynności seksualnej, a
cztery były molestowane. Tak, prawdopodobnie o tym nie wiecie, ponieważ połowa
kobiet nie mówi o swoich doświadczeniach absolutnie nikomu. To, że ponad 90% z
nich nie zgłasza sprawy na policję, nie powinno nas dziwić, jeśli przypomnimy
sobie sprawę Aleksandry z Elbląga. Jednak skrzywdzone kobiety bardzo często
wstydzą się o tym powiedzieć komukolwiek. Boją się, że spotka je zemsta ze
strony sprawcy, ale także tego, że będą obwiniane, że ich doświadczenie zostanie
zanegowane. Ich lęk jest jak najbardziej uzasadniony: w jednej czwartej
przypadków reakcją bliskich na informację o przemocy seksualnej jest właśnie
brak zainteresowania, bagatelizowanie sprawy albo też obwinianie pokrzywdzonej.
Jak piszą autorki
raportu: „przemoc seksualna jest czymś wszechobecnym w życiu kobiet, jest
zjawiskiem, z którym mają do czynienia w takiej lub innej formie wielokrotnie w
ciągu życia”. A przyczyną nie są wyłącznie gwałciciele, lecz cały społeczny
system, w którym zniechęca się ofiary do zgłaszania przestępstw stosując wobec
nich traumatyzujące metody przesłuchań i społecznie je piętnując, zaś
gwałcicieli ściga tak, żeby ich nie złapać. Badaczki z Fundacji STER ustaliły,
że średnio w Polsce umarza się 67% spraw o gwałty, przy czym w niektórych
prokuraturach odsetek ten wynosi okrągłe 100%. Głównymi przyczynami umorzeń są:
brak dostatecznych dowodów umożliwiających wykazanie, że doszło do przestępstwa
(67%), uznanie, że do czynu wprawdzie doszło, lecz nie wyczerpuje on znamion
przestępstwa (18%), oraz niewykrycie sprawcy (12%). Kwestię tego, jak można – a
zatem należy! – uzupełnić paletę dostępnych dowodów, poruszyłam wyżej, zastanówmy
się teraz nad kwestią „znamion”, czyli tego, kiedy kontakt seksualny jest
gwałtem.
W Kodeksie karnym
przestępstwo zgwałcenia zostało zdefiniowane jako doprowadzenie innej osoby do
obcowania płciowego „przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem”. Chociaż przemoc
nie jest warunkiem koniecznym, by daną sytuację zaklasyfikować jako gwałt, w
orzecznictwie przyjmuje się, że niezgoda na seks musi zostać wyrażona w sposób
zrozumiały dla sprawcy, a jej wyróżnikiem powinien być opór: „ciągły,
nieprzerwany, rzeczywisty i niesymulowany.” Jednak zgodnie z przepisami Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i
zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej wystarczającą
przesłanką do tego, by czyn został uznany za gwałt, powinien być po prostu brak
wyraźnej zgody na kontakt seksualny, a nie aktywna niezgoda, której okazanie
może być w pewnych sytuacjach trudne lub nawet niemożliwe. Innymi słowy, prawo
nie powinno zakładać, że kobieta nie ma nic przeciwko uprawianiu seksu, o ile
bardzo nie walczy. Czyż domniemanie kobiecej zgody na seks nie jest
zadziwiającym założeniem?
Obecnie wiele
sytuacji, w których nie ma wątpliwości, że dana osoba miała ograniczoną
możliwość podjęcia autonomicznej i świadomej decyzji, interpretowanych jest na
niekorzyść pokrzywdzonej, zamiast świadczyć o tym, że do gwałtu prawdopodobnie
doszło. Jeśli kobieta jest pijana lub pod wpływem środków odurzających, uznaje
się często, że sama jest sobie winna, a przecież powinno to wskazywać, że prawdopodobnie
padła ofiarą przestępstwa. Słyszałam też o przypadku, w którym emocjonalne
problemy kobiety zostały wykorzystane do podważenia jej wiarygodności, chociaż
przecież skłonność do uzależniania się od bliskich relacji oraz idąca za tym trudność,
by asertywnie stawiać granice, powinny świadczyć raczej o tym, że brak
protestów nie oznaczał wcale zgody.
Przyjęcie tych dwóch modyfikacji
– dokładnego zbadania, co sprawca sądzi o przemocy seksualnej, oraz poważnego
potraktowania warunku świadomej zgody – prawdopodobnie wiele by zmieniło w
głośnej sprawie Jakuba Dymka, opisanej w artykule „Papierowi feminiści”. Z
przyczyn prawnych jego pełna wersja nie jest już dostępna na stronie
Codziennika Feministycznego, można ją jednak odnaleźć w archiwum internetu.
W artykule tym Dymek został oskarżony o gwałt przez swoją byłą partnerkę,
Dominikę Dymińską, sprawą z urzędu zajęła się prokuratura, a następnie ją umorzyła.
Nie wiem, jak
wyglądało to postępowanie, wydaje się jednak, że gdyby prokuratura wnikliwie
przyjrzała się stosunkowi publicysty do kobiet, nie doszłoby do umorzenia – żeby
postawić akt oskarżenia wystarczy jedynie uprawdopodobnić, że doszło do
przestępstwa. A przecież na podstawie tego, jak opisują Dymka autorki tekstu, można
stwierdzić, że istnieje znaczne prawdopodobieństwo, że w sytuacji bez świadków,
mając poczucie, że nic nie będzie mogło mu zostać udowodnione, nie posłuchałby
kobiecego „nie”. W artykule czytamy, że publicysta „jest znany z licznych
przypadków napastowania seksualnego, przekraczania granic, obłapiania,
chamskich, słownych zaczepek. […] Zdarzało mu się macać ukradkiem kobiety, gdy
jego partnerka na chwilę odwracała spojrzenie. Przy stole, w towarzystwie
znajomych, pokazywać środkowy palec niedługo po tym, jak jedna z nas odmówiła
mu seksu.” Takie są świadectwa kilku kobiet, a ponieważ wiele z opisanych
sytuacji molestowania miało miejsce w towarzystwie, z pewnością istnieje więcej
osób, które można by o to zapytać. Mam poważne wątpliwości, czy prokuratura
postawiła sobie zalecane przez Davida Lisaka pytania: „Kim jest podejrzany? Kto
może nam powiedzieć, kim on jest naprawdę? Kim są inne kobiety, które mógł
zgwałcić?”
Zresztą chyba jakaś
szczególna dociekliwość nie byłyby tu niezbędna, skoro, jak celnie wypunktowuje
ASZDziennik,
nawet w opublikowanym niedawno w Polityce wywiadzie,
który był dla publicysty wspaniałą okazją, by opowiedzieć o swojej krzywdzie, on
sam przyznał nie wprost, że jego stosunek do kobiet pozostawiał wiele do
życzenia. Mówiąc: „Chodziłem na imprezy, spotykałem się z kobietami,
zachowywałem się tak, jak zachowuje się 25-latek”, Dymek pokazuje, że także
teraz uważa, że przekraczanie granic kobiet to naturalne zachowanie dla mężczyzny
w tym wieku. Owszem, był młody i głupi, ale przecież takich jak on są tysiące,
więc o co tyle hałasu? Jak można z tak błahego powodu niszczyć obiecującą
karierę?
Oprócz postawy oskarżonego
czynnikiem, który uprawdopodabnia to, że Dymek zgwałcił, jest fakt, że kontakt
seksualny miał miejsce po alkoholu, czyli w sytuacji, gdy wyrażenie świadomej
zgody mogło być utrudnione. Czy to znaczy, że każdy seks po pijaku ma być
karalny? Nie, osoby lekko odurzone mogą być w stanie wyrazić zgodę na seks, jednak
w takiej sytuacji trzeba dołożyć wszelkich starań, by nie było co do niej
żadnych wątpliwości. Wbrew temu, co się powszechnie uważa, seks po alkoholu to
zachowanie ryzykowne nie tylko dla kobiety, której granice mogą zostać
przekroczone, lecz także dla mężczyzny, który o takie naruszenie może zostać
oskarżony.
Co jednak gdy mamy do
czynienia z nieporozumieniem? Przecież pozostający w stanie upojenia mężczyzna
może po prostu nie zauważyć niechęci kobiety lub też źle zinterpretować pewne
zachowania jako zachętę! Czy jednak serio powiedzielibyśmy, że na przykład
sprawca pobicia powinien być traktowany łagodniej, ponieważ po alkoholu nie był
w pełni świadom, co robi? Poza tym jeśli dany mężczyzna autentycznie byłby
przekonany, że przemoc seksualna jest czymś niedopuszczalnym, wytrzeźwiawszy i
usłyszawszy, że naruszył czyjeś granice, czułby się winny i chciałby to jakoś
naprawić, prawda? Nie krzyczałyby: „ależ oczywiście, że chciałaś, tylko teraz
kłamiesz, żeby zniszczyć moje dobre imię!”
I tutaj dochodzimy do
kwestii fundamentalnych. Problem z przemocą seksualną polega na tym, że ma ona
miejsce zazwyczaj w sferze prywatnej, natomiast jej ściganie i sądzenie
przebiega według reguł obowiązujących w sferze publicznej. W tej pierwszej mamy
do czynienia z bliskimi relacjami, których podstawą jest troska, druga natomiast
oparta jest na paradygmacie autonomicznej jednostki i jej praw, z których jednym
jest domniemanie niewinności. I prawa te są niepodważalne, nawet jeśli skądinąd
prowadzą do tego, że połowa społeczeństwa zostaje pozbawiona elementarnej
ochrony przed przemocą. Trudno! Nikt nie może przecież być uprzywilejowany, nie
ma obywatelek specjalnej troski!
Jednak jak pisała w Kontrakcie płci Carole Pateman, leżąca u podstaw liberalnych systemów
prawnych koncepcja jednostki oraz samo rozdzielenie sfery prywatnej od
publicznej są fundamentami nowoczesnego patriarchatu. Autonomia jednostek jest
bowiem fikcją. Nikt z nas nie jest w pełni niezależny, potrzebujemy innych
ludzi – i to nie tylko do tego, by zawierać z nimi dobrowolne umowy,
precyzyjnie określające prawa i obowiązki stron. Potrzebujemy także być
kochani. Potrzebujemy, żeby ktoś dał nam przyjaźń i ciepło – i to sam z siebie,
a nie dlatego, że obliguje go do tego jakaś umowa. Troska określona za pomocą
sztywnych reguł „od-do” przestaje przecież być troską. Dlatego warunkiem
koniecznym, bez którego „autonomiczne jednostki” nie mogą zaistnieć, jest wyodrębnienie
grupy „nieautonomicznych” i obarczenie ich obowiązkiem zadbania o emocjonalne
potrzeby tych pierwszych.
Ich troska i miłość
musi być oczywiście dostarczana dobrowolnie, bo tylko wtedy ma wartość. Jednak
ponieważ jest to niezbędny fundament systemu, który bez tego by się zawalił, nie
może tutaj być miejsca na odmowę. Jak pisze Pateman, w klasycznych teoriach
umowy społecznej kobiety uznane są za niezdolne do zawierania umów. Wyjątkiem
jest jedynie umowa małżeńska, którą nie tylko mogą, ale także muszą
zawrzeć. Autorka analizuje pokrętne sposoby stosowane przez oświeceniowych
filozofów usiłujących poradzić sobie z tą sprzecznością, i konkluduje, że
kobiety zostały wykluczone z umowy społecznej nie dlatego, że po prostu o nich
zapomniano, lecz dlatego, że są jej przedmiotem. Podstawowym prawem męskiej
autonomicznej jednostki jest prawo do posiadania kobiety, która kocha: oczywiście
dobrowolnie, lecz bez możliwości odmowy. Jak pisałam wcześniej,
dla Jana Jakuba Rousseau, jednego z klasyków teorii umowy społecznej, fakt, że kobieta
może mężczyźnie odmówić, jest upokarzającym podważeniem męskiej władzy. Aby
temu zaradzić, filozof zaleca wychowywanie kobiet tak, by uważały spełnianie
męskich potrzeb za cel swego życia – i oczywiście usprawiedliwia gwałty.
Chociaż teoria umowy
społecznej powstała dwa wieku temu, wciąż określa podstawy naszego rozumienia
społeczeństwa oraz indywidualnych praw. I wciąż niewoli kobiety. To właśnie
miłość powoduje, że kobiety nie zgłaszają gwałtów dokonanych przez swoich
partnerów, a jeśli jednak to robią, spotykają się z potępieniem społeczności.
Jak mówi Maria, jedna z uczestniczek badania przeprowadzonego przez Fundację
STER: „Jeszcze jak przyjeżdżała policja do awantur, to potem we wsi ludzie mnie
palcami pokazywali. »To ty na swojego męża policję wzywasz?«. On miał wsparcie,
natomiast ja nie. To mąż był pokrzywdzony nie ja”. Jednak kobiety czują się
zobowiązane do troski o „dobre imię” sprawcy także wtedy, gdy nie są z nim w
związku i gdy ani trochę go nie kochają. Na przykład Aneta, która została zgwałcona
w wieku 15 lat, mówi: „Czułam jakiś respekt wobec tego nauczyciela, więc nie
uciekłam. [...] Nie zgłosiłam tego, bo po prostu nie chciałam, żeby stracił
pracę. Ja go nie lubiłam, ale zdałam sobie sprawę, że zniszczyłabym mu życie.
To, że on mi zniszczył, to inna rzecz. Ale jakoś wtedy nie wydawało mi się, że
to jest jakoś równoważne.”
Obowiązkiem kobiet
jest troska o mężczyzn, nawet jeśli ci się nad nimi znęcają. Same kobiety nie
są jednak kimś, komu troska by się należała. Autorki raportu Fundacji STER
piszą, że „policjantki i policjanci w swojej pracy zwracają większą uwagę na
czynności ‘operacyjne’ (zebranie materiału dowodowego) niż dobrostan osoby
pokrzywdzonej przestępstwem (poinformowanie o prawach, zapewnienie opieki).”
Jak to ujęto w jednym z wywiadów: „celem postępowania karnego jest
doprowadzenie do ukarania oskarżonego, komfort ofiary nie jest tu najważniejszy.”
Wymierzona kara ma stanowić „stosowne zadośćuczynienie społecznemu poczuciu
sprawiedliwości” – zadośćuczynienie kobiecie nie jest tutaj istotne.
Jednak jak zauważają
autorki raportu, chociaż polski kodeks karny przewiduje stosunkowo wysokie kary
za przestępstwa seksualne, w większości przypadków sądy wymierzają najniższe
możliwych, do tego często w zawieszeniu – także za gwałty zbiorowe czy ze
szczególnym okrucieństwem. „W uzasadnieniach wyroków sądy podkreślają, że mają
na względzie społeczną szkodliwość czynu, a także to, aby za czyn popełniony
została wymierzona adekwatna kara, tak aby i sprawcy, i społeczeństwo nie mieli
wątpliwości, że przestępstwo zgwałcenia nie może ujść bezkarnie. Sądy nie
tłumaczą w zasadzie, dlaczego zasądzany wymiar kary jest niski, podkreślają
jedynie, że jest to zgodne z ich odczuciem sprawiedliwości, a kara jest
sprawiedliwa i słuszna, adekwatna do zawinionej winy.” Jednak jeśli tak właśnie
wygląda owo „odczucie sprawiedliwości”, to wydaje się, że zmiana, o której mówi
cytowany na wstępie policjant, dopiero musi nadejść: system sprawiedliwości
wciąż nie do końca „zaakceptował fakt, że gwałt jest to przestępstwo” – i to
naprawdę poważne.
Żeby przemoc seksualna
przestała być codziennym elementem kobiecego losu i została w końcu uznana za
skandal, z którym trzeba z pełną determinacją walczyć, konieczne jest
odrzucenie patriarchalnej koncepcji autonomicznej jednostki, której przysługują
prawa oraz jej ukrytego cienia obarczonego troską i pozbawionego prawa do
odmowy. Te dwa aspekty kondycji ludzkiej – autonomia i zależność, posiadanie
praw oraz obowiązek troski o innych – powinny zostać połączone, gdyż ich rozdzielenie
może dokonać się jedynie czyimś kosztem. Wszyscy potrzebujemy miłości, ale też
wszyscy mamy prawo do cielesnej autonomii. Każdy i każda ma prawo do odmowy, a
zatem większość z nas przynajmniej raz na jakiś czas będzie boleśnie odczuwać
swoją zależność od osoby, która jest dla nas ważniejsza niż my dla niej. I to
właśnie dlatego mężczyznom tak trudno zaakceptować kobiece „nie”. Idea
autonomicznej jednostki stoi w radykalnej sprzeczności z powszechnym prawem do
samostanowienia o sobie – może ono przysługiwać jedynie wybranym.
Gdybyśmy jednak
uznali, że kobietom również należy się troska, gdyby po traumatycznych
doświadczeniach to ich potrzeby znalazły się w centrum uwagi, mogłoby się
okazać, że przynajmniej czasami tym, na czym kobietom zależy, jest nie tyle
ukaranie sprawcy i „zadośćuczynienie społecznemu poczuciu sprawiedliwości”,
lecz jego żal umożliwiający naprawę istniejącej relacji. Z pewnością w wielu
przypadkach, takich jak gwałt ze szczególnym okrucieństwem, konieczna jest
surowa kara i izolacja przestępcy. Ale jeśli sprawca był kobiecie znany,
mogłaby ona zadecydować, że przeprosiny i publiczne uznanie, że doszło do
naruszenia granic, znacznie bardziej pomoże jej w ich odbudowaniu, niż wyrok
dwóch lat w zawieszeniu po traumatyzującym postępowaniu sądowym.
Sprawiedliwość
naprawcza opiera się jednak na zupełnie innych zasadach niż sprawiedliwość
retrybutywna i niemożliwa jest bez porzucenia podejścia „jeśli nie masz
stuprocentowych dowodów, to tego nie zrobiłem!” Wiemy bardzo dobrze, że straszne
rzeczy dzieją się także – a nawet zwłaszcza – gdy nikt nie patrzy, lecz w
przypadku przemocy seksualnej walczący o swoje „dobre imię” oskarżeni chcą
byśmy uznali, że skoro postępowanie zostało umorzone, to sprawy nie ma. Przy
zasadach obowiązujących w sferze publicznej brak możliwości definitywnego
rozstrzygnięcia sytuacji „słowo przeciwko słowu” oznacza brak kary, jednak w paradygmacie
troski sam fakt, że ktoś zgłosił naruszenie, oznacza, że sprawą trzeba się zająć.
I jeśli nie ma powodów sądzić, że zgłaszająca kłamie (a jak pokazuje wiele
badań, fałszywe oskarżenia o gwałt pojawiają się niezwykle rzadko), a do tego
okoliczności uprawdopodobniają jej wersję, to jest to wystarczające, by
społeczność troszcząca się o dobrostan swoich członkiń i członków wymogła na
sprawcy, by zmierzył się z zarzutami skrzywdzonej osoby i postarał się tę
krzywdę naprawić.
W przytaczanym wyżej
wywiadzie z Polityki Jakub Dymek stwierdza ze zgrozą, że od rzuconego nań
oskarżenia nie uwolni się nigdy. Owszem, ponieważ nie istnieją nagrania dokumentujące
wydarzenia owej nocy, żadna ze stron nie jest w stanie wykazać ze stuprocentową
pewnością, czy kontakt seksualny był dobrowolny czy też wymuszony. Jak argumentowałam
jednak, wcześniejsze zachowanie publicysty oraz jego obecne słowa
uprawdopodobniają wersję pisarki. Jest wiele osób, dla których jest ona
znacznie bardziej przekonująca niż twierdzenia Dymka, i nie zmieni tego wyrok
sądu nakazujący, by jego oskarżycielki zapłaciły mu odszkodowanie – przeciwnie:
może jedynie wzbudzić tym większe oburzenie. Oskarżający go artykuł nie zniknie
z sieci, nawet jeśli przestanie być dostępny na stronie Codziennika Feministycznego. Nie, nie pomoże
mu także mówienie w poczytnym tygodniku, że jedna z autorek listu go
przeprosiła, podczas gdy w rzeczywistości jedynie wydała ona oświadczenie,
że fragmenty, które napisała, odnosiły się wyłącznie do Michała Wybieralskiego.
Sytuacja nie jest
jednak całkowicie bez wyjścia, chociaż wraz z kolejnymi działaniami Jakuba
Dymka jej pozytywne zakończenie staje się coraz mniej prawdopodobne. Bowiem sprawiedliwość
naprawcza nie tylko umożliwia skupienie się na osobach, które doświadczyły
przemocy i których potrzeby powinny być najważniejsze, ale też jest jedynym
sposobem, w jaki sprawca może odzyskać swoje dobre imię. Tom Stranger, który
zgwałcił Thordis Elvę, swoją upojoną alkoholem dziewczynę, mówi,
że chociaż przez długi czas nie uznawał swojego czynu za gwałt, poczucie winy i
konieczność udowadniania samemu sobie, że nie jest złym człowiekiem,
towarzyszyły mu potem nieustannie. Zaprzeczanie nic tutaj nie pomoże. Nie
pomoże też kampania medialna, nawet jeśli ma się tak dużo słynnych przyjaciół
(oraz przyjaciółek!) jak Jakub Dymek.
Szczere zmierzenie się
ze swoją przeszłością nie jest jednak oczywiście łatwe. Na nagraniu z ich
wspólnego wystąpienia widać wyraźnie, jak trudno Tomowi publicznie mówić o tym,
co zrobił. Lecz właśnie stąd płynie lecznicza siła tego procesu. Gdy sprawca uznaje,
że jego czyn był gwałtem, symbolicznie odbudowuje naruszone granice
skrzywdzonej oraz uwalnia ją od winy i wstydu przyjmując je na siebie. Ale
najtrudniejsze jest chyba przyznanie, że ta oto kobieta w danym momencie go nie
chciała, ponieważ podważa to same podstawy kultury gwałtu, w której obowiązuje
domniemanie seksualnej chęci kobiety, jeśli tylko mężczyzna ma taką ochotę.
Postawiłabym tezę,
że postępowania sądowe skupiają się na wykazywaniu, że „sama chciała”, właśnie po to, by uchronić męskie autonomiczne jednostki od hańby odmowy. Jeden z
gwałcicieli wykrytych w badaniu Lisaka opisywał proceder spijania zagubionych
pierwszorocznych studentek, by następnie je gwałcić w uprzednio przygotowanych
w tym celu pokojach. Dopytywany o szczegóły wspomniał o sytuacji, gdy jedna z
nich zaczęła stawiać opór: „Wkurzało mnie, że do tej pory zgadzała się na
wszystko, a tu nagle zaczyna się wyrywać. To znaczy, była tak spita, że pewnie
nie wiedziała, co się dzieje. Nie wiem, może właśnie dlatego zaczęła mnie
odpychać.” Zatem zdaniem gwałciciela ledwo przytomna dziewczyna w oczywisty
sposób „zgadza się na wszystko”, zaś jej opór jest dla niego kompletnie
niezrozumiały i pokazuje, że chyba jej od tego chlania odbiło, bo przecież jak
mogłaby nie chcieć?
Epidemia przemocy
seksualnej nie jest kwestią męskiej biologii. Nie chodzi o testosteron czy
nieukojone żądze – chodzi o dominację. O fikcję autonomicznej jednostki, której
kontrola nad światem zostałaby zniweczona przez zależność od osoby mającej możliwość
odmowy. Ta fikcja podtrzymywana jest przez sposób działania organów ścigania,
które przyjmują zasadę domniemania seksualnej chęci kobiety i starają się ją
udowodnić analizując jej strój, zachowanie oraz liczbę wcześniejszych partnerów.
Nikomu natomiast nie przychodzi do głowy, by zbadać stosunek oskarżonego do
przemocy seksualnej, ponieważ w tej kulturze nie ma absolutnie nic dziwnego w
przekonaniu, że jak mężczyzna chce, to może.
Przemoc seksualna pozostaje
zatem stałym elementem życia kobiet nie dlatego, że istnieją jakieś szczególne
problemy z jej ściganiem. Mamy narzędzia, by robić to skutecznie, jednak nie są
one używane. Mamy też narzędzia, by efektywnie walczyć z kulturą gwałtu.
Zaproponowany wyżej test akceptacji dla przemocy seksualnej mógłby przecież
zostać użyty do zbadania częstości tego rodzaju postaw wśród młodych ludzi i walki
z nimi za pomocą odpowiednich działań edukacyjnych, zanim zaczną wprowadzać je
w czyn. Istnieje wiele sposobów, by wykorzenić obecne w społeczeństwie przekonanie, że
mężczyźni mają prawo do kobiecych ciał. Trzeba tylko w końcu zacząć je
stosować.
I wbrew pozorom,
drogie męskie autonomiczne jednostki, jest to również w waszym interesie. Bo stawką
jest tutaj miłość, na której przecież wam także zależy – i która nie może być
wymuszona. Gwałcąc pokazujecie sami sobie, że nie jesteście jej godni. I to
właśnie dlatego wymagacie od kobiet, by udawały, że wszystko w porządku i z uśmiechem
przyznawały, że ależ oczywiście chciały.
Pokazują to zebrane przez Maję Staśko
historie zgwałconych kobiet, które często czują się w obowiązku być miłe dla
sprawcy, a nawet pocieszyć go, jeśli czuje się źle z tym, co właśnie im zrobił.
Poczucie władzy, jakie daje wam gwałt, nieuchronnie podszyte jest waszą
słabością i lękiem przed odrzuceniem. Spójrzcie w lustro i zobaczcie, jakimi
ludźmi was to czyni. Jak dotąd udawało się wam zmuszać kobiety, by te lustrzane
monstra pucowały i maskowały. Tak się jednak składa, że w końcu zaczynają
opowiadać swoje historie, nie dbając o to, że będzie wam z tego powodu przykro.
Dziękuję Annie Uściłowskiej i Danielowi Borkowi
za pomoc w znalezieniu informacji o tajemnicy zawodowej psychiatrów i psychologów.