Po tym, jak w tekście
„Papierowi feminiści” kilka kobiet ujawniło, że były ofiarami nadużyć seksualnych ze strony znanych
dziennikarzy, liczne grono osób ze świata mediów, nauki i kultury podpisało
list w obronie „standardów proceduralnych i etycznych w kontekście akcji #metoo”. Ich argument, że publiczne oskarżanie o molestowanie
lub gwałt łamie zasadę domniemania niewinności, która jest podstawą systemu
prawnego, był potem powtarzany wielokrotnie, między innymi przez Agnieszkę
Graff i Agatę Bielik-Robson.
Drugi akt tej sprawy nastąpił
niedawno, gdy kilka pism postanowiło zacząć znowu publikować artykuły Jakuba Dymka, z którym
współpracę zawiesiła jego macierzysta Krytyka Polityczna. W przypadku pewnego
marginalnego portalu internetowego można uznać to za zwykłą, niską chęć wypromowania
się na nazwisku „skandalisty”. Jednak wznowienie współpracy z człowiekiem,
któremu postawiono tak ciężkie zarzuty, przez poważne pisma, jakimi chcą być
Dwutygodnik oraz Tygodnik Powszechny, wzbudziło oburzenie wielu osób i stało
się impulsem do wystosowania do ich redakcji listu otwartego.
Ja również podpisałam się pod tym listem, myślę jednak, że niedostatecznie
wybrzmiała w nim kwestia standardów. Warto do niej wrócić także dlatego, że do
standardów odwołują się również sprowokowane przez ów list wypowiedzi prof.
Moniki Płatek.
Dołączenie kolejnej z nestorek polskiego feminizmu do grupy osób troszczących
się o dobre samopoczucie sprawcy przemocy, spowodowało wielki zawód sporej
części feministek, w tym niżej podpisanej. Ale wbrew temu, co pisze pani profesor,
skuteczne ściganie przestępstw seksualnych i szacunek dla ich ofiar nie
doprowadzą do państwa totalitarnego, w którym każdego będzie można „pozbawić mieszkania,
pracy, godności – do wyjaśnienia!”
Kwestia domniemania
niewinności nie jest jedynym standardem, o który tutaj chodzi, i zanim do niej
przejdziemy, zwróćmy uwagę na inne. Standardem przy wydawaniu jakichkolwiek
ocen – nie tylko przez sądy, ale także przez wszelkie osoby wypowiadające się
publicznie – powinna być bezstronność. Jeśli dyskutujemy, czy Iksiński
postąpił źle, nie powinniśmy twierdzić, że jest to mniej złe albo że
konsekwencje powinny być mniej poważne, ponieważ jest on naszym dobrym kumplem,
prawda? Oczywiście większość ludzi nie użyłaby takiego argumentu wprost, jednak
dbałość o standardy publicznej debaty wymaga także pewnej powściągliwości
w wypowiedziach, jeśli wiemy, że nie będziemy całkowicie bezstronni. Świadomości,
że z tego, że kogoś lubimy i cenimy, nie wynika, że osoba ta nie mogła postąpić
źle. Jest to zwłaszcza ważne w kwestiach nadużyć seksualnych, do których często
dochodzi właśnie dlatego, że sprawca ma wysoką pozycję społeczną i może być
pewien, że nikt nie da wiary ofierze. „Gwałciciele są uroczy, szarmanccy,
charyzmatyczni, popularni w towarzystwie i szanowani przez otoczenie. Nierzadko
są uznawani za filary swojej społeczności.” – mówił niedawno w wywiadzie Jon Krakauer, autor książki o gwałtach w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim.
Zatem mówienie: „on jest taki miły i utalentowany, więc na pewno nie mógł tego
zrobić” jest klasycznym elementem kultury gwałtu umożliwiającej sprawcom
bezkarność.
Czy osoby podpisane
pod wspomnianym wyżej listem w obronie standardów tak samo skwapliwie ujęłyby
się za Jakubem Dymkiem, gdyby nie był ich dobrym znajomym i współpracownikiem?
Gdyby zamiast lewicowej publicystyki pisał prawicową? Albo gdyby był po prostu nieznanym
szerzej biznesmenem wykorzystującym swoją pozycję do wymuszania seksu? Szczerze
wątpię. W wywiadzie dla Tok.fm
Agnieszka Graff stwierdziła, że akcje demaskowania seksualnych agresorów
powinny dotyczyć „Weinsteinów tego świata”, a nie kolegów z pracy. Ale biorąc
pod uwagę, że Weinstein molestował swoje współpracowniczki, a zatem był właśnie
ich „kolegą z pracy”, wygląda na to, że znana polska feministka chce po prostu
powiedzieć: owszem, demaskujcie, ale nie
naszych kolegów.
W przypadku Tygodnika
Powszechnego i Dwutygodnika mamy natomiast do czynienia z kwestią standardów
dziennikarskich. Zwróćmy uwagę, że dziennikarz to zawód zaufania publicznego i
żeby móc go wykonywać, potrzebna jest wiarygodność. Czy człowiek głoszący pewne
zasady i postępujący dokładnie odwrotnie może być choć trochę wiarygodny?
Owszem, gdyby Jakub Dymek chciał pisać na przykład o najnowszych modelach
mercedesów do pisma typu Playboy, nikt by nie protestował. Ale jeśli media
mające wyższe aspiracje zatrudniają dziennikarza, na którym ciążą tak poważne
zarzuty, to łamią standardy etyki dziennikarskiej i same pozbawiają się
wiarygodności.
Zróbmy eksperyment
myślowy. Wyobraźmy sobie, że dziennikarz X brał udział w bójce w lokalu nocnym
doprowadzając do poważnego uszkodzenia ciała i mienia innych osób – sprawa jest
w prokuraturze. On sam utrzymuje, że został zaatakowany i tylko się bronił, ale
są świadkowie, którzy twierdzą, że to jego agresywne zaczepki sprowokowały
zatarg. Poza tym człowiek ten znany jest z popędliwości: kiedyś w złości
popchnął kolegę z pracy, innym razem zwyzywał podwładną. Albo inny dziennikarz
Y został oskarżony o to, że wykorzystał naiwność starszej kobiety, by wyłudzić
od niej mieszkanie. Tłumaczy się, że zna ją od dziecka i ona już dawno obiecała,
że je na niego przepisze, bo pomógł jej w wielu sprawach. Rodzina ofiary
twierdzi jednak, że o żadnej obietnicy nie mogło być mowy, tym bardziej że ich
krewna ma lekką demencję. Skądinąd wiemy też, że oskarżony miał problemy
finansowe, a kilkoro innych jego znajomych miało trudności z odzyskaniem
pożyczonych mu pieniędzy.
Czy krzyczelibyśmy o
domniemaniu niewinności, gdyby poważne redakcje zawiesiły współpracę z takimi
dziennikarzami, czy może raczej bylibyśmy oburzeni, gdyby mimo wszystko ją
kontynuowały? Zarówno w wymyślonych przeze mnie przykładach, jak i w sprawie
Dymka nie ma wprawdzie stuprocentowych dowodów i postępowanie sądowe jest
dopiero w toku, są jednak mocne przesłanki by sądzić, że oskarżony dopuścił się
przynajmniej części zarzutów. (Argumenty za tym, że mamy dobre powody, by
wierzyć oskarżycielkom dziennikarza, przedstawiłam w innym wpisie.)
Ponadto czyny, o jakie są oskarżeni, zgodne są z ich charakterem i w mniej
poważnej postaci miały miejsce już wcześniej. Ale jeśli uznajemy, że redakcja nie
tylko ma prawo, ale nawet powinna zawiesić współpracę z awanturnikiem i
wyłudzaczem także przed wyrokiem sądu, powstaje pytanie, dlaczego inaczej
oceniamy kwestię nadużyć seksualnych? Czy uznajemy, że są one mniej poważne? A
może po prostu mniej wierzymy kobietom?
Te pytania prowadzą
nas do kwestii standardów prawnych. Zwróćmy uwagę, że domniemanie niewinności nie
jest wartością absolutną i ma swoje granice. Na przykład zanim jeszcze sąd
rozpatrzy sprawę, może zadecydować o zastosowaniu aresztu, jeśli istnieją mocne
przesłanki, że sprawca jest niebezpieczny, albo jeśli istnieje groźba
mataczenia w śledztwie. Areszt jest bezsprzecznie bardzo poważną konsekwencją
dla życia oskarżonego, ale owszem, stosowany jest, zanim wykaże się jego winę. Dzieje
się tak dlatego, że podstawowym zadaniem wymiaru sprawiedliwości nie jest
jednak ochrona ludzi przed niesłusznymi oskarżeniami, ale ochrona ofiar przed
ich krzywdzicielami i doprowadzenie do tego, by winni ponieśli karę. Owszem,
skazanie niewinnej osoby jest niesprawiedliwością, ale dążenie do uniknięcia jej nie może być ważniejsze niż dobro ofiar: byłych oraz potencjalnych. Chyba nikt
nie ma wątpliwości, że osoba podejrzana o nadużycia seksualne wobec dzieci
powinna zostać w trybie natychmiastowym odsunięta od pracy z nimi. Czy
ktokolwiek mówiłby wtedy o domniemaniu niewinności?
Owszem, sprawa Jakuba
Dymka to inny przypadek. Nie wydaje się, żeby były przesłanki do zastosowania
aresztu, należałoby jednak stanowczo nie dopuszczać do sytuacji, w których
miałby on możliwość wykorzystania swojej pozycji do
wymuszenia kontaktów seksualnych. Z cytowanego wyżej wywiadu z Jonem Krakauerem
dowiadujemy się, że „statystyki ujawniają […] prawidłowość: gwałcicieli jest
niewielu, ale są oni przestępcami seryjnymi. Oznacza to, że jeśli ktoś dopuścił
się gwałtu, prawie na pewno skrzywdzi inną kobietę.” Zatem do czasu wyjaśnienia
sprawy Jakub Dymek nie powinien być szefem żadnej kobiety, ani też zajmować
jakiejkolwiek innej nadrzędnej pozycji, która otwierałaby drogę do nadużyć, jak
miało to miejsce w przypadku oskarżających go kobiet.
Odmienne przestępstwa wymagają
różnego rodzaju postępowań sądowych oraz środków zapobiegawczych. Podważenie zasady domniemania niewinności przez zastosowanie aresztu w pewnych typach
spraw nie prowadzi automatycznie do zawieszenia jej we wszystkich innych przypadkach.
Nikt nie mówi, że środki zapobiegawcze wobec podejrzanych o pedofilię miałyby automatycznie
przekładać się na przykład na alimenciarzy. Dlaczego zatem słyszymy
katastrofalne wizje odbierania mieszkań i arbitralnego zamykania ludzi w
więzieniach, gdy twierdzi się, że ochrona ofiar nadużyć seksualnych i
skuteczność ścigania tego typu przestępców wymagają odmiennego podejścia do
zasady domniemania niewinności?
Standardy postępowania
w przypadku brutalnych morderstw albo poważnych przestępstw gospodarczych są od
dawna znane i nie wzbudzają kontrowersji. Natomiast akcja #metoo pokazała, że istniejące
standardy ścigania przestępstw seksualnych są rażąco nieskuteczne. Historie,
jakimi dzieliły się rzesze kobiet w mediach społecznościowych, pokazały nie
tylko to, że wielu mężczyzn nie widzi nic złego w wymuszaniu kontaktów
seksualnych, ale także to, że są oni praktycznie całkowicie bezkarni. A zatem odpowiedzialność
za krzywdę milionów kobiet ponoszą nie tylko ich gwałciciele czy molestatorzy,
ale również ci wszyscy, których milczenie, selektywna uwaga i brak zaufania do
świadectw kobiet zapewniały przestępcom bezkarność.
Jak wiadomo,
standardem postępowania w sprawach dotyczących gwałtów było jak dotąd przede
wszystkim obwinianie ofiary. Co miała na sobie, czemu była w złym miejscu o
złej porze, czemu piła alkohol i czy aby na pewno cnotliwie się prowadziła? Czy
oskarżając o molestowanie przypadkiem się nie mści, jak to odrzucone furiatki
mają w zwyczaju? Może po prostu z zazdrości chce zniszczyć karierę młodego
zdolnego? Obowiązujące de facto
domniemanie winy i kłamliwości ofiary sprawia, że w większości przypadków nie
zgłaszają one na policję doznanych krzywd, a często nie mówią o tym absolutnie
nikomu przekonane, że na pomoc i sprawiedliwość nie mają szans, mogą tylko co
najwyżej zostać powtórnie straumatyzowane. Oczywiście sprawcy takich
przestępstw również są tego świadomi – śpią spokojnie i dalej gwałcą.
Nadużycia seksualne są
szczególnym rodzajem przestępstw. Ich skutki są znacznie bardziej niszczące dla psychiki ofiar niż w przypadku zwykłego naruszenia cielesnej
nietykalności, ponieważ wiąże się z nimi ogromny wstyd. Dlatego też ujawnienie
sprawców wymaga niezwykłej odwagi, a psychiczny koszt publicznego mówienia o
swojej krzywdzie jest olbrzymi, nawet jeśli ofiara nie spotyka się z podważaniem
jej wiarygodności i przerzucaniem na nią odpowiedzialności za to, co jej
zrobiono. Jeśli dodatkowo sprawca ma nad ofiarą władzę, bo jest jej przełożonym,
wykładowcą lub też opiekunem osoby małoletniej, samo ujawnienie przestępstwa staje
się tak trudne, że proceder ten często trwa bezkarnie przez wiele lat. Dlatego
aby umożliwić skuteczne ściganie takich czynów, wprowadzono
zasadę odwróconego dowodu w sprawach o molestowanie w miejscu pracy. Oznacza
ona, że to pracodawca musi udowodnić, że nie doszło do molestowania albo że
należycie na nie zareagował, ofiara musi jedynie molestowanie uprawdopodobnić.
Tak! Taka zasada już
istnieje w polskim prawie i mimo to nie żyjemy w totalitarnym państwie, w
którym arbitralnie wtrąca się do więzień na podstawie byle pomówienia! Dzieje
się tak nie dlatego że, jak się domyślamy, sądy tej zasady w praktyce nie
stosują, lecz dlatego, że nie jest ona żadnym zagrożeniem dla porządku
prawnego. Wręcz przeciwnie: zagrożeniem jest właśnie niestosowanie tego prawa
przez sądy. Bo nie, ich celem nie jest chronienie nas przed „sowiecką
totalitarną zapazuchą”, przed którą przestrzega prof. Płatek, lecz podtrzymywanie
kultury gwałtu, w której bagatelizuje się przestępstwa seksualne i z zasady nie
wierzy kobietom, które je zgłaszają. W kulturze tej skandalem jest nie to, że „znany,
lubiany i utalentowany” miał możliwość przez wiele lat molestować i gwałcić, lecz
to, że jego czyny w końcu zostały ujawnione niszcząc, o zgrozo, jego dobre imię
i karierę! To jemu się współczuje, a krzywda kobiet to przecież normalna,
nieusuwalna część ich życia. Taki mamy klimat po prostu. Nie trzeba było się rodzić
kobietą.
Powiedzmy to wprost:
system prawny jest częścią systemu władzy, dlatego to nie przypadek, że na
przykład w USA domniemanie niewinności w stosunku do Afroamerykanów działa jakoś
tak jakby mniej. W rezultacie są oni skazywani na znacznie słabszych podstawach
i dostają wyższe wyroki, często za wykroczenia, które białym uszłyby całkowicie
na sucho. W ten sposób podtrzymywana jest hierarchia rasowej władzy i tak samo
też celem kultury gwałtu jest zachowanie podrzędnej roli kobiet. Stałe
niszczenie ich poczucia własnej wartości i pewności siebie. Uniemożliwianie im
zawodowego awansu i podważanie ich pozycji – co mogłoby przecież zaburzyć „normalne”
relacje społeczne ustawiające mężczyznę nad kobietą, dające mu prawo do jej
ciała i uciszające jej głos.
Ale nie chodzi tu
tylko o utrwalanie patriarchatu. Stawką są też konkretne życia, konkretne
ludzkie cierpienie. Przytoczmy jeszcze jeden cytat z wywiadu z Jonem
Krakauerem:
Według psychologów ofiarom przemocy seksualnej
znacznie trudniej poradzić sobie z traumą, gdy sprawcą jest ktoś znajomy.
Wówczas przemoc niszczy cały dotychczasowy świat, a przede wszystkim podważa
sens ufania komukolwiek. Ofiara zaczyna wierzyć, że każdy może ją skrzywdzić, a
niebezpieczeństwo czai się wszędzie. Gwałt towarzyski [dokonany przez osoby
znane ofierze, w okolicznościach uznanych za bezpieczne - przyp. red.]
kompletnie zaburza podstawową zdolność oceny sytuacji, czyniąc z najprostszych,
codziennych czynności wyzwania ponad siły. Przede wszystkim ofiara nie wierzy
samej sobie, przez co cały świat zmienia się w miejsce przerażające i
nieprzewidywalne. Nie ma się czemu dziwić, w końcu gwałt towarzyski poprzedzają
sytuacje niewinne i zdawałoby się bezpieczne, dlatego potem tak trudno, jeśli
to w ogóle możliwe, odbudować zaufanie do drugiego człowieka.
Nikt nie powinien być
zmuszony do życia w świecie tak fundamentalnie pozbawionym poczucia
bezpieczeństwa. Niestety dotyka to milionów kobiet, a podważając ich świadectwa,
odbieramy im resztki wiary w ludzi. Twierdząc, że bronimy standardów porządku
prawnego i udając, że nie wiemy, iż zasada domniemania niewinności nie jest w
nim wartością absolutną, budujemy społeczeństwo, w którym sprawcy nadużyć
seksualnych mogą spać spokojnie, a ich ofiary nigdy nie poczują się bezpiecznie.
Takie standardy są standardami kultury gwałtu.
grafika: Stefan Żuchowski, koncepcja: Małgorzata Anna Maciejewska